Выбрать главу

– Dosyć tego – przerwała jej z kamienną twarzą Meredith, podchodząc do biurka. Pomimo spokoju w głosie aż skręcała się wewnętrznie z poczucia winy i zażenowania. Czuła się odpowiedzialna za Lisę, bo to właśnie ona sprawiła, że Lisa znalazła się w Bensonhurst. Meredith zdawała sobie sprawę, jak bardzo archaiczne były jej zasady moralne. Wiedziała, że nie ma prawa narzucać Lisie rygorów tylko dlatego, że kiedyś zostały one narzucone jej samej. – Nie miałam zamiaru cię osądzać, Liso. Bałam się tylko o ciebie, to wszystko.

Po chwili pełnej napięcia ciszy Lisa odwróciła się do niej i powiedziała:

– Przepraszam, Mer.

– Zapomnij o tym. To ty miałaś rację.

– Nie miałam – Lisa spojrzała na Meredith prosząco i z desperacją. – Ja po prostu nie jestem taka jak ty, i nie mogę taka być. Nie powiem, żebym nie próbowała od czasu do czasu.

Ta deklaracja wywołała u Meredith ponury uśmiech.

– Dlaczego chciałabyś być podobna do mnie?

– Ponieważ – odparła z krzywym uśmieszkiem, naśladując Humphreya Bogarta – masz klasę, dziecinko. Masz klasę przez duże „K”.

Ta pierwsza konfrontacja zakończyła się zawarciem pokoju przypieczętowanym tego samego wieczoru mlecznym koktajlem w cukierni Pulsona.

Meredith myślała o tym wieczorze, przeglądając zdjęcia. Te wspomnienia zostały jednak gwałtownie przerwane, kiedy Lynn Mc Laughlin zajrzała do ich pokoju, mówiąc:

– Dzisiaj rano na telefon w korytarzu dzwonił Nick Tierney. Powiedziałam, że wasz telefon tutaj jest już wyłączony. Ma wpaść do was za jakiś czas.

– Z którą z nas chciał rozmawiać?

Lynn odpowiedziała, że dzwonił do Meredith. Lisa odwróciła się do Meredith z żartobliwie groźnym spojrzeniem. Położyła ręce na biodrach.

– Wiedziałam! Nie mógł wczoraj oderwać oczu od ciebie, chociaż ja praktycznie stawałam na głowie, żeby zwrócił na mnie uwagę. Nie powinnam była uczyć cię makijażu i sztuki ubierania się.

– Ot cała ty – odkrzyknęła Meredith, śmiejąc się. – Przypisujesz sobie całą zasługę za moją niewielką popularność u kilku chłopców.

Nick Tierney był studentem trzeciego roku Yale. Zjawił się wczoraj, żeby jak to było w zwyczaju, uczestniczyć w uroczystości wręczania dyplomu jego siostrze, i oczarował wszystkie dziewczęta; był przystojny, miał piękną twarz i wspaniałą muskulaturę. W chwili kiedy zobaczył Meredith, to on stał się tym oczarowanym i nie ukrywał tego.

– Niewielka popularność u kilku chłopców? – powtórzyła Lisa. Wyglądała fantastycznie, nawet kiedy rude włosy spięła w bezładny węzeł na czubku głowy. – Jeśli umówiłabyś się z połową proszących cię o to, to pobiłabyś mój własny rekord randek!

Miała zamiar dodać coś jeszcze, kiedy w otwarte drzwi ich pokoju zastukała siostra Nicka Tierneya.

– Meredith – zaczęła, uśmiechając się z rezygnacją – Nick jest na dole z kilkoma kolegami, którzy przyjechali dzisiaj rano z New Haven. Mówi, że jest zdeterminowany, żeby pomóc ci się pakować, zaproponować ci siebie albo małżeństwo, co wolisz.

– Przyślij tu tego biednego, chorego z miłości i jego przyjaciół – powiedziała, śmiejąc się Lisa. Kiedy Trish Tierney wyszła, Lisa i Meredith spojrzały na siebie z rozbawieniem. Były swoimi przeciwieństwami, a jednak rozumiały się bez słów.

W ciągu ostatnich kilku lat nastąpiło w nich wiele zmian, ale to u Meredith były one najbardziej widoczne. Lisa zawsze przykuwała uwagę. Nigdy nie musiała nosić okularów i nigdy nie była pulchna. Dwa lata temu Meredith kupiła za swoje kieszonkowe szkła kontaktowe, co wyeksponowało jej oczy. W miarę upływu czasu uwydatniły się delikatne, jakby rzeźbione rysy, jasnoblond włosy stały się grubsze, jej figura zaokrągliła się i wyszczupliła we wszystkich właściwych miejscach.

Lisa ze swoimi płomiennymi, kręconymi włosami i wyzywającą pozą była jako osiemnastolatka olśniewająca w bardzo konkretny sposób. Meredith, dla kontrastu, była cicha, zrównoważona i anielsko piękna. Pełna życia Lisa przyciągała mężczyzn; pogodna rezerwa Meredith była dla nich wyzwaniem. Gdziekolwiek dziewczęta poszły razem, męskie głowy zawsze odwracały się w ich kierunku. Lisa lubiła skupiać na sobie uwagę; uwielbiała emocje umawiania się i podniecenie, jakie niosły nowe romanse. Meredith odbierała zadziwiająco spokojnie swoją popularność u płci przeciwnej w ostatnich czasach. Lubiła, kiedy chłopcy zabierali ją na narty, tańce i przyjęcia, ale bycie tą, której towarzystwo jest poszukiwane, spowszedniało jej, umawianie się z chłopcami, do których nie czuła nic poza przyjaźnią, stało się miłe, ale nie tak niesamowicie ekscytujące, jak się tego spodziewała. Tak samo było z całowaniem się. Lisa kładła to na karb tego, że Meredith zbyt wyidealizowała Parkera i teraz każdego chłopaka porównywała do niego. To na pewno było przyczyną braku entuzjazmu ze strony Meredith. Główny problem leżał jednak w tym, że Meredith była wychowana wśród samych tylko dorosłych, którzy w dodatku byli zdominowani przez dynamicznego biznesmena. Chłopcy ze szkoły w Litchfield, z którymi się umawiała, byli mili, ale czuła się zawsze dużo doroślejsza niż oni.

Meredith już jako dziecko wiedziała, że chce skończyć studia i zająć kiedyś należne jej miejsce w Bancroft i S – ka. Uczniowie z Litchfield, a nawet ich starsi studiujący bracia, których poznała, nie mieli innych zainteresowań niż seks, sport i alkohol. Dla Meredith myśl o stracie dziewictwa z jednym z chłopców, dla których głównym celem było dodanie jej nazwiska do wiszącej w Litchfield listy dziewic z Bensonhurst zdeflorowanych przez „ich ludzi”, było nie tylko absurdalne, ule także poniżające i wulgarne.

Jeśli miałaby przeżyć z kimś intymne chwile, chciałaby, żeby to był ktoś, kogo podziwia i komu ufa. Chciałaby, żeby to był prawdziwy romans, taki z czułością i zrozumieniem. Wszystkim jej marzeniom towarzyszyła zawsze wizja czegoś więcej niż tylko fizycznego kontaktu. Wyobrażała sobie długie spacery brzegiem morza, trzymanie się za ręce i rozmowy; długie noce spędzone przed kominkiem, wpatrywanie się w płomienie skaczące wśród polan. Po wielu latach nieudanych prób prawdziwego porozumienia i zbliżenia się do ojca Meredith pragnęła, żeby jej przyszły kochanek był kimś, z kim mogłaby porozmawiać i kto dzieliłby z nią swoje myśli. Tym Ideałem, w jej myślach, zawsze był Parker.

W czasie lat nauki w Bensonhurst udawało się Meredith spotykać Parkera całkiem często, głównie podczas spędzanych w domu wakacji. Jej zabiegi w tym kierunku ułatwiał fakt, że obydwie rodziny Bancroftów i Reynoldsów należały do klubu Glenmoor. Członkowie tego klubu tradycyjnie uczestniczyli całymi rodzinami w organizowanych tam tańcach i imprezach sportowych. Dopóki Meredith nie skończyła osiemnastu lat, co stało się w końcu kilka miesięcy temu, nie mogła uczestniczyć w przeznaczonej dla dorosłych działalności klubu. Udawało jej się jednak wykorzystywać inne możliwości, jakie dawał jej Glenmoor. Każdego lata prosiła Parkera, żeby był jej partnerem w rozgrywkach tenisowych dla juniorów i seniorów. Zawsze łaskawie przyjmował tę propozycję; ich mecze były zwykle przerażającymi porażkami, głównie dzięki olbrzymiej mu zdenerwowaniu Meredith z powodu samego faktu grania z nim.

Używała też i innych wybiegów. Przekonywała na przykład ojca, żeby każdego lata organizował przyjęcia. Lista gości uczestniczących w tych przyjęciach zawsze zawierała nazwisko Parkera i jego rodziny. Ponieważ Parkerowie byli właścicielami banku, w którym zostały zdeponowane fundusze firmy Bancrof t i S – ka, a Parker był już pracownikiem banku, czuł się zobligowany, żeby brać udział w tych przyjęciach, jak również być partnerem Meredith podczas kolacji.