Mitch zerknął na nią.
— Bardzo stare — powiedział spokojnie.
Tak, ale czy jak Człowiek Lodu?
— Nie jak Człowiek Lodu — odparł Mitch. Glos prawie mu się łamał.
Ciało kobiece zostało zranione. Miało otwór w boku, na wysokości biodra. Otaczały go plamy krwi i pomyślał, że mogą być i na skale za nią. Może od tego umarła.
W jaskini nie było broni.
Przetarł oczy, aby odegnać postrzępiony mały, biały księżyc, który mógł go zwodzić, a potem spojrzał znowu na twarze, krótkie, szerokie nosy wznoszące się pod małym kątem. Żuchwa kobiety zwisała, usta mężczyzny były zamknięte. Zmarła, chwytając powietrze. Mitch nie mógł mieć pewności, ale nie odrzucił tego spostrzeżenia. Pasowało.
Dopiero teraz ostrożnie przesunął się wokół postaci, pochylił nisko, obniżając się powolutku, aż zgięte kolana zatrzymały się cal nad biodrami mężczyzny.
— Wyglądają na stare — powiedział Franco po to tylko, aby zakłócić ciszę jaskini. Oczy mu lśniły. Mitch zerknął na niego, potem spuścił wzrok na profil męskiego ciała.
Gruby wał nadoczodołowy, szeroki spłaszczony nos, brak podbródka. Grube ramiona. Twarze gładkie, prawie bezwłose.
Całą jednak skórę poniżej szyi pokrywał jasnobrązowy meszek, widoczny jedynie po przyjrzeniu się mu z bliska. Wokół skroni krótko przycięte włosy wyglądały na wygolone we wzory, które wykonał zręczny fryzjer.
No to po kudłatych rekonstrukcjach muzealnych.
Mitch pochylił się bardziej, zimne powietrze wypełniło mu ciężko nozdrza, oparł dłoń o powałę jaskini. Coś jakby maska leżało między ciałami, w istocie dwie maski, jedna obok mężczyzny, wepchnięta pod niego, druga pod kobietą. Krawędzie masek wyglądały na oddarte. Każda miała otwory na oczy, nozdrza, wyobrażenie górnej wargi, wszystko lekko pokrywały drobne włoski, a poniżej widniała jeszcze bardziej owłosiona fałda, którą może kiedyś owijano wokół szyi i żuchwy. Mogły zostać zdjęte z twarzy, zerwane, chociaż na głowach nie brakowało skóry.
Maskę bliższą kobiety jakby wiązały z jej czołem i skronią cienkie włókna przypominające nici omułka.
Mitch pojął, że skupia się na drobnych zagadkach, aby odsuwać jedną wielką i niemożliwą.
— Jak są stare? — Zapytała znowu Tilde. — Czy możesz już powiedzieć?
— Nie sądzę, aby tacy ludzie żyli od dziesiątków tysięcy lat — odparł Mitch.
Tilde chyba pogubiła się w tak zamierzchłych czasach.
— Czy są Europejczykami, jak Człowiek Lodu?
— Nie wiem — odpowiedział Mitch, kręcąc głową, i podniósł rękę. Nie chciał rozmawiać; pragnął się zastanowić. To wyjątkowo niebezpieczne miejsce, zawodowo, umysłowo, pod każdym względem. Niebezpieczne, wymarzone i niemożliwe.
— Powiedz mi, Mitch — poprosiła Tilde z zaskakującą słodyczą. — Powiedz mi, co widzisz. — Wyciągnęła rękę, aby pogładzić go po kolanie. Franco przyglądał się tej pieszczocie z dojrzałą wyrozumiałością.
— To mężczyzna i kobieta — zaczął Mitch. — Każde ma około metra sześćdziesiąt wzrostu.
— Niscy ludzie — powiedział Franco, ale Mitch nie przerywał.
— Wydają się należeć do rodzaju Homo, gatunek sapiens. Różnią się jednak od nas. Może cierpieli na rodzaj karłowatości, zniekształcenia rysów… — Zamilkł i znowu popatrzył na głowy; nie dostrzegł żadnych oznak karłowatości, choć zastanawiały go maski.
Rysy klasyczne.
— Nie są karłami — powiedział. — To neandertalczycy.
Tilde zakasłała. Suche powietrze drapało ją w gardle.
— Pardon?
— Jaskiniowcy? — Spytał Franco.
— Neandertalczycy — powtórzył Mitch, w równej mierze dla przekonania siebie, co i poprawienia Franco.
— Bzdura — stwierdziła Tilde głosem załamującym się z gniewu. — Nie jesteśmy dziećmi.
— Żadna bzdura. Znaleźliście parę dobrze zachowanych neandertalczyków, samca i samicę. Pierwsze mumie neandertalskie… Gdziekolwiek. Kiedykolwiek.
Tilde i Franco przemyśliwali to kilka sekund. Na zewnątrz wiatr gwizdał przy wylocie jaskini.
— Jak stare? — Zapytał Franco.
— Wszyscy uważają, że neandertalczycy wymarli w okresie od stu do czterdziestu tysięcy lat temu — odparł Mitch. — Może wszyscy się mylą. Wątpię, aby przetrwali w tej jaskini, w tym stanie, przez czterdzieści tysięcy lat.
— Może byli ostatnimi. — Franco przeżegnał się z szacunkiem.
— Niewiarygodne — powiedziała Tilde z rumieńcem na twarzy. — Ile mogą być warci?
Mitchowi zdrętwiała noga i cofnął się, aby przykucnąć obok Franca. Przetarł oczy osłoniętymi rękawiczką knykciami palców. Tak zimno. Cały dygotał. Księżyc światła zamazał się i przesunął.
— Nic nie są warci — odparł.
— Nie żartuj — powiedziała Tilde. — Są rzadcy… Nie ma takich jak oni, prawda?
— Choćbyśmy — to znaczy choćbyście — zdołali wyciągnąć ich bezpiecznie z tej jaskini, nietkniętych, i znieść z góry, komu byście ich sprzedali?
— Ludzie zbierają takie rzeczy — powiedział Franco. — Ludzie z mnóstwem pieniędzy. Rozmawialiśmy już z niektórymi o Człowieku Lodu. Na pewno Człowiek i Kobieta Lodu…
— Może powinienem wyrazić się wprost — stwierdził Mitch.
— Jeśli sprawa nie zostanie załatwiona w sposób naukowy, udam się do władz w Szwajcarii, Włoszech, gdziekolwiek jesteśmy. Powiem im.
Kolejne milczenie. Mitch słyszał niemal myśli Tilde, tykające jak mały austriacki zegar z kukułką.
Franco uderzył w dno jaskini dłonią w rękawiczce i popatrzył na Mitcha.
— Czemu nas dymasz?
— Bo ci ludzie nie należą do ciebie — odpowiedział Mitch.
— Nie należą do nikogo.
— Nie żyją! — Krzyknął Franco. — Nie należą już chyba i do siebie?
Usta Tilde tworzyły prostą, ponurą kreskę.
— Mitch ma rację. Nie sprzedamy ich.
Trochę się teraz bojąc, Mitch rzucał pośpiesznie następne słowa.
— Nie wiem, co innego zamierzacie z nimi zrobić, ale nie sądzę, aby chodziło o wykorzystywanie ich, sprzedawanie praw, wyrób lalek Jaskiniowej Barbie czy coś takiego. — Oddychał głęboko.
— Nie, Mitch ma znowu rację — przyznała Tilde powoli. Franco przyglądał się jej, mrużąc pytająco oczy. — To wielka sprawa.
— Będziemy dobrymi obywatelami. Są przodkami wszystkich. Mama i Tata świata.
Mitch czuł narastający wyraźnie ból głowy. Wcześniejszy długi owal światła był znajomym ostrzeżeniem: nadjeżdża miażdżący łeb pociąg. Zejście z góry będzie trudne, a nawet niemożliwe W czasie ataku migreny naprawdę rozłupującej mózg. Nie wziął żadnych lekarstw.
— Zamierzacie zabić mnie tutaj? — Spytał Tilde.
Franco zerknął na niego, a potem przeniósł wzrok na Tilde, oczekując odpowiedzi.
Tilde uśmiechnęła się i potarła podbródek.
— Myślę. Jacy byliby z nas dranie. Jakie opowieści i sława. Piraci czasów prehistorycznych. Hej ho i butelka sznapsa.
— Musimy — powiedział Mitch, biorąc te słowa za odpowiedź przeczącą — pobrać z każdego ciała próbki tkanek, czyniąc jak najmniejsze szkody. Potem…
Wziął latarkę i poświecił za bliskie sobie, mające zaspane oczy głowy samca i samicy, daleko w głąb szczelin, zaczynających się jakieś trzy jardy dalej w jaskini. Leżało tam coś małego, owiniętego futrem.
— Co to? — Spytali jednocześnie on i Franco.