— Zrzucali skórę? Za życia? — Spytała Kaye, wzruszając ramionami.
— Wokół oczu, na twarzy.
— Ciała pod Gordi — powiedziała Kaye.
— Co z nimi? — Zapytał Dicken.
— Niektóre miały małe skórzane maski. Myślałam, że to może… Jakiś dziwny skutek rozkładu zwłok. Nigdy jednak czegoś takiego nie widziałam.
— Posuwamy się za daleko — stwierdził Dicken. — Skupmy się na dowodach Mitcha.
— To wszystko, co mam — powiedział Mitch. — Zmiany fizjologiczne są na tyle znaczące, że można zaliczyć niemowlę do innego podgatunku, powstałego za jednym zamachem. W jedno pokolenie.
— Podobne rzeczy musiały się zdarzać setki tysięcy lat przed twoimi mumiami — stwierdził Dicken. — A zatem grupy neandertalczyków bytowały jednocześnie z populacjami ludzi współczesnych, albo obok nich.
— Tak sądzę — przytaknął Mitch.
— Czy pana zdaniem narodziny były aberracją? — Spytała Kaye.
Mitch przyglądał się jej kilka sekund, nim odpowiedział.
— Nie.
— Czy można zasadnie zakładać, że znalazł pan coś typowego, a nie wyjątkowego?
— Można.
Rozdrażniona Kaye podniosła ręce.
— Słuchajcie — powiedział Mitch. — W gruncie rzeczy jestem konserwatywny. Rozumiem gości z Innsbrucku, naprawdę rozumiem! To dziwaczne, zupełnie niespodziewane.
— Czy mamy ciągły, stopniowy zapis kopalny wiodący od neandertalczyków do kromaniończyków? — Zapytał Dicken.
— Nie, ale mamy różne stopnie przejścia. Zapis kopalny zwykle jest daleki od ciągłości.
— I… Jako powód uznaje się nieodnalezienie jeszcze niezbędnych ogniw pośrednich, tak?
— Tak — potwierdził Mitch. — Choć niektórzy paleontolodzy już od dawna idą na noże z gradualistami.
— Bo ciągle natrafiają na skoki, a nie na ciągły rozwój — powiedziała Kaye. — Nawet kiedy zapis kopalny zachował się lepiej niż dla ludzi czy innych dużych zwierząt.
W zamyśleniu popijali ze swych kieliszków.
— Co mamy robić? — Spytał Mitch. — Mumie mają SHEVĘ. My mamy SHEVĘ.
— To bardzo skomplikowane — odparła Kaye. — Kto zacznie?
— Napiszmy, co się według nas dzieje. — Mitch sięgnął do torby i wyjął trzy kartki i trzy długopisy. Rozłożył je na stoliku.
— Jak uczniowie? — Rzucił Dicken.
— Mitch ma rację. Piszmy — odparła Kaye.
Dicken wyciągnął z reklamówki drugą butelkę wina i odkorkował ją. Kaye trzymała w ustach koniuszek długopisu. Pisali dziesięć lub piętnaście minut, przekazując sobie kartki i zadając pytania. Zrobiło się chłodniej.
— Przyjęcie zaraz się skończy — powiedziała.
— Spokojna głowa — stwierdził Mitch. — Ochronimy panią.
Uśmiechnęła się ponuro.
— Dwaj prawie pijani faceci zalani teoriami?
— Właśnie — powiedział Mitch.
Kaye wolała na nich nie patrzeć. Jej uczucia mało miały wspólnego z nauką i profesjonalizmem. Niełatwo przyszło jej zapisywanie myśli. Nigdy przedtem tak nie pracowała, nawet z Saulem; dzielili notatniki, ale nigdy nie zaglądali sobie do notatek w chwili ich zapisywania.
Wino ją rozluźniło, zabrało część napięcia, ale nie wyklarowało myślenia. Waliła głową w mur. Napisała:
Populacje jako wielkie sieci jednostek rywalizujących i współpracujących, niekiedy jednocześnie. Każde świadectwo komunikacji między osobnikami populacji. Drzewa komunikują się związkami chemicznymi. Ludzie używają feromonów. Bakterie wymieniają plazmidy i fagi lizogenne.
Spojrzała na Dickena, piszącego nieustannie, przekreślającego całe akapity. Pulchny, tak, ale najwyraźniej silny i zmotywowany, wybitny; atrakcyjne rysy twarzy.
Napisała teraz:
Ekosystemy to sieci gatunków rywalizujących i współpracujących. Feromony i inne związki chemiczne mogą się przenosić między gatunkami. Sieci mogą mieć te same cechy co mózgi; ludzkie mózgi to sieci neuronów. Myślenie twórcze jest możliwe w każdej dostatecznie złożonej funkcjonalnej sieci nerwowej.
— Zobaczmy, do czego doszliśmy — powiedział Mitch. Wymienili notatki. Kaye przeczytała stronę Mitcha:
Molekuły sygnalizujące i wirusy przenoszą informacje między ludźmi. Poszczególni ludzie podczas swego życia gromadzą te informacje; czy to jednak jest ewolucja lamarkowska?
— Myślę, że wszystkie te sieci zaciemniają sedno sprawy — powiedział Mitch.
Kaye czytała teraz zapiski Dickena.
— Tak działa wszystko w przyrodzie — odparła. Dicken przekreślił prawie całą stronę. Pozostało tylko:
Przez całe życie pogoń za chorobami; SHEVA wywołuje złożone zmiany biologiczne, inaczej niż wszystkie dotychczas znane choroby. Dlaczego? Co zyskuje? Co próbuje robić? Co jest wynikiem końcowym? Jeśli pojawia się co dziesięć czy sto tysięcy lat, jak możemy się obronić przed czymś będącym, w pewnym sensie, jeśli chodzi o poszczególny organizm, czystą cząsteczką patogenną?
— Kto kupi tezę, że wszystko w przyrodzie działa jak neurony w mózgu? — Zapytał Mitch.
— To odpowiedź na pańskie pytanie — wytłumaczyła Kaye. — Czy chodzi o ewolucję lamarkowską, dziedziczenie cech nabytych przez osobniki? Nie. Mamy tu skutek złożonych oddziaływań sieci z wynikającymi z nich właściwościami przypominającymi myśli.
Mitch kręcił głową.
— Nie rozumiem wynikających właściwości.
Kaye patrzyła nań chwilę, zarówno podjudzona, jak zniecierpliwiona.
— Nie musimy zakładać samoświadomości, świadomego myślenia, zorganizowanej sieci reagującej na środowisko i oceniającej, jak powinny wyglądać jej poszczególne węzły — powiedziała.
— Nadal wygląda mi to na ducha ożywiającego maszynę — zasępił się Mitch.
— Proszę pomyśleć o drzewach, które po zaatakowaniu ich przez szkodniki wysyłają sygnały chemiczne. Sygnały te zwabiają owady pożerające napastników. Ściągają człowieka z opryskiwaczem. Podobnie dzieje się na wszystkich poziomach, od ekosystemów do gatunków, a nawet w społeczeństwach. Wszystkie odrębne istoty są sieciami komórek. Wszystkie gatunki są sieciami osobników. Wszystkie ekosystemy to sieci gatunków. Wszystkie oddziałują na siebie, komunikują się nawzajem w tym czy innym stopniu, poprzez rywalizację, żerowanie, współpracę. Wszystkie te oddziaływania przypominają neuroprzekaźniki przemieszczające się w mózgu między synapsami albo mrówki komunikujące się w kolonii. Oddziaływania mrówek między sobą zmieniają zachowanie całej kolonii. Tak samo zmieniamy się i my, zależnie od porozumiewania się z sobą neuronów. Dotyczy to całej natury, od góry do dołu. Wszystko jest z sobą połączone.
Widziała jednak, że Mitch nadal tego nie kupuje.
— Musimy opisać metodę — powiedział Dicken. Patrzył na Kaye z lekko wyrozumiałym uśmiechem. — Uprość to. Tu ty jesteś myślicielem.
— Co jest solą punktualizmu? — Spytała, ciągle podenerwowana skupieniem Mitcha.
— No dobra. Skoro to swego rodzaju umysł, gdzie jest jego pamięć? — Ciągnął Mitch. — Coś przechowującego informację o następnym modelu istoty ludzkiej, zanim ją uwolni w systemie rozrodczym?
— W wyniku działania jakiego bodźca? — Dodał swoje pytania Dicken. — Po co w ogóle zbiera informacje? Co zapoczątkowuje ten proces? Jaki mechanizm go wyzwala?