Выбрать главу

— Alleluja — rzucił Mitch.

— Wio, siostro — dodał Dicken.

Podniosła wzrok, gotowa się rozgniewać, ale obaj uśmiechali się jak należy i po raz pierwszy od wielu miesięcy — od ostatnich miłych chwil z Saulem — poczuła, że jest wśród przyjaciół.

Dicken sięgnął do reklamówki i wyjął butelkę merlota.

— Może nas przyuważyć ochrona zoo — powiedział — ale to najmniejszy z naszych grzechów. Niektóre konieczne rzeczy człowiek wydusza z siebie dopiero wtedy, gdy jest odpowiednio napity.

— Domyślam się, że oboje doszliście już do wspólnych poglądów — zwrócił się Mitch do Kaye, gdy Dicken rozlewał wino. — Próbowałem czytać wszystko, co zdołałem znaleźć, aby nabrać jakiegoś pojęcia, ale i tak jestem daleko w tyle.

— Nie wiem, od czego zacząć — powiedziała Kaye. Gdy już się trochę rozluźnili, sposób, w jaki patrzył na nią Mitch Rafelson — prosty, uczciwy i dyskretnie taksujący — obudził w niej coś, co uważała za dawno umarłe.

— Od miejsca, w którym się spotkaliście — podsunął Mitch.

— Gruzja — rzekła Kaye.

— Ojczyzna wina — dodał Dicken.

— Odwiedziliśmy masowy grób — zaczęła Kaye. — Choć nie wspólnie. Ciężarne kobiety i ich mężowie.

— Zabijali dzieci — powiedział Mitch; jego wzrok nagle stracił ostrość. — Dlaczego?

Usiedli przy plastikowym stoliku obok zamkniętego bufetu, głęboko w cieniu kanionu. Brązowe i czerwone koguty przedzierały się przez krzaki przy asfaltowej drodze i ścieżkach z beżowego betonu. Wielki kot dyszał i prychał w swej klatce, wysyłając niesamowite echa.

Z małej skórzanej torby na ramię Mitch wyciągnął teczkę i na plastikowym stoliku równo rozłożył kartki.

— Wszystko łączy się tutaj. — Położył rękę na dwóch arkuszach po prawej stronie. — To analizy wykonane na Uniwersytecie Stanu Waszyngton. Wendell Packer pozwolił mi pokazać je wam. Jeśli ktoś się wygada, wszyscy możemy wpaść w niezłe szambo.

— Analizy czego? — Spytała Kaye.

— Materiału genetycznego mumii z Innsbrucku. Pochodzące z dwóch różnych laboratoriów Uniwersytetu Stanu Waszyngton dwa zestawy wyników badań tkanek. Dałem Wendellowi Packerowi próbki tkanek pary osobników dorosłych. Innsbruck, jak się okazało, przysłał Marii Konig z tego samego wydziału zestaw próbek wszystkich trzech mumii. Umożliwiło to Wendellowi przeprowadzenie porównania.

— Co stwierdzili? — Zapytała Kaye.

— Trzy ciała naprawdę należały do rodziny. Matka, ojciec, córka. Wiedziałem to już — widziałem ich razem w jaskini w Alpach.

Kaye zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

— Przypominam sobie. Poszedł pan do jaskini na prośbę pary przyjaciół… Naruszyliście stanowisko… A towarzysząca wam kobieta zabrała niemowlę do swojego plecaka?

Mitch odwrócił wzrok, napiął mięśnie szczęki.

— Mogę wam powiedzieć, jak było naprawdę.

— Nie ma potrzeby — stwierdziła Kaye, nagle ostrożna.

— Tylko dla wyjaśnienia — nalegał Mitch. — Musimy sobie ufać, jeśli z tego ma coś wyjść.

— No to proszę opowiedzieć — uległa Kaye, Mitch przekazał w skrócie całą opowieść.

— Wszystko wyszło beznadziejnie — zakończył.

Dicken patrzył na nich uważnie z założonymi rękoma.

Kaye wykorzystała przerwę na przejrzenie analiz rozłożonych na blacie plastikowego stolika, uważając, aby pozostawiony keczup nie poplamił kartek. Przeczytała dane dotyczące datowania węglem C14, porównania znaczników genetycznych, a na koniec wynik udanego poszukiwania SHEVY przez Packera.

— Packer twierdzi, że SHEVA niezbyt się zmieniła przez piętnaście tysięcy lat — powiedział Mitch. — Uznaje to za zdumiewające jak na DNA śmieciowe.

— Chyba nie jest śmieciowe — odparła Kaye. — Geny mają już trzydzieści milionów lat. Są nieustannie odświeżane, sprawdzane, zachowywane… Skrywane w ściśle upakowanej chromatynie, chronione izolatorami… Muszą być.

— Jeśli pozwolicie, chciałbym powiedzieć wam obojgu, co myślę — poprosił Mitch tonem pełnym śmiałości i nieśmiałości, który na Kaye sprawił wrażenie jednocześnie zdumiewające i pociągające.

— Proszę bardzo — zachęciła go.

— To przykład powstawania podgatunku — zaczął Mitch. — Wcale nie skrajny. Szturchnięcie prowadzące do nowej odmiany. Przypominające współczesne dziecko zrodzone z późnych neandertalczyków.

— Bliższe nam — rzuciła Kaye.

— Racja. Kilka tygodni temu w stanie Waszyngton był reporter nazwiskiem Oliver Merton. Interesował się mumiami. Powiedział mi o bójkach wybuchających na uniwersytecie w Innsbrucku… — Mitch uniósł wzrok i dostrzegł zdumienie Kaye.

— Oliver Merton? — Spytała, krzywiąc twarz. — Pracuje dla „Nature”?

— Wtedy dla „Economista” — odparł Mitch.

Kaye zwróciła się do Dickena.

— Ten sam?

— Aha — przytaknął Dicken. — Zajmuje się dziennikarstwem naukowym, bywa też reporterem politycznym. Wydał książkę lub dwie. — Potem wyjaśnił Mitchowi: — Merton wywołał wielkie zamieszanie na konferencji prasowej w Baltimore. Pogrzebał dość głęboko w powiązaniach Americolu z CDC i z SHEVĄ.

— Może to dwie oddzielne sprawy — wysunął przypuszczenie Mitch.

— Musi tak być, prawda? — Zapytała Kaye, spoglądając to na jednego, to na drugiego. — Chyba tylko my je z sobą łączymy?

— Nie byłbym taki pewny — odparł Dicken. — Mów dalej, Mitch.

— Przyjmijmy, że jest związek, zanim zaczniemy strzelać do intruzów. O co się kłócą w Innsbrucku?

— Według Mertona o związek niemowlęcia z mumiami dorosłych — co potwierdza Packer.

— Co za ironia — wtrącił Dicken. — ONZ część próbek z Gordi wysłała do laboratorium Konig.

— Antropolodzy w Innsbrucku są dość konserwatywni — powiedział Mitch. — Natrafić na pierwsze bezpośrednie dowody powstawania gatunku ludzkiego… — Kiwnął głową ze współczuciem. — Na ich miejscu bym się przestraszył. To nie tylko zachwianie paradygmatu — to wręcz jego przełamanie. To koniec gradualizmu, koniec dzisiejszej syntezy darwinistycznej.

— Nie musimy być tacy radykalni — odparł Dicken. — Wiele się mówi o punktualizmie w zapisie kopalnym — miliony lat stałości, a potem nagła zmiana.

— Zmiana zachodząca przez milion lub sto tysięcy lat, a w niektórych przypadkach przez zaledwie dziesięć tysięcy — ciągnął Mitch. — Nie przez jedną noc. Wnioski muszą przerażać każdego naukowca. Ale znaczniki nie kłamią. A rodzice niemowlęcia mieli SHEVĘ w swoich tkankach.

— Hmm — rzuciła Kaye. Nocne powietrze znów wypełniły ciągłe, melodyjne wrzaski wyjców.

— Samicę zraniło coś ostrego, może grot włóczni — powiedział Dicken.

— Zgadza się — potwierdził Mitch. — Spowodowało, że bliski narodzin płód przyszedł na świat martwy albo prawie martwy. Matka zmarła zaraz potem, a ojciec… — Głos uwiązł mu w gardle. — Przepraszam. Niełatwo mi o tym mówić.

— Współczuje im pan — stwierdziła Kaye.

Mitch przytaknął.

— Miewam o nich niesamowite sny.

— Postrzeganie pozazmysłowe? — Spytała.

— Wątpię — odparł Mitch. — Tak po prostu pracuje mój umysł, składając wszystko do kupy.

— Uważasz, że plemię ich wygnało? — Zapytał Dicken. — Prześladowało?

— Ktoś chciał zabić kobietę — odparł Mitch. — Mężczyzna z nią został, próbował uratować. Byli inni. Mieli coś dziwnego na twarzach. Małe płaty skóry wokół oczu i nosa, jakby maski.