Jeden ze studentów pobiegł z latarką ścieżką wiodącą na górę urwiska. Sue Champion zeszła z nim do namiotów.
— Ładne ognisko — zauważyła. Mająca ponad sześć stóp wzrostu Champion, szczupła, niemal chuda, z długimi, czarnymi włosami splecionymi w warkocz zwisający z przodu brązowej sztruksowej kurtki, wyglądała na inteligentną, szykowną i trochę sztywną. Być może chciała się uśmiechać, ale na jej twarzy przeważało zmęczenie. Mitch zerknął na Ripper i zobaczył, jak zastyga w oczekiwaniu.
— Przyszłam powiedzieć, że żałuję — powiedziała Champion.
— Wszyscy żałujemy — odparła Ripper.
— Siedzicie tu cały wieczór? Jest zimno.
— Poświęcamy się.
Champion okrążyła baldachim, podchodząc do ogniska.
— Moje biuro dostało twój telefon o wynikach badań. Prezes rady powierniczej nie uwierzył w nie.
— Nic na to nie poradzę — powiedziała Ripper. — Dlaczego ni z tego, ni z owego poszczułaś na mnie swego adwokata? Myślałam, że mamy zgodę i jeśli okażą się Indianami, przeprowadzimy podstawowe badania, jak najmniej inwazyjne, a potem zwrócimy ich Pięciu Plemionom.
— Osłabiliśmy czujność. Byliśmy zmęczeni po zamieszaniu z człowiekiem z Pasco. Zrobiliśmy błąd. — Popatrzyła ponownie na Mitcha. — Znam pana.
— Mitch Rafelson — przedstawił się, wyciągając rękę.
Champion jej nie ujęła.
— Mitchu Rafelsonie, nieźle dał nam pan do wiwatu.
— I nawzajem — odparł Mitch.
Champion wzruszyła ramionami.
— Zostały urażone najgłębsze uczucia naszych ludzi. Czuliśmy się zapędzani do kąta. Potrzebujemy ludzi w Olympii, a ostatnim razem ich zmartwiliśmy. Powiernicy przysłali mnie tutaj, bo uczyłam się antropologii. Nie najlepiej się sprawiłam. Teraz wszyscy są źli.
— Czy możemy coś zrobić, poza sądem? — Zapytała Ripper.
— Wódz powiedział mi, że dla wiedzy nie można zakłócać spokoju zmarłych. Szkoda, że nie wiesz, z jakim bólem na posiedzeniu rady słuchano, gdy opisywałam badania.
— Myślałam, że wyjaśniłam całą procedurę — powiedziała Ripper.
— Wszędzie niepokoisz zmarłych. Prosimy tylko, aby naszych zostawiać w spokoju.
Kobiety patrzyły na siebie ze smutkiem.
— To nie wasi zmarli, Sue — powiedziała Ripper, spuszczając oczy. — Nie byli z waszego ludu.
— Rada uważa, że mimo to stosuje się do nich NAGPRA.
Ripper podniosła ręce; nie warto raz jeszcze staczać starych bitew.
— Pozostaje nam tylko wydać więcej pieniędzy na prawników.
— Nie. Tym razem wygrasz — odparła Champion. — Mamy teraz inne kłopoty. Wiele naszych młodych matek choruje na heroda. — Przesunęła ręką po skraju płóciennego dachu. — Niektórzy z nas sądzili, że ogranicza się on do wielkich miast, może do białych, ale się mylili.
Oczy Mertona w migoczącym ogniu lśniły zapałem jak drobne soczewki.
— Przykro mi to słyszeć — powiedziała Ripper. — Moja siostra też ma heroda. — Wstała i położyła rękę na ramieniu Champion.
— Zostań jeszcze. Mamy gorącą kawę i kakao.
— Dziękuję, ale nie. Czeka mnie długa droga. Na razie zapominamy o zmarłych. Musimy się zatroszczyć o żywych. — W rysach Champion zaszła drobna zmiana. — Niektórzy są gotowi słuchać, jak mój ojciec i babcia, mówią, że dowiedziałaś się ciekawych rzeczy.
— Podziękuj im, Sue — poprosiła Ripper.
Champion spojrzała na Mitcha.
— Ludzie przychodzą i odchodzą, wszyscy przychodzimy i odchodzimy. Antropolodzy to wiedzą.
— Wiemy — potwierdził Mitch.
— Ciężko będzie to wytłumaczyć innym — powiedziała Champion. — Powiadomię cię, jeśli nasi ludzie postanowią coś w sprawie choroby, jeśli znajdą jakieś lekarstwo. Może zdołamy pomóc twojej siostrze.
— Dziękuję — odparła Ripper.
Champion przyjrzała się grupie pod płóciennym baldachimem, mocno kiwnęła głową, dodała kilka mniejszych skinięć dla wskazania, że powiedziała, co miała do powiedzenia, i jest gotowa odejść. Wspięła się ścieżką do krawędzi urwiska wraz z oświetlającym jej drogę krępym stażystą.
— Nadzwyczajne — powiedział Merton; jego oczy nadal błyszczały. — Tajemne oświecenie. Może nawet tubylcza mądrość.
— Proszę się nie nabierać — odparła Ripper. — Sue jest dobra, ale o tym, co się dzieje, nie wie więcej od mojej siostry. — Zwróciła się do Mitcha. — Boże, źle wyglądasz.
Mitch czuł lekkie mdłości.
— Podobnie wyglądają niektórzy ministrowie — zauważył spokojnie Merton. — Kiedy wtłoczy się w nich zbyt wiele tajemnic.
37
Kaye chwyciła małą torbę z tylnego siedzenia taksówki i przesunęła kartą kredytową przez czytnik od strony kierowcy. Zadarła głowę, aby spojrzeć na najnowszy wysokościowy apartamentowiec w Baltimore, Uptown Helix, trzydzieści pięter wznoszących się na dwóch szerokich czworokątach sklepów i kin, a wszystko w cieniu Bromo-Seltzer Tower.
Resztki spadłego wczesnym rankiem śnieżku ciągnęły się topniejącymi smugami wzdłuż chodnika. Kaye miała wrażenie, że zima nigdy się nie skończy.
Cross powiedziała jej, że mieszkanie na dwudziestym piętrze będzie całkowicie umeblowane, a jej rzeczy zostaną wniesione i rozłożone, lodówka i spiżarnia będą pełne jedzenia, otrzyma otwarty rachunek w kilku restauracjach na dole, że w domu stojącym zaledwie trzy przecznice od głównej siedziby spółki Americol dostanie wszystko, czego pragnie i potrzebuje.
Kaye przedstawiła się strażnikowi w portierni dla mieszkańców. Uśmiechnął się służalczo, jak do bogacza, i dał jej kopertę z kluczem.
— To nie moja własność, wie pan — powiedziała.
— Co to mnie obchodzi, szanowna pani — odparł z tą samą promienną uniżonością.
Z atrium centrum handlowego na piętra mieszkalne wjechała elegancką windą ze stali i szkła, zaciskając palce na poręczy. W kabinie była sama. Jestem chroniona, otoczona opieką, wypełniają mi czas bieganiem ze spotkania na spotkanie, nie dają chwili na myślenie. Już sama nie wiem, kim jestem.
Wątpiła, aby jakikolwiek naukowiec czuł się dotąd równie poganiany co ona. Rozmowa w NIH z Christopherem Dickenem pchnęła ją na boczną ścieżkę, niewiele związaną z rozwojem terapii leczących SHEVE. Sto różnych wniosków wynikających z badań, które prowadziła od dyplomu, wypłynęło nagle na powierzchnię jej umysłu, tasowało się niby pływacy w balecie wodnym, ustawiało w czarujące wzory. Wzory niemające zupełnie nic wspólnego z chorobą i śmiercią, a wszystko z cyklami ludzkiego życia — a właściwie, każdego rodzaju życia.
Za niecałe dwa tygodnie naukowcy Cross przedstawią pierwszą kandydatkę na szczepionkę, pierwszą z dwunastu — wedle najnowszego rachunku — opracowywanych w kraju, w Americolu i innych firmach. Kaye nie doceniła szybkości, z jaką będzie pracował Americol — a za to przeceniła zakres danych, jakie zostaną jej udostępnione. Ciągle jestem tylko figurantką, pomyślała.
Na razie musiała się zorientować, co się teraz dzieje — czym SHEVA jest obecnie. Co w końcu spotka panią Hamilton i inne kobiety z kliniki NIH.
Wyszła z windy na dwudziestym piętrze, znalazła swój numer, 20l1, włożyła do zamka elektroniczny klucz i otworzyła ciężkie drzwi. Przywitał ją napływ czystego, chłodnego powietrza, niosąc zapach nowego dywanu i mebli, czegoś różanego i słodkiego. Grała cicho muzyka: Debussy, nie mogła sobie przypomnieć tytułu utworu, ale bardzo się jej podobał.