Dwie czarnoskóre. Jedna, pod czterdziestkę i krępa, siedziała wyprostowana w krześle, oglądając coś nieuważnie w telewizji; z jej kolan zwieszał się egzemplarz „Elle”. Druga, zaraz po dwudziestce, a może jeszcze młodsza, bardzo szczupła, z małymi spiczastymi piersiami i krótkimi włosami splecionymi w mnóstwo warkoczyków, podpierała dłonią policzek, trzymając łokieć na poręczy kanapy i nie patrząc na nic konkretnego. Dwie białe kobiety, obie po trzydziestce — jedna była farbowaną blondynką, wyglądającą na mizerną i otępiałą, a druga schludnie ubrana, z twarzą bez wyrazu — czytały wystrzępione egzemplarze „People” i „Time”.
Korytarzem z szarą wykładziną podłogową nadeszli Dicken i doktor Denise Lipton. Lipton była tuż po czterdziestce, niska, ładna, choć o ostrych rysach, z oczyma, które pewnie potrafiły miotać iskry, gdy się rozgniewa. Dicken przedstawił je sobie.
— Gotowa jest pani na spotkanie z naszymi wolontariuszkami? — Zapytała Lipton.
— Bardziej już nie mogę — odparła Kaye.
Lipton uśmiechnęła się bezbarwnie.
— Nie są zbyt szczęśliwe. W ostatnich kilku dniach przeszły dość badań, aby… No, nie czynimy ich zbyt szczęśliwymi.
Kobiety w pokoju podniosły wzrok, gdy usłyszały głosy. Lipton wygładziła fartuch laboratoryjny i pchnęła drzwi.
— Dobry wieczór paniom — powiedziała.
Spotkanie udało się całkiem nieźle. Doktor Lipton odprowadziła trzy kobiety do ich sypialni, zostawiając Dickena i Kaye rozmawiających z czwartą, starszą czarnoskórą kobietą, panią Luellą Hamilton z Richmond w stanie Wirginia.
Pani Hamilton poprosiła o kawę.
— Tak często mnie wysysają. Jeśli nie biorą próbek krwi, to buntują się moje nerki.
Dicken powiedział, że przyniesie każdej kubeczek, i wyszedł z pokoju. Pani Hamilton zmrużyła oczy i skupiła wzrok na Kaye.
— Powiedzieli nam, że to pani znalazła tego robaka.
— Nie — odparła Kaye. — Napisałam kilka artykułów, ale tak naprawdę to nie ja go znalazłam.
— To tylko mała gorączka — powiedziała pani Hamilton. — Mam czwórkę dzieci, a teraz mi mówią, że to nie będzie dzieckiem. Ale nie chcą mi tego wyciągnąć. Mówią, niech choroba się rozwija. Jestem tylko wielkim szczurem laboratoryjnym, nie?
— Raczej tak. Czy traktują panią dobrze?
— Jem. — Wzruszyła ramionami. — Żarcie jest dobre. Nie lubię książek ani filmów. Pielęgniarki są miłe, ale ta doktor Lipton — twarda z niej sztuka. Niby zachowuje się uprzejmie, ale chyba nikogo za bardzo nie lubi.
— Na pewno dobrze pracuje.
— No tak, pszepani, pani Lang, niech pani chwilę posiedzi na moim miejscu i przekona się, czy trochę na nią nie popsioczy.
Kaye się uśmiechnęła.
— Olewam to, jest tu czarny pielęgniarz, traktuje mnie jak jaką gościówę. Mówi, że mam być silna jak jego mama. — Popatrzyła na Kaye twardymi, szeroko otwartymi oczyma i pokręciła głową.
— Nie chcę być silna. Chcę płakać, pani Lang, kiedy robią te swoje badania, kiedy myślę o moim dziecku. Rozumie pani?
— Tak — odparła Kaye.
— Czuję je jak wszystkie inne o tej porze. Myślę, że to może jednak jest dziecko, a oni się mylą. Czy jestem głupia?
— Skoro robią badania, to wiedzą — odpowiedziała Kaye.
— Nie chcą, aby odwiedzał mnie mąż. Tak jest w umowie. Mam grypę od niego, dziecko też jest od niego, ale tęsknię. To nie jego wina. Rozmawiam z nim przez telefon. Nic po sobie nie pokazuje, ale wiem, że tęskni za mną. Denerwuję się, że jestem daleko, rozumie pani?
— Kto opiekuje się pani dziećmi? — Spytała Kaye.
— Mąż. Pozwolili dzieciom przyjechać do mnie z wizytą. Są w porządku. Przywiózł je mąż, przyszły tu do mnie, a on został w samochodzie. Minęły już cztery miesiące, cztery miesiące! — Pani Hamilton przekręciła na palcu złotą obrączkę. — Mówi że czuje się taki samotny, i dzieciaki, czasami trudno z nimi wytrzymać.
Kaye ujęła rękę pani Hamilton.
— Wiem, jaka jest pani dzielna, pani Hamilton.
— Proszę mi mówić Luella — powiedziała tamta. — Powtarzam, nie jestem dzielna. Jak ma pani na imię?
— Kaye.
— Boję się, Kaye. Dowiesz się, co się naprawdę dzieje, przyjdziesz i powiesz mi pierwszej, dobrze? Kaye opuściła panią Hamilton. Czuła się wysuszona i zimna. Dicken zszedł z nią na parter i wyszedł na zewnątrz. Stale patrzył na nią, kiedy myślał, że tego nie zauważy.
Poprosiła, aby stanąć na chwilę. Założyła ręce i patrzyła na szpaler drzew za wąskim, wypielęgnowanym trawnikiem. Trawnik otaczały rowy. Większość terenu NIH to plątanina objazdów i miejsc budowy, dziur wypełnionych ziemią, betonem i sterczącym lasem prętów zbrojeniowych.
— Wszystko w porządku? — Zapytał Dicken.
— Nie — odparła. — Czuję się rozbita.
— Musimy do tego przywyknąć. Ciągle tak jest — powiedział Dicken.
— Wszystkie te kobiety są ochotniczkami?
— Oczywiście. Płacimy za wszystkie zabiegi medyczne i od dnia. Nie możemy zmuszać do czegoś takiego, nawet w stanie zagrożenia narodowego.
— Czemu nie mogą się widywać z mężami?
— To akurat może być moja wina — powiedział Dicken. — Na ostatniej naradzie przedstawiłem pewne dowody, że herod doprowadza do drugiej ciąży bez żadnych czynności seksualnych. Dziś wieczorem przekażą biuletyn wszystkim badaczom.
— Jakie dowody? Mój Boże, mówimy tu o niepokalanym poczęciu? — Kaye oparła dłonie na biodrach i okręciła się, aby stanąć przed nim. — Przyznaj się, śledzisz tę rzecz, odkąd wpadliśmy na siebie w Gruzji?
— Zacząłem jeszcze przed Gruzją. Ukraina, Rosja, Turcja, Azerbejdżan, Armenia. Herod zaczął nawiedzać te kraje dziesięć, dwadzieścia lat temu, może nawet wcześniej.
— Czytałeś więc moje prace i wszystko ci pasuje? Jesteś czymś w rodzaju naukowego zwiadowcy?
Dicken skrzywił się, pokręcił głową.
— Prawie.
— A ja katalizatorem? — Kaye nie mieściło się to w głowie.
— Kaye, to nie takie proste.
— Wolałabym, aby mnie wtajemniczali, Chrisie!
— Christopherze, proszę cię — poprawił. Wyglądał na speszonego, skruszonego.
— Wolałabym, abyś ty mnie wtajemniczał. Trzymasz się tu w cieniu, zawsze z tyłu, dlaczego więc uważam, że powinieneś należeć do najważniejszych ludzi w Zespole Specjalnym?
— Dziękuję ci, to powszechne nieporozumienie — odparł z krzywym uśmieszkiem. — Staram się trzymać z dala od kłopotów, ale nie jestem pewien, czy z powodzeniem. Czasami słuchają, kiedy dowody są mocne — jak w tym właśnie przypadku, mówię o raportach ze szpitali ormiańskich, a nawet kilku z Los Angeles i Nowego Jorku.
— Christopherze, mamy dwie godziny przed następnym spotkaniem — powiedziała Kaye. — Już od dwóch tygodni grzęznę w konferencjach o SHEVIE. Myślą, że znaleźli mi niszę. Bezpieczną klitkę szukania innych HERV-ów. Marge urządziła mi ładne laboratorium w Baltimore, ale… Nie sądzę, aby Zespół Specjalny miał ze mnie wiele pożytku.
— Twoje spiknięcie się z Americolem naprawdę zdenerwowało Augustine'a — stwierdził Dicken. — Powinienem był cię ostrzec.
— No to muszę się skupić na pracy dla Americolu.
— Niezły pomysł. Mają możliwości. Marge chyba cię lubi.
— Powiedz mi więcej, jak to jest… Być na froncie? Tak to się nazywa?
— Front — potwierdził Dicken. — Czasami mówią, że napotykamy prawdziwe wojsko, chorujących ludzi. Jesteśmy tylko robotnikami, oni zaś żołnierzami. Na nich spada większość cierpienia i zgonów.