— Posuwamy się za daleko — westchnęła Kaye. — Po pierwsze nie podoba mi się słowo „mechanizm”.
— W porządku, no to… Organ, organon, czarodziejski architekt — powiedział Mitch. — Wiemy, o czym tutaj rozmawiamy. O jakimś rodzaju pamięci przechowywanej w genomie. Wszystkie instrukcje muszą w nim tkwić, dopóki nie zostaną uruchomione.
— Czyżby w komórkach zarodkowych? Rozrodczych, spermie i jajowych? — Spytał Dicken.
— No właśnie — odparł Mitch.
— Nie sądzę — powiedziała Kaye. — Coś przekształca u każdej matki pojedynczą komórkę jajową, dając córkę pośrednią, ale to samo coś w jajniku córki może dać nowy fenotyp. Inne komórki jajowe matki są wyłączone z gry. Chronione nie ulegają zmianie.
— W przypadku nowego planu nowy fenotyp jest klapą. — Dicken kiwał głową na potwierdzenie. — Dobra. Leżąca odłogiem pamięć, przywoływana co tysiące lat przez… Hipotetyczne modyfikacje, uruchamiane przez… — Pokręcił głową. — Teraz ja jestem w kropce.
Każdy poszczególny organizm jest świadom swego środowiska i na nie reaguje — wyjaśniła Kaye. — Wymieniane przez jednostki substancje chemiczne i inne rodzaje sygnałów powodują zakłócenia chemii wewnętrznej, co wpływa na genom, a dokładniej na ruchome elementy pamięci genetycznej, przechowującej i odświeżającej zespoły hipotetycznych zmian. — Żywo poruszała rękoma, jakby coś tłumaczyły czy przekonywały. — Dla mnie to zupełnie jasne, chłopaki. Czemu tego nie dostrzegacie? Oto pełna pętla sprzężenia zwrotnego: zmiana środowiska powoduje stres organizmów — w tym przypadków ludzi. Różne rodzaje stresu naruszają w naszych ciałach równowagę reagujących na stres substancji chemicznych. Leżąca odłogiem pamięć odpowiada, przesuwając elementy ruchome zgodnie z algorytmem ewolucyjnym powstałym przed milionami, a nawet miliardami lat. Komputer genetyczny decyduje, co w nowych warunkach wywołujących stres, może się okazać najlepszym fenotypem. W wyniku tego dostrzegamy u osobników drobne zmiany, prototypy, a po zmniejszeniu się poziomu stresu, jeśli potomstwo jest zdrowe i liczne, zmiany się utrzymują. Za każdym jednak razem, gdy problem w środowisku jest uporczywy… Na przykład, u ludzi chodzi tu o długotrwały stres społeczny… Następuje znaczne przekształcenie. Dochodzi do ekspresji retrowirusów endogennych, wysłania sygnału koordynującego aktywację określonych elementów w zasobie pamięci genetycznej. Voila. Punktualizm.
Mitch szczypał grzbiet nosa.
— Boże — rzucił.
Dicken skrzywił się mocno.
— Dla mnie to zbyt radykalne, nie potrafię przełknąć wszystkiego za jednym razem.
— Mamy dowody na każdy krok na tej drodze — powiedziała trochę ochryple Kaye. Wypiła kolejny długi łyk merlota.
— Jak jednak jest to przekazywane? — Zapytał Dicken. — Musi tkwić w komórkach rozrodczych! Jakoś jest przenoszone od rodzica do dziecka przez setki, tysiące pokoleń, zanim zostanie uruchomione.
— Może jest pakowane, kompresowane, stanowi swego rodzaju kod — odparł Mitch.
Kaye była zaskoczona. Popatrzyła na Mitcha lekko wstrząśnięta i pełna podziwu.
— To tak szalone, że trafne. Jak nakładające się geny, ale bardziej pokrętnie. Zagrzebanie w powtórzeniach.
To nie musi przenosić całej instrukcji nowego fenotypu… — Powiedział Dicken.
— Jedynie części, które mają ulec zmianie — dokończyła Kaye.
— Wiemy przecież, że między szympansem a człowiekiem różnica genomu wynosi być może zaledwie dwa procent.
— Jest też różna liczba chromosomów — zauważył Mitch. — Co ostatecznie czyni wielką różnicę.
Dicken skrzywił się i złapał za głowę.
— Boże, sięgamy coraz głębiej.
— Jest dziesiąta — powiedział Mitch. Wskazał strażnika idącego środkiem biegnącej kanionem drogi, wyraźnie kierującego się w ich stronę.
Dicken wyrzucił puste butelki do kosza na śmieci i wrócił do stołu.
— Nie możemy teraz przerwać. Kto wie, kiedy znowu uda się nam spotkać?
Mitch czytał notatki Kaye.
— Łapię, że zmiana w środowisku wywołuje stres u poszczególnych osób. Wróćmy do pytania Christophera. Co uruchamia sygnał, zmianę? Choroba? Drapieżnik?
— W naszym przypadku przeludnienie — odparła Kaye.
— Złożone warunki społeczne. Rywalizacja o pracę — dodał Dicken.
— Ludzie! — Zawołał strażnik, gdy znalazł się bliżej. Jego głos odbijał się echem w kanionie. — Jesteście z przyjęcia Americolu?
— Jak pan zgadł? — Spytał Dicken.
— Nie powinniście tu być.
W drodze powrotnej Mitch z powątpiewaniem kręcił głową. Nie zamierzał dać im ani chwili wytchnienia: sprawa była naprawdę poważna.
— Zmiana występuje zwykle na obrzeżu populacji, gdzie brakuje zasobów i rywalizacja jest ostra. Nie w centrum, gdzie wszystko jest spokojniejsze.
— Ludzie nie mają już „obrzeży”, pograniczy — powiedziała Kaye. — Zalaliśmy całą planetę. Nieustannie żyjemy w stresie, aby dotrzymywać kroku innym.
— Nieustannie trwa wojna. — Dicken nagle się zamyślił. — Wczesne przypadki heroda mogły wystąpić tuż po II wojnie światowej. Stres wywołany kataklizmem społecznym, społeczeństwo popełniające straszliwe błędy. Ludzie muszą się zmienić albo…
— Kto nakazuje zmianę? Albo co? — Spytał Mitch, klepiąc się dłonią po biodrze.
— Nasz komputer biologiczny na poziomie gatunku — odparła Kaye.
— Znów go mamy. Komputer sieciowy — powątpiewał Mitch.
— „MOCARNY CZARODZIEJ NASZYCH GENÓW” — zaintonowała Kaye głębokim, soczystym głosem prowadzącego licytację. Potem wskazała palcem niebo. — Pan Genomu.
Mitch z uśmiechem skierował palec w jej stronę.
— Tak będą mówić, a potem nas wyśmieją.
— Wygonią z tego całego cholernego zoo — powiedział Dicken.
— Co wywoła stres — stwierdziła Kaye nieśmiało.
— Do rzeczy, do rzeczy — nalegał Dicken.
— Pieprzyć to — rzuciła Kaye. — Wracajmy do hotelu i otwórzmy następną butelkę. — Wyciągnęła ręce w bok i zakręciła piruet. Cholera, pomyślała, popisuję się. „Hej, chłopcy. Jestem dostępna, popatrzcie na mnie”.
— Tylko w nagrodę — powiedział Dicken. — Weźmiemy taksówkę, jeśli autobus odjechał. Kaye… Dlaczego nie w centrum? Co jest nie tak w samym środku populacji ludzkiej?
Kaye zwiesiła ręce.
— Co roku coraz więcej ludzi… — Urwała, jej twarz stężała. — Rywalizacja jest tak zażarta. — Twarz Saula. Złego Saula, przegrywającego i niegodzącego się z tym, oraz dobrego, pełnego dziecięcego entuzjazmu, lecz nadal noszącego niezmywalne piętno mówiące: „Przegrasz. Te wilki są twardsze i sprytniejsze od ciebie”.
Obaj czekali, aż dokończy.
Szli razem do bramy. Kaye szybko wytarła oczy i stwierdziła z największym spokojem, na jaki było ją stać:
— Zwykle zdarzał się jeden człowiek, a nawet bywali dwaj czy trzej tacy, którzy wpadali na błyskotliwą, zmieniającą świat myśl albo tworzyli przełomowy wynalazek. — Głos nabierał siły; teraz wobec Saula czuła urazę, a nawet gniew. — Darwin i Wallace. Einstein. Teraz jest po stu geniuszy w każdej dziedzinie, tysiące ludzi ścigających się, który pierwszy wedrze się na mury zamku. Skoro tak jest w nauce, tkwiącej w stratosferze, to co się dzieje w okopach? Bezustanna, paskudna rywalizacja. Za wiele trzeba się uczyć. Za szerokie pasmo zatykające kanały komunikacyjne. Nie potrafimy dość szybko słuchać. Bez przerwy musimy stać na czubkach palców.