Usiedli wokół zajmującego środek sali wielkiego, okrągłego, niskiego stołu.
— Moje pierwsze pytanie — rozpoczął Brock — czy śni pan o nich, doktorze Rafelson? Bo ja często. Daney osobiście podał kawę ze stolika na kółkach, który wtoczyła do biblioteki młoda kobieta, potężna i chmurna, w czarnym stroju. Napełnił wszystkim filiżanki z porcelany Flora Danica; wzory botaniczne tej serii ukazywały mikroskopijne rośliny charakterystyczne dla Danii, zaczerpnięte z ilustracji do dziewiętnastowiecznych dzieł naukowych. Mitch obejrzał swój spodek, ozdobiony trzema pięknie oddanymi bruzdnicami, zastanawiając się, co zrobiłby, gdyby miał dość pieniędzy, żeby pozwolić sobie na wszystko.
— Osobiście nie wierzę w sny — podjął rozmowę Brock. — Ale ci osobnicy mnie prześladują.
Mitch rozejrzał się po zebranych, nie mając pojęcia, czego po nim oczekują. Wydawało się w pełni możliwe, że powiązania z Daneyem, Brockiem, a nawet Mertonem w końcu obrócą się na jego niekorzyść. Może zbyt już często spadały na niego ciosy.
Merton wyczuł jego niepokój.
— Spotkanie jest całkowicie prywatne i zostanie zachowane w sekrecie — oznajmił. — Nie zamierzam zdradzać ani słowa z tego, co tu zostanie powiedziane.
— Na moją prośbę — dodał Daney, wznosząc znacząco brwi.
— Chciałbym powiedzieć panu, że nie może się pan mylić w swych przypuszczeniach, co wykazał pan, wyszukując pewnych ludzi i przekazując im pewne wiadomości o własnych badaniach — zapewnił Brock. — Sam jednak właśnie pozbyłem się zobowiązań w odniesieniu do mumii alpejskich. Spory stały się osobiste i bardziej niż trochę zagrażają karierom nas wszystkich.
— Doktor Brock uważa, że mumie stanowią pierwszy oczywisty dowód na przypadek specjacji człowieka — wtrącił Merton w nadziei, że rozmowa stanie się rzeczowa.
— Właściwie subspecjacji — poprawił go Brock. — Czyż jednak samo pojęcie gatunku nie stało się w ostatnich dziesięcioleciach ogromnie płynne? Obecność SHEVY w ich tkankach jest bardzo wymowna, nie sądzi pan?
Daney pochylił się do przodu w swym fotelu, policzki i czoło zarumieniły mu się od wielkiego zainteresowania.
Mitch zdecydował, że pośród tylu ulepionych z tej samej gliny co on, nie może być powściągliwy.
— Znaleźliśmy inne przykłady — powiedział.
— Tak, słyszałem, od Olivera i Marii Konig z Uniwersytetu Stanu Waszyngton.
— Właściwie nie tyle ja, co ludzie, z którymi rozmawiałem. Sam jestem nieudacznikiem, mówiąc oględnie. Skompromitowanym własnymi postępkami.
Brock machnął lekceważąco ręką.
— Nim zadzwoniłem do pańskiego mieszkania w Innsbrucku, wybaczyłem panu błąd. Mam wyczucie, a pańska opowieść brzmiała prawdziwie.
— Dziękuję — odparł Mitch i stwierdził, że jest naprawdę wzruszony.
— Przepraszam, że nie ujawniłem się w porę, ale pan rozumie, mam nadzieję.
— Rozumiem — przyznał Mitch.
— Proszę powiedzieć, na co się zanosi — zabrał głos Daney.
— Czy zamierzają ogłosić swe odkrycia dotyczące mumii?
— Tak — odparł Brock. — Zamierzają ogłosić skażenie, podać, że mumie nie są w istocie ze sobą powiązane. Neandertalczycy mają być określeni jako Homo sapiens alpinensis, zaś dziecko zostanie wysłane do Włoch, aby zbadali je inni specjaliści.
— To śmieszne — uznał Mitch.
— Tak, i nie będą się wiecznie upierać przy tym błędnym poglądzie, ale na następne kilka lat górę wezmą konserwatyści, twardogłowi. Będą wedle swej woli wydzielać informacje, tym tylko, którzy nie zachwieją łodzią, którzy będą się z nimi zgadzać, chcą postępować jak zazdrośni naukowcy chroniący zwojów znad Morza Martwego. Mają nadzieję rozwijać kariery bez konieczności przejmowania się rewolucją, która pogrąży zarówno ich samych, jak i wyznawane przez nich poglądy.
— Niewiarygodne — wtrącił Daney.
— Nie, ludzkie, a przecież wszyscy badamy ludzi, prawda? Czy naszej samicy nie zranił ktoś, kto chciał zapobiec narodzeniu się dziecka?
— Tego nie wiemy — odparł Mitch.
— Ja wiem — powiedział Brock. — Zachowuje irracjonalną cząstkę wiary, choćby dla obrony przed fanatykami. Czy nie o takich wydarzeniach pan śni, w tej czy innej postaci, jakby wiedza o nich tkwiła w naszej krwi?
Mitch przytaknął.
— Może to właśnie było grzechem pierworodnym naszego rodu, że nasi neandertalscy przodkowie chcieli powstrzymać postęp, zachować swą wyjątkową pozycję… Poprzez zabijanie nowych dzieci. Tych, z których wyrośliśmy. A może teraz postępujemy tak samo?
Daney kręcił głową, cicho mrucząc. Mitch odnotował to z pewnym zainteresowaniem, potem zwrócił się do Brocka.
— Na pewno poznał pan wyniki badań DNA. Muszą być dostępne dla celów krytycznych.
Brock sięgnął obok swego fotela i podniósł aktówkę. Popukał w nią znacząco.
— Mam tu wszystkie materiały na DVD-ROM-ie, ogromne pliki graficzne, tabele, wyniki badań prowadzonych przez różne laboratoria na całym świecie. Oliver i ja zamierzamy upublicznić je w Internecie, ogłosić próbę tuszowania faktów, a potem niech się dzieje co chce.
— Tak naprawdę chcemy to udostępnić w jak najszerszy sposób — dodał Merton. — Chcielibyśmy przedstawić twarde dowody na to, że ewolucja znowu puka do naszych drzwi.
Mitch przygryzł wargę, rozważając to wszystko.
— Czy rozmawiał pan z Christopherem Dickenem?
— Powiedział, że nie jest w stanie mi pomóc — odparł Merton.
Wstrząsnęło to Mitchem.
— Ostatnim razem, gdy z nim rozmawiałem, wydawał się pełen entuzjazmu, a nawet napalony — powiedział.
— Musiał zmienić zdanie — stwierdził Merton. — Powinniśmy wziąć na pokład doktor Lang. Myślę, że zdoła przekonać kogoś z Uniwersytetu Stanu Waszyngton, na pewno doktor Konig I doktora Packera, może nawet jednego czy dwóch biologów ewolucyjnych.
Daney przytakiwał entuzjastycznie.
Merton zwrócił się do Mitcha. Pozbył się uśmiechu i odchrząknął.
— Twoja mina wskazuje chyba, że jesteś przeciwny?
— Nie możemy przecież postępować, jakbyśmy byli studentami pierwszego roku występującymi w kółku dyskusyjnym.
— Uważałem pana za zawodnika grającego ostro — powiedział Merton łobuzersko.
— Błąd — odparł Mitch. — Uwielbiam, jak wszystko idzie gładko i według zasad. To życie gra ostro.
Daney się uśmiechnął.
— Dobrze powiedziane. Sam pragnę znaleźć się na boisku.
— Jak to? — Zapytał Merton.
— To doskonała sposobność — odparł Daney. — Chciałbym znaleźć chętną kobietę i wprowadzić do rodziny któregoś z tych nowych ludzi.
Przez dłuższą chwilę Merton, Brock ani Mitch nie potrafili znaleźć właściwej odpowiedzi.
— Ciekawa myśl — uznał Merton spokojnie i rzucił szybkie spojrzenie na Mitcha, unosząc brew.
— Skoro zamierzamy wywołać burzę poza zamkiem, być może w końcu więcej drzwi zamkniemy, niż otworzymy — przyznał Brock.
— Mitch — odezwał się przybity Merton — proszę nam wobec tego powiedzieć, jak powinniśmy postępować… By było to bardziej zgodne z zasadami?
— Zbierzmy grupę prawdziwych ekspertów — odparł Mitch i na chwilę głęboko pogrążył się w myślach. — Packer i Maria Konig to doskonały początek. Sięgniemy do ich kolegów i znajomych; genetyków i biologów molekularnych z Uniwersytetu Stanu Waszyngton, NlH, kilkunastu innych uniwersytetów i instytutów badawczych. Oliver, pewnie wiesz, o kim myślę… Może nawet lepiej niż ja sam.