Выбрать главу

— Prosimy cię teraz, Mark, abyś się przyczyniał. — Głos wiceprezydenta był wyważony.

— Przepraszam. Wiem, panie wiceprezydencie. Nasze powiązania z Americolem rodzą mnóstwo problemów. Zapowiedź szczepionki… Przedwczesna, moim zdaniem…

— Tom podziela ten pogląd, tak samo ja.

Co z prezydentem? — Pomyślał.

— Doceniam to, ale wieść już poszła. Według moich ludzi jest około pięćdziesięciu procent szans na niepowodzenie badań przedklinicznych. Rybozym jest koszmarnie wszechstronny. Wykazuje podobieństwo do chyba trzynastu lub czternastu różnych odmian RNA matrycowego. Możemy więc zatrzymać SHEVĘ, ale dostaniemy też rozpad osłonki mielinowej… Stwardnienie rozsiane, na miłość boską!

— Pani Cross twierdzi, że ją usprawniają i jest teraz bardziej wybiórcza. Osobiście zapewniała mnie, że nigdy nie było zagrożenia stwardnieniem. Głosiła tak tylko plotka.

— Na testowanie jakiej wersji pozwoli im FDA, panie prezydencie? Trzeba zacząć od początku całą pracę papierkową…

— FDA przychyla się do tej.

— Chciałbym utworzyć oddzielny zespół oceniający. NIH ma ludzi, my możliwości.

— Nie ma czasu, Mark.

Augustine zamknął oczy i potarł czoło. Czuł, jak twarz pokraśniała mu niby burak.

— Mam nadzieję, że postawiliśmy na dobrego konia — powiedział spokojnie. Serce tłukło mu się w piersi.

— Prezydent ogłosi wieczorem przyspieszenie prac — zapowiedział wiceprezydent. — Jeśli powiodą się badania przedkliniczne, w ciągu miesiąca nastąpią próby na ludziach.

— Nie zalecałbym ich.

— Zdaniem Roberta Jacksona można je przeprowadzać. Decyzja zapadła. Już za późno.

— Czy prezydent rozmawiał o tym z Frankiem? Albo z naczelną lekarz?

— Są w stałym kontakcie.

— Proszę namówić pana prezydenta, aby zadzwonił i do mnie. — Augustine nie znosił być zmuszany do proszenia, ale mądrzejszemu prezydentowi przypominanie byłoby niepotrzebne.

— Spróbuję, Mark. A wracając do twojej odpowiedzi… Masz się zgadzać z tym, co powiedział NIH, bez żadnych podziałów, sprzeciwów, rozumiesz?

— Nie jestem draniem, panie wiceprezydencie — odparł Augustine.

— Wkrótce z tobą porozmawiam, Mark — powiedział wiceprezydent.

W telefonie rozległ się głos Kennealye’go. Brzmiała w nim uraza.

— Mark, oddziały właśnie ładują się na ciężarówki. Chwileczkę. — Zakrył dłonią słuchawkę. — Wiceprezydent już wyszedł. Jezu, coś mu zrobił, Mark, zmieszałeś go z błotem?

— Poprosiłem go, aby zadzwonił do mnie prezydent — odparł Augustine.

— A to ci dopiero nowina — powiedział Kennealy chłodno.

— Czy ktoś łaskawie mnie powiadomi, gdy urodzi się kolejne dziecko poza krajem? — Spytał Augustine. — Albo w nim? Czy Departament Stanu będzie się codziennie kontaktował z moim urzędem? Mam nadzieję, Tom, że nie biję tu tylko piany!

— Mark, nigdy więcej nie rozmawiaj tak z wiceprezydentem — powiedział Kennealy i odwiesił słuchawkę.

Augustine wcisnął guzik łączności wewnętrznej.

— Florence, muszę napisać list przewodni i notatkę służbową. Czy Dicken jest w mieście? Gdzie jest Lang?

— Doktor Dicken jest w Atlancie, a Kaye Lang na miejscu. Chyba w klinice. Możesz się z nią spotkać za dziesięć minut.

Augustine wysunął szufladę biurka i wyjął blok papieru. Nakreślił na nim trzydzieści jeden poziomów dowodzenia, trzydzieści między nim a prezydentem — trochę za dużo, jak dla niego. Zamaszyście przekreślił pięć, potem sześć, następnie inne, aż zostało z dziesięć nazwisk i urzędów; podarł przy tym kartkę. Jeśli nastąpi najgorsze, pomyślał, to przy bardziej starannym planowaniu zdoła może pominąć dziesięć z tych poziomów, najwyżej dwadzieścia.

Najpierw jednak musi nadstawić karku i rozesłać im swój raport opatrzony pismem przewodnim. Upewnić się, że trafi na wszystkie biurka, zanim rozejdzie się smród.

To nadstawianie karku nie będzie jednak zbyt wielkie. Miał silne przeczucie, że zanim jakiś sługus Białego Domu — może Kennealy, podlizujący się, aby awansować — szepnie do ucha prezydenta, iż Augustine nie gra zespołowo, wybuchnie następna bomba.

Bardzo wielka bomba.

48

National Institutes of Health, Bethesda

Zatracanie się w pracy było jedyną czynnością, jaką Kaye uważała teraz za właściwą. Zamieszanie wykluczało wszelkie inne możliwości. Opuszczając klinikę, szybko mijając rozstawione na chodniku stoliczki wietnamskich i koreańskich handlarzy sprzedających przybory toaletowe i różne drobiazgi, przejrzała listę wyznaczonych na ten dzień zadań, odhaczając spotkania i rozmowy — najpierw z Augustine’em, potem dziesięć minut w budynku nr 15 z Robertem Jacksonem, aby zapytać o miejsca wiązania rybozymu, weryfikacja tego w budynkach nr 5 i 6 u dwóch badaczy z NIH, którzy pomagają jej w poszukiwaniach HERV-ów przypominających SHEVĘ; następnie pół tuzina innych naukowców z listy zapasowej, których poprosi o wyrażenie zdania…

Była w połowie drogi między kliniką a centralą Zespołu Badawczego, gdy zadzwoniła jej komórka. Wyjęła ją z torebki.

— Kaye, tu Christopher.

— Nie mam czasu i czuję się paskudnie, Christopherze — rzuciła. — Powiedz mi coś, od czego poczuję się lepiej.

— Jeśli cię to pocieszy, też czuję się paskudnie. Upiłem się wieczorem i mam przed sobą demonstrantów.

— Tu też ich mamy.

— Posłuchaj jednak, Kaye. Mamy teraz na patologii dziecko C. Urodziło się co najmniej miesiąc za wcześnie.

— Urodziło? Ma chyba płeć?

— On. Wewnątrz i na zewnątrz jest poprzebijany wrzodami opryszczki. Nie był chroniony przed nią w macicy. SHEVA tworzy jakoś odpowiedni dla wirusa opryszczki otwór w barierze łożyska.

— Zawiązują więc sojusz — aby razem powodować śmierć i zniszczenie. Cudownie.

— Nie — powiedział Dicken. — Nie chcę mówić o tym przez telefon. Jutro przyjadę do NIH.

— Daj mi jakiś punkt zaczepienia, Christopherze. Nie chciałabym mieć kolejnej takiej nocy jak dwie poprzednie.

— Dziecko C być może nie umarłoby, gdyby nie zaraziło się opryszczką od matki. Kaye, jedno z drugim może nie mieć nic wspólnego.

Kaye zamknęła oczy i stanęła nieruchomo na chodniku. Rozglądała się za Farrah Tighe; rozkojarzona musiała wyjść bez niej, wbrew instrukcjom. Tighe na pewno szuka jej teraz gorączkowo.

— Jeśli nawet, to kto nas teraz wysłucha?

— Żadna z ośmiu kobiet w klinice nie ma opryszczki ani HIV.

— Zadzwoniłem do Lipton i sprawdziłem. Są doskonałymi przypadkami badawczymi.

— Urodzą nie wcześniej niż za dziesięć miesięcy — powiedziała Kaye. — Jeśli przestrzegać zasady jednego miesiąca naddatku.

— Wiem. Ale na pewno znajdziemy inne. Musimy znowu porozmawiać — poważnie.

— Cały dzień mam zebrania, jutro będę w laboratoriach Americolu w Baltimore.

— No to dziś wieczorem. A może prawda niewiele teraz znaczy?

— Nie pouczaj mnie o prawdzie, do licha — powiedziała Kaye.

Zobaczyła ciężarówki Gwardii Narodowej jadące Center Drive. Manifestanci na razie skupiali się w części północnej; ze swego miejsca mogła dostrzec ich tablice i transparenty widoczne za niskim, porośniętym trawą pagórkiem. Przegapiła kilka słów Dickena. Fascynowały ją ruchy odległego tłumu.