Выбрать главу

— Gra się zaostrza — powiedział Mitch.

— Byłam bardzo zajęta po zamieszaniu z RU-86.

Mitch uniósł gęste brwi.

— Pigułką wczesnoporonną?

— Christopher nic ci nie mówił?

— Chris nie odebrał żadnego mojego telefonu — odparł Mitch.

— O? — Dicken nie mówił jej całej prawdy. Kaye uznała to za ciekawe. — Może dlatego, że nazywasz go Chrisem.

— Do niego tak się nie zwracam — uśmiechnął się Mitch i zaraz spochmurniał. — Jak powiedziałem, jestem ignorantem.

— RU-486 przerywa wtórną ciążę SHEVY, jeśli jest zażyte we wczesnym stadium. — Czekała na jego reakcję. — Nie pochwalasz tego?

— W tych okolicznościach jest chyba złem. — Mitch zerkał na proste, eleganckie meble i grafiki.

Kaye zamknęła drzwi.

— W ogóle aborcja… Czy ta akurat?

— Ta. — Mitch wyczuwał jej napięcie, a przez chwilę miał wrażenie, że Kaye robi mu szybki egzamin.

— Americol zamierza rzucić na rynek własną pigułkę wczesnoporonną. Jeśli to choroba, jesteśmy bliscy jej powstrzymania — powiedziała Kaye.

Mitch podszedł do wielkiej szyby okna, wsunął ręce do kieszeni, obejrzał się przez ramię na Kaye.

— Pomagasz im w tym?

— Nie — odparła. — Mam nadzieję przekonać pewne grube ryby, aby zmieniły nasze priorytety. Nie sądzę, aby mi się udało, ale muszę spróbować. Cieszę się jednak, że tu jesteś. Może to znak, że karty zaczną mi iść lepiej. Co cię sprowadza do Baltimore?

Mitch wyciągnął ręce z kieszeni.

— Nie jestem zbyt pomyślnym omenem. Ledwo starczyło mi na podróż. Dostałem trochę pieniędzy od ojca. Od dawna jestem na zasiłku rodzicielskim.

— Jedziesz gdzieś jeszcze? — Zapytała Kaye.

— Przyjechałem tylko do Baltimore — odparł Mitch.

— Och. — Kaye stanęła dłuższy krok za nim. Widział jej odbicie w szybie, jasnobrązowy kostium, ale nie twarz.

— No, to nie do końca prawda. Jadę do Nowego Jorku, na SUNY Przyjaciel z Oregonu załatwił mi rozmowę kwalifikacyjną. Chciałbym uczyć, latem prowadzić badania w terenie. Może zacznę od nowa na drugim wybrzeżu.

— Studiowałam na SUNY. Obawiam się, że teraz nikogo tam nie znam. Nikogo wpływowego. Usiądź, proszę. — Wskazała kanapę i fotel. — Wody? Soku?

— Poproszę wody.

Gdy poszła do kuchni, Mitch powąchał kwiaty na etażerce, róże, lilie i łyszczec; potem okrążył kanapę i usiadł na jej brzegu. Sprawiał wrażenie, że brak mu miejsca na długie nogi. Złożył ręce na kolanach.

— Nie mogę po prostu nawrzeszczeć i zrezygnować — powiedziała Kaye. — Winna to jestem ludziom, z którymi pracuję.

— Rozumiem. Co ze szczepionką?

— Przeprowadziliśmy większość badań przedklinicznych. Dokonaliśmy kilku przyspieszonych prób klinicznych w Wielkiej Brytanii i Japonii, ale niezbyt mi się podobają. Jackson — kieruje projektem szczepionki — chce mnie wywalić ze swego działu.

— Dlaczego?

— Bo trzy dni temu zabrałam głos w jadalni. Marge Cross nie może wykorzystać naszej teorii. Nie pasuje do paradygmatu. Nie da się obronić.

— Efekt quorum — stwierdził Mitch.

Kaye przyniosła mu szklankę wody.

— Co to takiego?

— Przypadkowe odkrycie przy czytaniu. Gdy bakterie osiągają dostateczną liczebność, zmieniają swe zachowanie, działają w sposób skoordynowany. Może tak samo jest z nami. Po prostu jest za mało naukowców, aby uzyskać efekt quorum.

— Może — powiedziała Kaye. Raz jeszcze stanęła jakiś krok za nim. — Przeważnie pracuję w laboratoriach Americolu zajmujących się HERV-ami i genomem. Badam, gdzie może dochodzić do ekspresji innych niż SHEVA wirusów endogennych i w jakich warunkach. Jestem trochę zdziwiona, że Christopher…

Mitch spojrzał na nią i przerwał.

— Przyjechałem do Baltimore, aby spotkać się z tobą.

— Och — rzuciła cicho Kaye.

— Nie mogę przestać myśleć o tamtym wieczorze w zoo.

— Teraz wydaje się nierealny — powiedziała.

— Nie dla mnie — odparł Mitch.

— Marge chyba wykreśliła mnie z harmonogramu konferencji prasowych. — Kaye uparcie próbowała zmienić temat rozmowy, albo sprawdzała, czy on pozwoli na taką zmianę. — Przestałam być rzeczniczką. Minie trochę czasu, zanim odzyskam jej zaufanie. Szczerze mówiąc, cieszę się, że zeszłam ludziom z oczu. Groziło, że będzie jak…

— W San Diego — przerwał jej. — Dość mocno zareagowałem na twoją obecność.

— To miłe — stwierdziła Kaye i odwróciła się do połowy, jakby chciała uciec. Nie uciekła, ale obeszła stół i stanęła przy nim z drugiej strony, zaledwie o krok od Mitcha.

— Feromony — powiedział i także podniósł swą wysoką postać.

— Zapach ludzi jest dla mnie ważny. Nie używasz perfum.

— Nigdy nie używałam.

— Nie musiałaś.

— Poczekaj — rzuciła Kaye i cofnęła się jeszcze jeden krok.

Uniosła ręce i patrzyła na niego uważnie, zaciskając usta. — Łatwo mnie teraz wytrącić z uwagi. Muszę być skupiona.

— Musisz się odprężyć — powiedział Mitch.

— Bycie przy tobie nie jest odprężające.

— Nie masz pewności, jeśli chodzi o niektóre rzeczy.

Na pewno nie mam pewności, jeśli chodzi o ciebie.

Wyciągnął rękę.

— Chcesz najpierw poznać zapach mojej dłoni?

Zaśmiała się.

Mitch powąchał dłoń.

— Mydło firmy Dial. Drzwiczki taksówki. Od lat nie wykopałem dołu. Odciski zaczynają mięknąć. Nie mam pracy, tkwię w długach, mam opinię szalonego i naruszającego etykę sukinsyna.

— Przestań być dla siebie taki surowy. Czytałam twoje prace i stare artykuły prasowe. Niczego nie tuszujesz i nie kłamiesz. Interesuje cię prawda.

— Pochlebiasz mi — powiedział Mitch.

— A ty mącisz mi w głowie. Nie wiem, co o tobie myśleć. Mało przypominasz mojego męża.

— To dobrze? — Zapytał.

— Kaye spojrzała nań krytycznie.

— Na razie tak.

— Zwyczaj każe, aby rzeczy toczyły się powoli. Chciałbym zaprosić cię na kolację.

— Każdy płaci za siebie?

— Na mój koszt — odparł Mitch ostro.

— Karl musiałby pójść z nami. Musiałby sprawdzić restaurację. Zwykle jadam tutaj albo w bufecie Americolu.

— Czy Karl podsłuchuje?

— Nie — odparła.

— Portier powiedział, że z niego napuszony byczek — rzekł Mitch.

— Mimo to jestem pilnowana. Nie lubię tego, ale tak już jest, Zostańmy tutaj i zjedzmy. Później możemy wyjść do ogrodu na dachu, jeśli przestanie padać. Mam parę naprawdę dobrych mrożonych dań. Kupiłam je w sklepie w centrum handlowym na parterze razem z sałatką w woreczku. Jestem dobrą kucharką, gdy mam czas, ale niemal zawsze mi go brakuje. — Znowu wyszła do kuchni.

Mitch poszedł za nią, oglądając obrazy na ścianach, te małe w tanich ramach, będące prawdopodobnie jej wkładem w urządzanie mieszkania. Nieduże grafiki Maxfielda Parrisha, Edmunda Dulaca, Arthura Rackhama; zdjęcia rodzinne. Nie widział żadnych fotografii jej zmarłego męża. Może miała je w sypialni.

— Chciałbym kiedyś ugotować coś dla ciebie — powiedział.

— Całkiem nieźle radzę sobie w warunkach polowych. Wina? Do kolacji?

— Przyda mi się teraz — odparł. — Jestem bardzo zdenerwowany.

— Ja też. — Kaye wyciągnęła ręce, aby mu pokazać. Drżały.