— Cholernymi specjalistami od oceny szkód — odparł Augustine. — Niejaki Mitchell Rafelson spędził noc z drogą panią Kaye Lang w jej ślicznym mieszkanku w Baltimore.
Serce Dickena zamarło.
— Spacerowałeś sobie z nimi po zoo w San Diego. Dałeś mu identyfikator, aby wszedł na zamknięte przyjęcie Americolu. Było bardzo miło. Czy przedstawiłeś ich sobie, Christopherze?
— Można tak powiedzieć — odparł Dicken, zdumiony tym, jak paskudnie się czuje.
— To nie było mądre. Czy znasz jego przeszłość? — Zapytał znacząco Augustine. — Porywacza ciał z Alp? To szajbus, Christopherze.
— Myślałem, że może mieć coś ciekawego do powiedzenia.
— Jako wsparcie czyjego zdania w tym bajzlu?
— Zdania dającego się obronić — powiedział Dicken niechętnie, odwracając wzrok. Poranek był chłodny, przyjemny, na ścieżce biegało całkiem sporo ludzi, ćwiczących trochę na świeżym powietrzu, zanim się zaszyją w gabinetach rządowych.
— Cała sprawa śmierdzi. Wygląda, jakby ktoś chciał skierować cały projekt na zupełnie inne tory, a to mnie martwi.
— Mamy swoje zdanie, Mark. Całkiem uzasadnione zdanie.
— Marge Cross powiedziała, że chodzi o ewolucję — zauważył Augustine.
— Kaye szykuje wyjaśnienie, które obejmuje ewolucję — potwierdził Dicken. — Wszystko przewidziała w swoich artykułach, Mark, a Mitch Rafelson także prowadzi badania zmierzające w tym kierunku.
— Marge uważa, że po opublikowaniu tej teorii nastąpią poważne skutki uboczne. — Augustine przestał wywijać rękoma jak wiatrak i wykonywał ćwiczenia karku, chwytając ramiona przeciwną dłonią i mocno ciągnąc, a przy tym wzdychając, gdy odchylał się w tył najdalej, jak tylko mógł. — Na razie nie ma powodu, aby posuwać się tak daleko. Przerwę to tu i teraz. Dziś rano dostaliśmy wstępną wiadomość z Paul-Ehrlich-Institut w Genewie, że znaleźli zmutowane formy SHEVY. Kilka. Choroby mutują, Christopherze. Będziemy musieli przerwać próby szczepionki i zacząć wszystko od początku. Nasze nadzieje naprawdę wyglądają teraz bardzo marnie. Moje stanowisko może nie przetrwać tego wstrząsu.
Dicken patrzył, jak Augustine robi podskoki w miejscu, waląc stopami w ziemię. Po chwili przestał, aby złapać dech.
— Jutro na tych błoniach może demonstrować dwadzieścia lub trzydzieści tysięcy ludzi. Ktoś dopuścił do przecieku raportu Zespołu Specjalnego z wynikami dotyczącymi RU-486.
Dicken miał wrażenie, że coś się w nim skręca, poczuł drobne pęknięcie, rozczarowanie Kaye i jednocześnie całą pracą, jaką wykonywał. Zmarnował ten czas. Nie dostrzegał sensu w istnieniu posłańca, który mutuje, zmienia swe przesłanie. Żaden system biologiczny nigdy nie dał posłańcowi podobnej władzy.
Mylił się. Kaye Lang się myliła.
Agent wskazał na zegarek, ale Augustine wykrzywił twarz i pokręcił głową z troską.
— Powiedz mi o tym wszystko, Christopherze — polecił — a potem zdecyduję, czy mam pozwolić, abyś zachował swą cholerną pracę.
54
Kaye szła zdecydowanym krokiem ze swego budynku do siedziby Americolu, patrząc na gmach Bromo-Seltzer Tower — nazwany tak, gdyż kiedyś na jego wierzchołku znajdowała się olbrzymia niebieska butla tego lekarstwa łagodzącego działanie kwasów żołądkowych.
Kaye nie mogła się otrząsnąć z myśli o Mitchu, ale, dziwna sprawa, wcale nie były dla niej zawadą. Rozumowała w sposób ścisły, znacznie wyraźniej dostrzegała, czego powinna szukać. Gra słońca i cieni bawiła ją, gdy szła alejką biegnącą między budynkami. Dzień był tak piękny, że mogła niemal zapomnieć o obecności Bensona. Jak zawsze towarzyszył jej na piętro laboratoriów, potem stawał przy windach i schodach, skąd nikt nie mógł umknąć jego bacznej uwadze.
Weszła do swego laboratorium, torebkę i płaszcz powiesiła na suszarce do szklanego sprzętu badawczego. Pięciu z sześciu jej asystentów sprawdzało w sąsiednim pokoju wyniki przeprowadzonych poprzedniego wieczoru analiz metodą elektroforezy. Rada była z odrobiny prywatności.
Zasiadła za małym biurkiem i połączyła się komputerem z wewnętrzną siecią Americolu. Już po kilku sekundach znalazła się na należącej do Americolu stronie Human Genome Project. Baza danych była pięknie zaprojektowana i łatwa do przeglądania, z zaznaczonymi głównymi genami oraz wyróżnionymi i wyjaśnionymi ich funkcjami.
Kaye wpisała hasło osobiste. Pierwotnie pracowała nad śledzeniem siedmiu potencjalnych kandydatur na geny dokonujące ekspresji oraz składające pełną i zaraźliwą cząsteczkę HERV. Te z nich, które uważała za najbardziej prawdopodobnych kandydatów, okazały się — kwestia szczęścia, mogłaby pomyśleć — związane z SHEVĄ. Podczas miesięcy pracy dla Americolu zaczęła bardziej szczegółowo badać sześć następnych kandydatur i zamierzała przejść do listy tysięcy genów, które mogą się z nimi wiązać.
Kaye uważano za specjalistkę, ale w istocie w całym ogromnym świecie ludzkiego DNA — używając geograficznego porównania — znała kilka zrujnowanych i na pozór porzuconych chałup stojących w paru niewielkich, niemal zapomnianych miasteczkach. Geny HERV uchodzą za skamieniałości, fragmenty rozproszone w odcinkach DNA o długości wynoszącej poniżej miliona par zasad. Na tak niewielkich odległościach geny mogą jednak dość łatwo dokonywać rekombinacji — przeskakiwać z miejsca na miejsce. DNA jest w nieustannym ruchu — geny zmieniają położenie, tworząc maleńkie węzełki lub przetoki, replikują, szeregi kłębiących się i skręcających łańcuchów ciągle zwijają się na nowo, a wszystko z powodów, których nikt jeszcze nie zgłębił do końca. A mimo to SHEVA jest od milionów lat zdumiewająco stabilna. Szukane przez Kaye zmiany muszą być jednocześnie drobne i ogromnie ważne.
Jeśli ma rację, obali wielki paradygmat naukowy, nadweręży wiele autorytetów, wywoła walkę, może nawet wojnę naukową dwudziestego pierwszego wieku, a nie chce paść jej wczesną ofiarą, co nastąpi, jeśli wkroczy na pole bitwy bez odpowiedniego zabezpieczenia. Spekulacje dotyczące przyczyn to za mało. Nadzwyczajne stwierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów.
Cierpliwie, mając nadzieję na co najmniej godzinę samotnej pracy w laboratorium, po raz kolejny porównywała znalezione w SHEVIE sekwencje z sześcioma pozostałymi kandydaturami.
Tym razem przyglądała się bliżej czynnikom transkrypcyjnym, które wywołują ekspresję wielkiego zespołu białkowego. Kilkakrotnie sprawdzała sekwencje, zanim dostrzegła czynniki, o których od wczoraj wiedziała, że istnieją. Kilka z nich, a każdy był odrobinę odmienny, występowało u czterech kandydatów.
Wstrzymała oddech. Przez chwilę miała wrażenie, że stoi na krawędzi wysokiego urwiska. Czynniki transkrypcyjne muszą odpowiadać poszczególnym odmianom wielkiego zespołu białkowego. Oznacza to, że koduje on więcej niż jeden tylko gen.
W radiu Darwina gra więcej niż jedna tylko rozgłośnia.
W poprzednim tygodniu Kaye poprosiła o najdokładniejsze z dostępnych sekwencje przeszło stu genów znajdujących się na kilku chromosomach. Kierownik grupy genomu powiedział jej, że będą gotowe tego ranka. I sprawił się dobrze. Nawet na oko dostrzegała interesujące podobieństwa. Kiedy jednak chodzi o takie mnóstwo danych, oko nie jest wystarczająco dobre. Korzystając z wewnętrznego oprogramowania o nazwie METABLAST poszukiwała sekwencji zgodnych w przybliżeniu ze znanym genem LPC w chromosomie 21. Poprosiła o zezwolenie na korzystanie przez ponad trzy minuty z większości mocy obliczeniowej komputerów budynku i je otrzymała.