Выбрать главу

— Spodziewane są kolejne rozwiązania donoszonych ciąż? — spytał Mitch.

— Dopiero za kilka miesięcy — odparła Kaye. — Większość rodziców wybrała aborcję.

— Nie wiedziałem.

— Nie rozgłasza się tego. Odpowiednie agencje nie podają nazwisk. Doszłoby do wielkich sprzeciwów, możesz to sobie wyobrazić.

— A ty jak się z tym czujesz?

Kaye dotknęła serca, potem brzucha.

— Jakby ktoś walnął mnie w dołek. Potrzebuję czasu na przemyślenie wszystkiego, przeprowadzenie pewnych prac. Prosiłam, ale Dicken nie dał mi numeru twego telefonu.

Mitch uśmiechnął się domyślnie.

— Co? — Zapytała trochę podenerwowana Kaye.

— Nic.

— To mój domowy numer w Baltimore — powiedziała, wręczając wizytówkę. — Zadzwoń za parę dni.

Położyła mu dłoń na ramieniu, lekko ścisnęła, potem się odwróciła i poszła do hotelu. Przez ramię zawołała:

— Koniecznie zadzwoń!

45

National Institutes of Health, Bethesda

Z lotniska w Baltimore Kaye wywiózł szybko nierzucający się w oczy brązowy pontiac bez rządowych tablic rejestracyjnych.

Była po trzech godzinach spędzonych w studiach telewizyjnych i sześciu w samolocie, miała teraz wrażenie, że jej skórę pokrywa werniks.

Dwaj agenci Secret Service milczeli uprzejmie. Jeden siedział z przodu, drugi z tyłu. Kaye też z tyłu. Między nią a agentem zajęła miejsce Farrah Tighe, świeżo przydzielona asystentka. Tighe była kilka lat młodsza od Kaye, miała zaczesane do tyłu jasne włosy, miłą, szeroką twarz, lśniące niebieskie oczy i rozłożyste biodra, przeszkadzające innym w ciasnym samochodzie.

— Mamy cztery godziny przed pani spotkaniem z Markiem Augustine’em — powiedziała Tighe.

Kaye przytaknęła. Jej myśli były daleko od samochodu.

— Prosiła pani o spotkanie z dwiema matkami będącymi pod obserwacją w NIH. Nie jestem pewna, czy uda się to załatwić na dzisiaj.

— Załatw to — poleciła Kaye z naciskiem, a potem dodała: — Proszę.

Tighe patrzyła na nią z powagą.

— Najpierw zawieź mnie do kliniki.

— Mamy dwa wywiady telewizyjne…

— Przełóż je — powiedziała Kaye. — Chcę porozmawiać z panią Hamilton.

Kaye szła długim korytarzem wiodącym z parkingu do wind w budynku nr 10.

Podczas jazdy z lotniska do zespołu NIH Tighe zapoznała ją z wydarzeniami ostatnich dni. Richard Bragg otrzymał siedem strzałów w tułów i głowę, gdy tylko wyszedł ze swego domu w Berkeley, i uznano, że zmarł na miejscu. Aresztowano dwóch podejrzanych, obaj to mężczyźni, mężowie kobiet w ciąży z dziećmi Heroda pierwszego stadium. Zostali złapani kilka przecznic dalej, pijani, w samochodzie pełnym puszek po piwie.

Secret Service, na rozkaz prezydenta, miał pilnować głównych członków Zespołu Specjalnego.

Matka pierwszego donoszonego dziecka drugiego stadium, urodzonego w Ameryce Północnej, nazywana panią C, przebywała nadal w szpitalu w Mexico City. W roku 1996 wyemigrowała z Litwy do Meksyku; w latach 1990-1993 pracowała w Azerbejdżanie dla organizacji humanitarnej. Teraz była leczona z szoku i z tego, co pierwsze raporty lekarskie określały jako ostry przypadek łojotoku twarzy.

Martwe dziecko było w drodze z Mexico City do Atlanty. Miało tam dotrzeć jutro rano.

Luella Hamilton właśnie zjadła lekki obiad i siedziała na krześle przy oknie, patrząc na ogródek i pozbawiony okien narożnik innego budynku. Dzieliła pokój z inną matką, która była teraz na dole na badaniach. Zespół Specjalny miał aktualnie na obserwacji osiem matek.

— Straciłam dziecko — powiedziała pani Hamilton do Kaye, gdy tylko ta weszła. Kaye okrążyła łóżko i objęła ją. Otrzymała mocny uścisk silnych dłoni i ramion, któremu towarzyszył jęk.

Tighe stała przy drzwiach z założonymi rękoma.

— Po prostu się wyślizgnęła pewnej nocy. — Pani Hamilton wpatrywała się uważnie w Kaye. — Ledwo ją poczułam. Miałam mokre nogi. Tylko trochę krwi. Mają czujnik na moim brzuchu i alarm zaczął cicho piszczeć. Obudziłam się, pielęgniarki już tu były i stawiały namiot. Nie pokazały mi jej. Przyszła pastor, wielebna Ackerley z mojego kościoła, specjalnie dla mnie, czy to nie miłe?

— Tak mi przykro — powiedziała Kaye.

— Wielebna powiedziała mi o tej innej kobiecie, w Meksyku, jej drugim dziecku…

Kaye kiwała głową ze współczuciem.

— Tak się boję, Kaye.

— Żałuję, że mnie tu zabrakło. Byłam w San Diego i nie wiedziałam, że poroniłaś.

— No, przecież nie jesteś moim lekarzem, prawda?

— Wiele o tobie myślałam. I o innych — uśmiechnęła się Kaye. — Ale głównie o tobie.

— No tak, jestem silną, czarną babą, robimy wrażenie. — Pani Hamilton mówiła to bez uśmiechu. Twarz miała napiętą, cerę prawie oliwkową. — Rozmawiałam z mężem przez telefon. Przyjeżdża dzisiaj, zobaczymy się, ale tylko przez szybę. Mówią mi, że wypuszczą mnie, gdy urodzi się dziecko. Na razie jednak chcą zatrzymać mnie tutaj. Mówią, że znowu zajdę w ciążę. Wiedzą, że tak będzie. Mój Jezusek. Jak świat sobie poradzi z milionami Jezusków? — Zaczęła płakać. — Nie byłam z mężem ani z nikim innym! Przysięgam!

Kaye mocno trzymała ją za rękę.

— To takie trudne — powiedziała. Chce pomóc, ale moja rodzina ma ciężko. Maż prawie chodzi po ścianach, Kaye. Dobrze, że mogą przyjechać tą cholerną koleją. — Patrzyła przez okno, mocno ściskała rękę Kaye, machała nią lekko w przód i w tył, jakby słuchała wewnętrznej muzyki. — Miałaś czas na myślenie. Powiedz mi, co się dzieje?

Kaye patrzyła prosto w oczy pani Hamilton i próbowała coś wymyślić.

— Ciągle staramy się do czegoś dojść — zdołała wreszcie powiedzieć. — To próba.

— Zesłana przez Boga? — Spytała pani Hamilton.

— Pochodząca z wnętrza nas samych.

— Jeśli jest od Boga, to wszystkie Jezuski poza jednym umrą powiedziała pani Hamilton. — Mam marne szanse.

— Jestem zła na siebie — powiedziała Kaye, gdy Tighe prowadziła ją do gabinetu doktor Lipton.

— Dlaczego? — Spytała Tighe.

— Nie było mnie tutaj.

— Nie można być wszędzie.

Lipton była na zebraniu, ale przerwała je, aby porozmawiać z Kaye. Poszły do bocznego pokoju z licznymi szafami na akta i komputerem.

— Zrobiliśmy badania wczoraj wieczorem i sprawdziliśmy poziom hormonów. Niemal wpadła w histerię. Poronienie bolało mało albo nawet wcale. Myślę, że wolałaby odczuć to mocniej. Miała klasyczny płód Heroda.

Lipton podała plik zdjęć.

— Jeśli to choroba, to diabelnie dobrze zorganizowana. Niby łożysko nie różni się zbytnio od zwykłego łożyska, jest tylko znacznie mniejsze. Zupełnie inaczej jest za to z owodnią. — Lipton pokazała wyrostek zwinięty z boku skurczonej, pomarszczonej owodni, wydalonej wraz z łożyskiem. — Nie wiem, jak inaczej można to nazwać niż małym jajowodem.

— A inne kobiety na obserwacji?

— Dwie powinny poronić za kilka dni, reszta w ciągu dwóch tygodni. Sprowadzam pastorów, rabinów, psychiatrów, a nawet przyjaciół — jeśli tylko są kobietami. Matki są głęboko nieszczęśliwe. Nic w tym dziwnego. Zgadzają się jednak pozostawać zgodnie z programem.

— Żadnych kontaktów z mężczyznami?

— Żadnych z tymi po okresie dojrzewania — powiedziała Lipton. — Na polecenie Marka Augustine’a, potwierdzone przez Franka Shawbecka. Niektóre rodziny burzą się na takie traktowanie.