Oczekiwała raczej, że przystanie na to, ale źle oceniła głębię jego nienawiści. Potrząsnął przecząco głową.
– Musimy najpierw, on i ja, wyrównać stare porachunki, a będzie to przeprowadzone na moich warunkach.
– Matt, on jest chory – przestrzegła, pełna złych przeczuć. – Nie można narażać go na poważne stresy.
– Spróbuję o tym pamiętać – odpowiedział niejasno. Wyraz jego twarzy złagodniał nieco. Zmienił temat: – Kto gdzie dzisiaj śpi?
– Myślisz, że reporterzy, którzy widzieli, jak tu wchodziłeś rano, są tam jeszcze i obserwują dom?
– Może jeden lub dwóch najbardziej wytrwałych. Przygryzła wargę. Myśl o tym, że będzie musiał wyjść, nie była przyjemna, ale wiedziała, że nie powinien zostać.
– W takim razie nie możesz zostać na noc, prawda?
– Najwyraźniej – odparł tonem, który spowodował, że poczuła się jak tchórz.
Zauważył, że jej oczy aż pociemniały z zakłopotania, i złagodniał.
– W porządku. Pójdę do domu i spędzę tę noc w samotności. Zasłużyłem sobie na to po tej wczorajszej niepoważnej bójce. A skoro jesteśmy przy tym temacie – dodał jeszcze delikatniej – chciałbym, żebyś wiedziała, że owszem, powiedziałem coś, co sprowokowało twojego narzeczonego do zaatakowania mnie, ale tak naprawdę, do końca nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. W jednej chwili patrzyłem na ciebie, a w następnej, kątem oka dostrzegłem lecącą w moim kierunku pięść. Myślałem, że to ktoś pijany z towarzystwa przy barze zdecydował się na zaczepkę, i zareagowałem instynktownie.
Starała się ukryć drżenie, spóźnioną reakcję, jaką wywołała w niej mordercza szybkość i naturalna brutalność, z jaką Matt uderzył Parkera… Wyraz jego twarzy w momencie, kiedy zorientował się, że został zaatakowany. Po chwili zdecydowanie odsunęła od siebie te myśli. Matt nigdy nie był i nie będzie układnym mężczyzną o miejskich manierach. Dorastał w twardych warunkach i był twardym człowiekiem. Ale nie wobec niej, pomyślała, uśmiechając się czule. Wyciągnęła dłoń i odgarnęła ciemne włosy z jego czoła.
– Jeśli myślisz – powiedział cierpko – że możesz uśmiechać się do mnie w ten sposób i spowodować, że zgodzę się na wszystko… to masz rację. – Potem gwałtownie powrócił do zwykłego dla siebie, bardziej nieprzeniknionego stylu bycia i dodał: – Jednak mimo iż jestem skłonny zachować w naszych wzajemnych stosunkach dyskrecję najwyższego stopnia, to jestem zdecydowany doprowadzić do tego, żebyś spędzała ze mną tak dużo czasu, jak to tylko możliwe, łącznie z niektórymi nocami. Zorganizuję to tak, żebyś mogła wjeżdżać na mój parking pod budynkiem. Jeśli będzie trzeba, za każdym razem będę wychodził przed główne wejście i rozmawiał z tymi cholernymi dziennikarzami, żeby odwrócić ich uwagę.
Wyglądał na tak znudzonego na myśl o nadskakiwaniu przedstawicielom opinii publicznej, że wyolbrzymiając nadmiernie swoją wdzięczność, powiedziała:
– Zrobiłbyś to? Ot tak, tylko dla mnie?
Nie śmiał się, ale wziął to pytanie na poważnie. Przyciągnął ją do siebie.
– Nie masz pojęcia, jak wiele bym zrobił… tylko dla ciebie! – Jego usta rozchyliły się wokół jej warg w mocnym, zaborczym pocałunku. Straciła oddech i nie mogła już myśleć o czymkolwiek. Przytuliła się mocniej do niego. – A teraz, skoro jesteś już tak samo nieszczęśliwa z powodu dzisiejszej nocy jak ja – powiedział ze smętnym uśmiechem – wyjdę stąd, zanim dziennikarze zdecydują się rozejść, przeświadczeni, że tę noc spędziliśmy jednak razem.
Odprowadziła go do drzwi. Była poirytowana, bo wiedziała, że Matt ma rację. Po tym pocałunku tak bardzo chciała spędzić z nim tę noc, że to aż bolało. Patrzyła, jak wkładał marynarkę i krawat. Kiedy skończył, spojrzał na nią przez chwilę i znacząco uniósł brew.
– Myślisz o czymś konkretnym? – droczył się.
Myślała… chciała, żeby ją całował. Ogarnęły ją wspomnienia burzliwych, nieokiełznanych godzin, jakie spędziła z nim w łóżku. Z wystudiowanym, prowokacyjnym uśmiechem Meredith wyciągnęła dłoń i chwyciła krawat swojego męża. Powoli, ale zdecydowanie, zaczęła przyciągać go do siebie. Patrzyła z uśmiechem, odważnie w jego szare oczy. Kiedy był wystarczająco blisko, wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go tak, że zabrakło mu tchu.
Po jego wyjściu zamknęła drzwi i oparła się o nie. Uśmiechała się rozmarzona. Przymknęła oczy. Usta miała obrzmiałe od jego ostatniego pocałunku, a włosy w nieładzie po tym, jak całując ją zanurzył w nich dłonie. Jej policzki płonęły. Czuła się jak kobieta, która właśnie przeżyła bardzo satysfakcjonujący akt miłosny i była z niego niezwykle zadowolona. I to wszystko było prawdą.
Jeszcze bardziej uśmiechnęła się na myśl o jego zmysłowych, czułych słowach. Niemal słyszała ten głęboki głos…
Kocham cię – szeptał.
Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić…
Nie masz pojęcia, co jestem w stanie zrobić dla ciebie!
Sześćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Belleville w Illinois kolejny samochód policyjny zatrzymał się z piskiem hamulców za innymi, już zaparkowanymi wozami. Samochody były zaparkowane przy pustej wiejskiej drodze otoczonej lasem. Ich czerwone i niebieskie światła błyszczały w nocnych ciemnościach szaleńczo i tajemniczo. Oślepiający snop szperacza policyjnego helikoptera przesuwał się, niezmordowanie oświetlając sosny. Wskazywał drogę grupom poszukiwaczy i przewodnikom z psami, którzy w ciemnościach usiłowali znaleźć ślady. W przydrożnym rowie koroner nachylał się nad ciałem mężczyzny w średnim wieku. Podnosząc głos, żeby przekrzyczeć gwizd śmigieł helikoptera, zawołał do miejscowego szeryfa:
– Eramett, tracisz czas. Nawet w świetle dziennym nie znajdziesz w tych lasach żadnych śladów. Ten facet został wyrzucony z jadącego pojazdu i stoczył się tutaj.
– Mylisz się! – odkrzyknął tamten triumfalnie. Latarką oświetlał coś leżącego w rowie. Pochylił się i podniósł to.
– Akurat się mylę! Mówię ci, że ktoś zatłukł tego faceta, a potem wyrzucił go z jadącego pojazdu.
– Nie o to mi chodzi – odpowiedział szeryf. Oświetlił latarką zdjęcie w prawie jazdy. Nachylił się i odsunął koc przykrywający twarz ofiary. Porównywał ją ze zdjęciem. – To jego! – zaakcentował mocno. Trzymał prawo jazdy tuż przy świetle latarki. – Ma jedno z tych cudacznych, prawie niemożliwych do wymówienia nazwisk: Stanislaus Spyzhalski.
– Stanis… – zaczął koroner. – Czy to nie ten fałszywy prawnik zatrzymany w Belleville?
– Boże, ma pan rację!
ROZDZIAŁ 49
Matt zatrzymał się przy biurku sekretarki, która pomagała mu przygotowywać salę konferencyjną w dniu, kiedy Meredith była u niego w biurze. W jednej ręce trzymał teczkę, a przez drugą miał przerzucony płaszcz.
– Dzień dobry, panie Farrell – powitała go.
Z niezadowoleniem zarejestrował nieprzyjazne nadąsanie brzmiące w jej głosie i odbijające się w wyrazie jej twarzy. Odnotował w myślach, żeby przenieść ją na inne piętro, i zamiast zapytać, jak spędziła weekend, powiedział chłodno:
– Eleanor Stern dzwoniła do mnie do domu dziś rano. Jest chora. Może pani ją zastąpić? – Było to polecenie, a nie prośba i obydwoje zdawali sobie z tego sprawę.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała Joanna Simons, uśmiechając się tak szczerze i radośnie, że Matt zastanowił się, czy nie osądził jej zbyt pochopnie.
Joanna odczekała, aż nowy szef „Haskella” zniknął w swoim gabinecie, po czym spiesznie ruszyła do biurka recepcjonistki. Miała nadzieję na spokojny dzień w czasie wyjazdu poza miasto jej zwierzchnika. Praca dla Farrella oferowała jej jednak zupełnie nieoczekiwaną i podniecającą szansę.