Выбрать главу

66

W drodze do Waszyngtonu

Należący do lotnictwa wojskowego odrzutowiec pasażerski Falcon leciał gładko na wschód. Augustine popijał colę i często wyglądał przez okno, wyraźnie zdenerwowany lotem. Dicken nie znał dotąd tej strony jego charakteru; nigdy przedtem nie lecieli razem.

— Możemy przedstawić silne poszlaki wskazujące, że jeśli nawet płody SHEVY drugiego stadium przeżyją poród, będą przenosić wielką różnorodność zakaźnych HERV-ów — powiedział Augustine.

— Czyje to dowody? — Zapytała Jane Salter. Była nieco zarumieniona od ciepła w samolocie oczekującym na start; w najlepszym razie tylko trochę przejmowała się wojskowym otoczeniem.

— Badaczom z Zespołu Specjalnego kazałem zebrać wyniki biopsji z ostatnich dwóch tygodni, powodując się wyłącznie przeczuciem. Znamy HERV-y ulegające ekspresji w najrozmaitszych warunkach, ale te cząsteczki nigdy dotąd nie były zakaźne.

— Nadal nie wiemy, jakim cholernym celom służą cząsteczki niezakaźne, jeśli w ogólne mają jakieś — powiedziała Salter. Inni członkowie kierownictwa, młodsi i mniej doświadczeni, siedzieli spokojnie w swoich fotelach, poprzestając na słuchaniu.

— Żadnym dobrym — odparł Augustine, klepiąc poręcz fotela. Ciężko przełknął ślinę i znowu wyjrzał przez okno. — HERV ciągle wytwarzał cząsteczki wirusowe niemające charakteru zakaźnego… Dopóki SHEVA nie zaczęła kodować pełnego zestawu narzędzi, wszystkiego, co konieczne dla złożenie wirusa i jego ucieczki z komórki. Mam sześć opinii ekspertów, w tym Jacksona, twierdzących, że SHEVA umie „uczyć” inne HERV-y, jak mają być znowu zakaźne. Najbardziej czynne stają się u osobników, u których komórki szybko się dzielą, a zatem w płodach SHEVY. Być może będziemy się musieli zmierzyć z chorobami, jakich nie widzieliśmy od milionów lat.

— Chorobami, które być może przestaną być dla ludzi groźne — powiedział Dicken.

— Czy możemy na to liczyć? — Zapytał Augustine. Dicken wzruszył ramionami.

— Co więc chcesz zalecać? — Spytała Salter.

— W Waszyngtonie już zarządzono godzinę policyjną, a w każdej chwili mogą tam wprowadzić stan wojenny, wystarczy, że ktoś zbije szybę w oknie albo przewróci samochód. Skończą się demonstracje, podżegające komentarze… Politycy nie znoszą, jak się ich linczuje. To nie potrwa długo. Prosty lud jest jak stado krów, a jak rozpęta się burza, to zdenerwują się nawet kowboje.

— Niezbyt fortunne porównanie, doktorze Augustine — rzuciła surowo Salter.

— No dobrze, wybiorę inne — odparł Augustine. — Na wysokości dwudziestu tysięcy stóp nie jestem w najlepszej formie.

— Uważasz, że zostanie wprowadzony stan wojenny — zapytał Dicken — a wtedy będziemy mogli internować wszystkie kobiety w ciąży i zabierać im dzieci… Na badania?

— To straszne — przyznał Augustine. — Większość płodów prawdopodobnie umrze, a może i wszystkie. Jeśli jednak jakieś przeżyją, pewnie zdołam przekonać, kogo trzeba, że konieczne jest ich internowanie.

— Mówimy o gaszeniu ognia benzyną — zauważył Dicken.

Augustine zgodził się po namyśle.

— Łamię sobie głowę, próbując znaleźć inne wyjście. Przedstawię alternatywne rozwiązania.

— Może nie powinniśmy teraz mącić wody — powiedziała Salter.

— Nie mam zamiaru teraz nic mówić ani robić. Praca trwa.

— Lepiej, abyśmy się znaleźli na twardym gruncie — powiedział Dicken.

— Święta racja — przyznał Augustine z grymasem. — Terra firma, i im szybciej, tym lepiej.

67

Opuszczając Baltimore

— Każdy przeciw czemuś występuje — zauważył Mitch, wyjeżdżając z miasta drogą stanową 26, aby ominąć główne autostrady. Blokowało je zbyt wielu demonstrantów — w samochodach, na motocyklach, a nawet rowerach, przy czym wszyscy twierdzili, że korzystają z prawa do nieposłuszeństwa obywatelskiego. I tak musieli w śródmieściu odczekać dwadzieścia minut, dopóki policja nie usunęła ton śmieci porzuconych przez protestujących pracowników zakładów oczyszczania miasta.

— Zawiedliśmy ich — powiedziała Kaye.

— Ty nie zawiodłaś — odparł Mitch, próbując znaleźć uliczkę, w którą mógłby skręcić.

— Spieprzyłam wszystko i nie zdołałam przekonać do moich racji — mruczała pod nosem zdenerwowana Kaye.

— Coś się stało? — Zapytał Mitch.

— Nie ze mną — odparła szybko. — Z całą tą cholerną planetą.

W Wirginii Zachodniej zajechali na kemping KOA i zapłacili trzydzieści dolarów za miejsce pod namiot. Mitch rozbił lekką kopułkę, kupioną w Austrii przed spotkaniem Tilde, i ustawił kuchenkę turystyczną, a wszystko pod młodym dębem górującym nad płaską doliną, w której na starannie zaoranym polu tkwiły bezczynnie dwa traktory.

Słońce zaszło dwadzieścia minut wcześniej, a niebo zasnuwały obłoczki. Powietrze zaczęło się właśnie oziębiać. Kaye kleiły się włosy, obcierały ją elastyczne majtki.

Jakaś rodzina rozbiła dwa namioty mniej więcej sto jardów dalej, reszta kempingu była pusta.

Kaye weszła pod tropik.

— Chodź tu! — Zawołała Mitcha. Zdjęła ubranie i położyła się na rozłożonym przez Mitcha śpiworze. Mitch zostawił kuchenkę i wetknął głowę do namiotu.

— O Boże, kobieto — powiedział z podziwem.

— Czujesz mój zapach? — Spytała.

— Oczywiście, proszę pani — odparł akcentem z Karoliny Północnej, naśladując agenta Bensona. Wślizgnął się obok Kaye.

— Jeszcze jest ciepło.

— Czuję twój — powiedziała Kaye. Miała wyczekującą i poważną minę. Pomogła mu zdjąć koszulę, a on sam zdarł spodenki, zanim sięgnął po saszetkę z przyborami do golenia, w której trzymał prezerwatywy. Gdy zaczął otwierać opakowanie, pochyliła się nad nim i pocałowała penis w erekcji. — Nie tym razem — powiedziała. Lizała go szybko; podniosła głowę. — Chcę ciebie, nic oprócz ciebie.

Mitch wziął w dłonie głowę Kaye i odsunął od siebie jej usta.

— Nie — odparł.

— Dlaczego nie? — Zapytała.

— Jesteś płodna.

— Skąd, u diabła, wiesz?

— Widzę to po twojej skórze. Czuję też zapach.

— Jestem tego pewna — powiedziała Kaye z podziwem. — Czy czujesz coś jeszcze? — Przysunęła się do niego, uniosła nad jego głową, przełożyła kolano na drugą stronę.

— Wiosnę — odparł Mitch, pomagając jej.

— Wygięła plecy w tył, przekręciła się do połowy, zręcznie pieściła go, gdy znalazł się między jej nogami.

— Baletnica — rzucił Mitch stłumionym głosem.

— Też jesteś płodny — powiedziała. — Inaczej byś tak nie mówił.

— Hmm.

Podniosła się znowu, stoczyła z niego, przekręciła, aby się znaleźć przed nim.

— Rozsiewasz — rzuciła.

— Mitch wykrzywił twarz w zdumieniu.

— Co?

— Rozsiewasz SHEVĘ. Test dał wynik pozytywny.

— Wielki Boże, Kaye. Wiesz doskonale, jak zepsuć nastrój.

— Mitch odepchnął się i usiadł z nogami wepchniętymi w narożnik namiotu. — Nie sądziłem, że to może się toczyć tak szybko.

— Coś uważa, że jestem twoją kobietą — powiedziała Kaye. — Przyroda twierdzi, że długo będziemy z sobą. Chciałabym, aby było tak naprawdę.