— Myślę, że nadchodzi koniec świata — powiedział. — Naprawdę rozgniewaliśmy Boga.
— Nie bądź zbyt pochopny z wnioskami — stwierdził Mitch. — Możesz mi nie wierzyć, ale takie rzeczy już się zdarzały.
Jayce włączyła telewizję i oglądała ją z łóżka, podczas gdy Delia brała długą kąpiel w poobijanej i wąskiej wannie. Nuciła melodie z kreskówek — Scooby Doo, Animaniacy, Inspektor Gadżet. Kaye siedziała na jedynym krześle. Jayce znalazła w programie coś starego i uspokajającego: Pollyannę z Hayley Mills. Karl Maiden klęczał na wyschłym pastwisku, pokutując za swą upartą ślepotę. Była to bardzo emocjonująca scena. Kaye nie pamiętała tak wciągającego filmu. Oglądała go z Jayce, aż zauważyła, że dziewczyna śpi głęboko. Wtedy zmniejszyła głośność i przełączyła na Fox News.
Leciały nieciekawe wiadomości ze świata rozrywki, krótki reportaż o wyborach do Kongresu, potem wywiad z Billem Cosbym o jego występie w reklamie społecznej CDC i Zespołu Specjalnego. Kaye zwiększyła głośność.
— Byłem kumplem Davida Satchera, byłego naczelnego lekarza, i swego rodzaju sztama staruszków zapewne trwa ciągle — mówił Cosby dziennikarce, blondynce z szerokim uśmiechem i ciemnoniebieskimi oczyma — bo już przed laty namówili obecnego tu staruszka do opowiadania o tym, co robią i co jest ważne. Uznali, że na coś się im przydam.
— Wszedł pan do zespołu wybrańców — powiedziała dziennikarka. — Dustin Hoffman i Michael Crichton. Popatrzmy z panem na reklamę społeczną.
Kaye pochyliła się do przodu. Cosby pojawił się na czarnym tle, jego twarz wyrażała ojcowską troskę.
— Moi przyjaciele z Centers for Disease Control i wielu innych uczonych z całego świata każdego dnia ciężko pracują, aby rozwiązać problem, który dotyczy nas wszystkich. Grypa Heroda. SHEVA. Każdego dnia. Nikt nie spocznie, póki problem nie zostanie rozpracowany i nie będziemy umieli jej leczyć. Możecie mi wierzyć, ci ludzie się przejmują i kiedy wy cierpicie, oni także. Nikt nie prosi was o cierpliwość. Aby jednak przetrwać, wszyscy musimy być rozsądni.
Dziennikarka oderwała wzrok od wielkiego ekranu telewizyjnego.
— Wyświetlmy teraz scenę z wystąpienia Dustina Hoffmana…
Hoffman stał na pustej scenie sali kinowej z rękoma w kieszeniach dopasowanych beżowych spodni. Uśmiechał się przyjaźnie, ale mówił z powagą.
— Nazywam się Dustin Hoffman. Może pamiętacie, że w filmie pod tytułem Epidemia grałem naukowca walczącego ze śmiercionośną chorobą. Rozmawiałem z naukowcami z National Institutes of Health i z Centers for Disease Control and Prevention, pracują najciężej, jak tylko mogą, codziennie, aby pokonać SHEVE i powstrzymać umieranie naszych dzieci.
Dziennikarka przerwała nagranie.
— Co naukowcy robią innego, niż robili w zeszłym roku? Jakie nowe wysiłki podejmują?
Cosby sposępniał.
— Chcę jedynie pomóc w przetrwaniu tych ciężkich dni. Lekarze i naukowcy to nasza jedyna nadzieja, nie możemy wychodzić na ulice, palić rzeczy i wyłącznie niszczyć wszystkiego. Mówimy o zastanowieniu się zawczasu, włączeniu się razem do pracy, a nie do zamieszek, oraz o nieuleganiu panice.
Delia stanęła w drzwiach łazienki, pulchne nogi wystawały spod małego ręcznika hotelowego, głowę owijał kolejny. Patrzyła uważnie w telewizor.
— To niczego nie zmieni — powiedziała. — Moje dzieci umarły.
*** Kiedy Mitch wrócił od stojącego na końcu szeregu pokojów automatu z colą, zobaczył Morgana chodzącego wzdłuż łóżka. Chłopiec zaciskał dłonie w zdenerwowaniu.
— Nie mogę przestać myśleć — powiedział. Mitch podał mu colę i Morgan popatrzył na nią, wziął, otworzył z trzaskiem i gorączkowo potrząsał puszką. — Czy wie pan, co robiły, co Jayce robiła? Kiedy potrzebowaliśmy pieniędzy?
— Nie muszę wiedzieć, Morganie — odparł Mitch.
— Tak mnie traktowały. Jayce wychodziła, łapała mężczyznę, który zapłaci, no wie pan, ona i Delia obciągały mu i brały pieniądze. Jezu, ja też jadłem za tę forsę. Potem łapaliśmy stopa i Delia zaczęła rodzić. Nie pozwalały, abym ich dotykał, ściskał je, nie obejmowały mnie, ale za pieniądze obciągały facetom i nie przejmowały się nawet, czy je ktoś widzi, czy nie! — Ściskał skronie opuszkami palców. — Są takie głupie jak zwierzęta na farmie.
— Musiało wam być ciężko — stwierdził Mitch. — Byliście głodni.
— Poszedłem z nimi, bo mój ojciec to nic nadzwyczajnego, wie pan, ale mnie nie bił. Harował cały dzień. Potrzebowały mnie bardziej niż ja ich. Teraz chcę wracać. Nic więcej nie mogę dla nich zrobić.
— Rozumiem — powiedział Mitch. — Nie musisz się jednak śpieszyć. Zastanowimy się nad tym.
— Mam tego gówna powyżej uszu! — Ryknął Morgan.
Usłyszały ten ryk w sąsiednim pokoju. Jayce usiadła w łóżku i przetarła oczy.
— To znowu on — mruknęła.
Delia suszyła włosy.
— Czasami naprawdę nie wytrzymuje — powiedziała.
— Możecie podrzucić nas do Cincinnati? — Zapytała Jayce.
— Mam tam wujka. Możecie teraz odesłać Morgana do domu.
— Czasami z niego taki dzieciak — dodała Delia.
Kaye przyglądała się im z krzesła, zarumieniona od emocji, które nie do końca rozumiała: poczucia solidarności połączonego z instynktowną niechęcią.
Kilka minut później spotkała się z Mitchem na dworze, pod długim pomostem motelu. Trzymali się za ręce.
Mitch wskazał kciukiem przez ramię na otwarte drzwi pokoju. Znowu słychać było prysznic.
— To już drugi raz. Powiedział, że bez przerwy czuje się brudny. Dziewczyny trochę sobie pogrywały z biednym Morganem.
— A czego oczekiwał?
Nie mam pojęcia.
— Że pójdą z nim do łóżka?
— Nie wiem — odparł Mitch spokojnie. — Może po prostu chciał być traktowany z szacunkiem.
— Chyba nie wiedzą, jak to się robi — stwierdziła Kaye. Przycisnęła dłoń do jego piersi, masowała, jej oczy skupiły się na czymś odległym i niewidocznym. — Dziewczyny chcą, aby podrzucić je do Cincinnati.
— Morgan chce pójść na przystanek autobusowy — powiedział Mitch. — Ma już dosyć.
— Matka Natura nie jest zbyt uprzejma czy litościwa, przyznasz chyba?
— Czy Matka Natura zawsze była zdzirą? — Spytał Mitch.
— No to po Rosynancie i objeździe Ameryki — uznała Kaye ze smutkiem.
— Chcesz zadzwonić w parę miejsc, znowu działać, prawda?
Kaye uniosła ręce.
— Nie wiem! — Jęknęła. — Zmycie się, by po prostu żyć, wydaje się skrajnie nieodpowiedzialne. Chcę się dowiedzieć więcej. Czy jednak cokolwiek nam powiedzą — Christopher, albo ktokolwiek inny z Zespołu Specjalnego? Jestem teraz na aucie.
— Jest sposób, abyśmy pozostali na boisku na innych zasadach — powiedział Mitch.
— Ten bogacz z Nowego Jorku?
— Daney. I Oliver Merton.
— Nie jedziemy do Seattle?
— Jedziemy — odparł Mitch. — Ale zadzwonię do Mertona i powiem mu, że jestem zainteresowany.
— Nadal chcę naszego dziecka — powiedziała Kaye z otwartymi szeroko oczyma i głosem kruchym jak zasuszony kwiat.
Odgłos prysznica ustał. Słyszeli, jak Morgan się wyciera, na przemian nucąc i przeklinając.
— Zabawne — szepnął prawie niedosłyszalnie Mitch. — Bardzo mi się nie podobał ten pomysł. Ale teraz… Wydaje mi się równie prosty jak wszystko inne, sny, spotkanie ciebie. Też chcę dziecka. Nie możemy pozostać niewinni. — Odetchnął głęboko, uniósł wzrok, aby spojrzeć w oczy Kaye, i dodał: — Zróbmy to.