Выбрать главу

Jane się uśmiechnęła.

— No, usłyszałam dziś rano, że pani C. miała opryszczkę narządów płciowych. Jakoś przeszła na dzieciątko C w początkach jego rozwoju. Było pokryte rankami.

Zaskoczony Dicken podniósł wzrok.

— Opryszczka? Przedtem o niej nie wspomnieli.

— Mówiłam ci o miazdze — przypomniała Jane.

Opryszczka mogła całkowicie zmienić interpretację tego, co zaszło. Jak płód mógł się zarazić opryszczką narządów płciowych, skoro było chroniony przez macicę? Do zakażenia nią dziecka przez matkę dochodzi zwykle podczas przechodzenia przez kanał rodny.

Dicken był mocno strapiony.

Gabinet mijał doktor Denby, uśmiechnął się przelotnie, potem cofnął i zajrzał przez otwarte drzwi. Denby to specjalista od namnażania bakterii, niski i całkowicie łysy, z twarzą cherubinka; nosił elegancką śliwkową koszulę i czerwony krawat.

— Jane? Wiesz, że zablokowali kawiarnię od zewnątrz? Cześć, Christopher.

— Słyszałam. Niesamowite — odparła Jane.

— Teraz szykują coś nowego. Chcecie zobaczyć?

— Nie, jeśli ma dojść do przemocy. — Salter przeszedł dreszcz.

— To właśnie straszne. Są pokojowi i całkowicie milczący! Jak musztra bez komend.

Dicken wyszedł z nimi, windą i schodami dostali się do frontonu budynku. W ślad za innymi pracownikami i lekarzami zgromadzili się w holu przy wystawie poświęconej dziejom CDC Na zewnątrz tłum kłębił się, ale w jakiś uporządkowany sposób. Przywódcy wykrzykiwali polecenia przez megafony.

Strażnik stał z rękoma na biodrach, przyglądając się tłumowi przez okulary.

— Spójrzcie na to — powiedział.

— Na co? — Spytała Jane.

— Rozdzielili się wedle płci. Segregacja — odparł z tajemniczym spojrzeniem.

Transparenty ustawiono na wprost holu i rozmieszczonych przed nim dziesiątków kamer. Wietrzyk powiewał jednym z nich.

Dicken dostrzegł napis na dwóch wężowatych częściach płachty: DOBROWOLNY — ROZDZIAŁ — URATUJE DZIECKO.

Po kilku minutach tłum rozstąpił się przed jego przywódcami jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, kobiety i dzieci stanęły z jednej strony, mężczyźni z drugiej. Kobiety wyglądały na ponure i zdeterminowane. Mężczyźni na pochmurnych i zawstydzonych.

— Chryste — mruknął strażnik. — Mam według nich odejść od żony?

Dicken czuł się jak przerzynany piłą. Wrócił do gabinetu i zadzwonił do Bethesdy. Augustine jeszcze nie przyjechał. Kaye Lang była z wizytą w Magnuson Clinical Center.

Sekretarka Augustine'a dodała, że protestujący są także na terenie NIH; jest ich kilka tysięcy.

— Proszę włączyć telewizor — powiedziała. — Maszerują w całym kraju.

47

National Institutes of Health, Bethesda

Augustine okrążył teren NIH od Old Georgetown Road do Lincoln Street i wjechał na tymczasowy parking dla pracowników opodal centrali Zespołu Specjalnego. Zespół zaledwie dwa tygodnie wcześniej na prośbę naczelnej lekarz otrzymał nowy budynek. Protestanci najwyraźniej nie wiedzieli o tej zmianie; maszerowali w stronę dawnej siedziby i budynku nr 10.

Przeszedł szybko w grzejącym słońcu do wejścia na parterze.

Straż NIH i ostatnio wynajęci prywatni ochroniarze stali przed budynkiem, rozmawiając ściszonymi głosami. Przyglądali się odległym o kilkaset jardów grupkom protestantów.

— Proszę się nie martwić, panie Augustine — powiedział szef ochrony budynku, gdy otwierał kartą główne wejście. — Po południu przybędzie Gwardia Narodowa.

— O, doskonale. — Augustine spuścił głowę i nacisnął guzik przywołujący windę. W nowym biurze trzej asystenci i jego osobista sekretarka, pani Florence Leighton, dostojna i bardzo sprawna, próbowali przywrócić połączenia z resztą terenu.

— Co się stało, sabotaż? — Trochę zaczepnie zapytał Augustine.

— Nie — odparła pani Leighton, podając mu plik wydruków.

— Głupota. Serwer nie chce nas rozpoznawać.

Augustine zatrzasnął drzwi swego gabinetu, wysunął fotel na kółkach, rzucił aktówkę na biurko. Usłyszał popiskiwanie telefonu. Sięgnął do przycisku.

— Czy mogę prosić, Florence, aby pięć minut nikt mi nie przeszkadzał, bo muszę uporządkować myśli? — Błagał.

Mark, to Kennealy od wiceprezydenta — powiedziała pani Leighton.

— Podwójny cymes. Daj go.

Tom Kennealy, dyrektor łączności technicznej wiceprezydenta — kolejne nowe stanowisko, ustanowione przed tygodniem — odezwał się pierwszy, pytając Augustine’a, czy wie o skali protestów.

— Widzę je teraz przez okno — odrzekł.

— Wedle ostatniej rachuby obejmują czterysta siedemdziesiąt szpitali — powiedział Kennealy.

— Niech Bóg błogosławi Internet — rzucił Augustine.

— Cztery demonstracje wymknęły się spod kontroli — nie licząc zamieszek w San Diego. Wiceprezydent bardzo się martwi, Mark.

— Powiedz mu, że ja jeszcze bardziej. To najgorsza wieść, jaką mogę sobie wyobrazić — zmarłe donoszone dziecko Heroda.

— Co z opryszczką?

— Chrzanić ją. Dziecko łapie opryszczkę dopiero po porodzie.

— W Mexico City musieli to zaniedbać.

— Słyszeliśmy inaczej. Czy możemy o tym zapewniać? Że niemowlę było chore?

— Na pewno było chore, Tom. To na herodzie powinniśmy się skupić.

— No dobrze. Rozmawiałem z wiceprezydentem. Jest tu teraz, Mark.

Telefon przejął wiceprezydent. Augustine opanował głos i przywitał go spokojnie. Wiceprezydent powiedział, że NIH będzie strzeżone przez wojsko, otrzyma najwyższy stopień ochrony, podobnie jak CDC i pięć ośrodków badawczych Zespołu Specjalnego w kraju. Augustine mógł sobie teraz wyobrazić skutki — drut kolczasty, psy policyjne, granaty ogłuszające i gaz łzawiący. Piękne warunki do prowadzenia delikatnych badań.

— Panie wiceprezydencie, nie wypierajcie ich z terenu — powiedział. — Proszę. Niech zostaną i protestują.

— Prezydent wydał rozkaz godzinę temu. Dlaczego mamy go zmieniać?

— Gdyż wydaje się, że to dla nich wentyl bezpieczeństwa. Jest inaczej niż w San Diego. Chcę się tu spotkać z przywódcami.

— Mark, nie jesteś wyszkolonym negocjatorem — przekonywał wiceprezydent.

— Nie, ale będę o wiele lepszy od kordonu wojska w pełnym rynsztunku bojowym.

— Leży to w kompetencjach dyrektora NIH.

— Kto negocjuje, panie prezydencie?

— Z przywódcami protestujących spotkają się dyrektor i sekretarz generalny. Nie możemy podejmować odmiennych działań ani mówić różnymi głosami, Marku, nie myśl więc nawet o prowadzeniu jakichkolwiek rozmów.

— A jeśli będzie kolejne martwe dziecko, panie prezydencie?

— Pojawienie się tego zaskoczyło nas całkowicie — wiemy jedynie, że przyszło na świat sześć dni temu. Próbowaliśmy wysłać na pomoc nasz zespół, ale szpital odmówił.

— Przysłali ci ciało. Wydaje się to świadczyć o duchu współpracy.

— Z tego, co mówił mi Tom, wynika, że nikt nie zdołałby go uratować.

— Nie, ale moglibyśmy wiedzieć o nim zawczasu i skoordynować wiadomości w mediach.

— Tu pełna zgoda, Mark.

— Panie wiceprezydencie, z całym szacunkiem, ale międzynarodowa biurokracja nas niszczy. To dlatego owe protesty są takie groźne. Jesteśmy obwiniani, obojętnie czy ponosimy winę, czy nie — i powiem szczerze, wszystko się teraz we mnie przewraca. Nie mogę odpowiadać za rzeczy, do których się nie przyczyniłem!