– Val – szepnęła do recepcjonistki. – Zapisałaś nazwisko i telefon tego reportera z „Tattlera”, który dzwonił, żeby zdobyć jakieś informacje o Farrellu?
– Tak, dlaczego pytasz?
– Pytam – wyjaśniła z triumfem – bo Farrell właśnie powiedział mi, że mam zastąpić dzisiaj „posępną twarz”. Oznacza to, że dostanę kluczyki do jej biurka. – Podniosła głowę, żeby upewnić się, że inne sekretarki, których biurka ustawione były wachlarzem wokół stanowiska recepcjonistki, zajęte były pracą. Większość z nich nie podzielała jej antypatii dla Matta Farrella. Nie pracowały tutaj tak długo jak ona i łatwiej przeniosły swoją lojalność ze starego zespołu na nowego właściciela. – Powiedz mi jeszcze raz, co chciał wiedzieć ten reporter.
– Zapytał, co sądzimy o Farrellu, i powiedziałam mu, że niektórzy nie mogą go znieść – odparła Valerie. – Pytał, czy łączę do niego rozmowy od Meredith Bancroft albo czy ona przychodzi tutaj. Był szczególnie zainteresowany tym, czy oni są naprawdę tak przyjacielscy w stosunku do siebie, jak to pokazali w czasie konferencji prasowej. Powiedziałam mu, że ja nie łączę rozmów Farrella i że Meredith Bancroft była tu tylko raz, na spotkaniu z Farrellem i jego prawnikami. Chciał wiedzieć, czy w tym spotkaniu brał udział ktoś jeszcze, i powiedziałam, że „smętna twarz” tam była, bo ja musiałam w tym czasie odbierać jej telefony. Spytał, czy sądzę, że robiła notatki z tego spotkania. Powiedziałam mu, że ona notuje na prawie każdym spotkaniu Farrella, a on chciał wiedzieć, czy mogłabym dotrzeć do notatek ze spotkania z Bancroft. Powiedział, że zapłacą za każdą informację na ten temat… ile zapłacą, jednak nie powiedział.
– To bez znaczenia. Zrobiłabym to nawet za darmo! – powiedziała gorzko Joanna. – Będzie mi musiał udostępnić biurko tej czarownicy. Może otworzy też szafkę z dokumentacją. Notatki z tego spotkania muszą być w jednym z tych miejsc.
– Daj znać, gdybym mogła ci jakoś pomóc – powiedziała Valerie.
Kiedy Joanna weszła do sekretariatu Eleanor Stern, zastała jej biurko już otwarte przez Farrella. Szafka z dokumentacją była jednak zamknięta. Szybko przeszukała biurko i nie znalazła niczego poza zwykłym wyposażeniem i szufladą pełną nie poufnych danych dotyczących działalności „Haskella”. Nie było niczego dotyczącego Meredith Bancroft.
– Cholera – powiedziała pod nosem, odwróciła się w krześle i zerknęła w drzwi łączące sekretariat z gabinetem Farrella. On sam stał i patrzył w monitor komputera umieszczonego na blacie za jego biurkiem. Na pewno sprawdzał poweekendowe raporty produkcyjne „Haskella” albo dane dotyczące jakiegoś swojego potężnego pakietu akcji, pomyślała z wzrastającą nienawiścią do mężczyzny, który nie zadał sobie trudu zapamiętania jej imienia… który wyrzucił ich szefów, zmienił ich pakiety zysków i strukturę płac.
Kiedy wychyliła się bardziej, widziała przód jego biurka. Kluczyki do niego tkwiły w zamku środkowej szuflady. Kluczyki do dokumentacji muszą być na tym kółeczku albo w jednej z szuflad biurka.
– Dzień dobry – powiedziała Phyllis, wchodząc z Meredith do gabinetu. – Jak minął weekend? – zapytała, po czym przygryzła wargę; wyglądała na zawstydzoną tym pytaniem.
Najwyraźniej słyszała o sobotniej bójce, uświadomiła sobie Meredith, ale nie przejęła się tym. Była szczęśliwa i wolna od wszelkich trosk. Przerwała otwieranie teczki i spojrzała na Phyllis znacząco, z uśmiechem.
– A myślisz, że jaki on był?
– Czy „ekscytujący” będzie dobrym określeniem? – zaryzykowała, też się uśmiechając.
Meredith przypomniała sobie chwilę, kiedy kochała się z Mattem, to, co mówił, co robił, i poczuła falę ciepła na całym ciele.
– Powiedziałabym, że to zupełnie odpowiednie słowo – odparła z nadzieją, że nie zabrzmiało to aż tak marzycielsko, jak się czuła w tym momencie. Z wysiłkiem oderwała myśli od minionego weekendu, a zmusiła się do myślenia o pracy, jaka czekała na nią przed spotkaniem z Mattem tego wieczoru. – Były dzisiaj do mnie jakieś telefony?
– Tylko jeden. Dzwonił Nolan Wilder, prosił, żebyś oddzwoniła do niego, jak tylko przyjedziesz.
Meredith zamarła. Nolan Wilder był przewodniczącym zarządu „Bancrofta”. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że dzwonił, żeby zażądać wyjaśnień dotyczących sobotniej potyczki. W jaskrawym świetle poranka wydało jej się to wyjątkową bezczelnością, jako że on sam miał na koncie tak paskudny rozwód, że rozprawy ciągnęły się przez dwa lata.
– Połącz mnie z nim – poprosiła.
W chwilę później rozległ się dźwięk intercomu.
– Wilder jest na linii.
Meredith odczekała chwilę, żeby odpowiednio nastroić się do tej rozmowy, po czym powiedziała dźwięcznym, zdecydowanym głosem:
– Dzień dobry Nolan. Co się dzieje?
– O to właśnie ja miałem zapytać ciebie – powiedział chłodnym, ironicznym tonem, jakiego używał podczas posiedzeń zarządu i którego Meredith nie cierpiała szczególnie. – Przez cały weekend dzwonili do mnie członkowie zarządu, żądając wyjaśnień dotyczących tego sobotniego zajścia. Nie muszę chyba tobie, Meredith, przypominać, że reputacja Bancroftów, szacunek dla tego nazwiska są podstawą sukcesu firmy.
– Nie sądzę, abyś musiał mi to mówić – starała się, żeby jej głos wyrażał raczej rozbawienie niż złość. – To… – urwała w chwili, gdy do jej gabinetu wpadła zdenerwowana Phyllis.
– Masz pilny telefon od Maclntire'a z Nowego Orleanu, na drugiej linii.
– Nie rozłączaj się, Nolan – powiedziała Meredith – mam pilny telefon.
Przełączając się, czuła niepokój w każdym zakamarku umysłu. Głos Maclntire'a był napięty.
– Mieliśmy tu kolejne ostrzeżenie o podłożeniu bomby. Kilka minut temu policja dostała telefon informujący o tym. Powiedzieli, że bomba wybuchnie za osiem godzin. Zarządziłem ewakuację ze sklepu. Grupa antyterrorystyczna jest w drodze. Ewakuację przeprowadzamy według zwykłej procedury, tak jak to robiliśmy ostatnio. Myślę, że dzwonił ten sam szaleniec co poprzednio.
– Najprawdopodobniej – usiłowała mówić spokojnie i myśleć rozsądnie. – Jak tylko będziesz mógł wejść tam z powrotem, zacznij przygotowywać listę wszystkich, którzy mogli mieć powód, żeby narazić nas na coś takiego. Niech szef ochrony sporządzi spis wszystkich aresztowanych za kradzieże w sklepie, a szef działu kredytowego przygotuje wykaz tych, którym w ciągu ostatnich sześciu miesięcy odmówiliśmy naszej karty kredytowej. Mark Braden, szef naszej ochrony, przyleci do was jutro. Będzie pracować razem z waszymi ludźmi. A teraz, wyjdź już stamtąd… tak na wszelki wypadek, gdyby to nie była sprawka szaleńca.
– W porządku – powiedział z ociąganiem.
– Zadzwoń stamtąd, gdzie będziesz, i podaj mi swój numer, żebyśmy mogli być w kontakcie.
– Rozumiem – odparł. – Meredith – dodał jeszcze – naprawdę przykro mi z powodu tego wszystkiego. Nie wiem, dlaczego ten sklep stał się nagle obiektem takiego ataku. Zapewniam cię, że zgodnie z zasadami obowiązującymi w firmie staraliśmy się jak najlepiej służyć klientom i…
– Adamie – przerwała mu stanowczo – wyjdź natychmiast z tego sklepu!
– Dobrze.
Meredith rozłączyła się i wcisnęła przycisk linii, na której czekał Wilder.
– Nolan – rzuciła w słuchawkę – nie mam teraz czasu na rozmowy o zebraniu zarządu. Sklep w Nowym Orleanie miał kolejne ostrzeżenie o podłożeniu bomby.
– To już kompletnie rozłoży zyski z przedświątecznej sprzedaży – zawyrokował z wściekłością. – Informuj mnie o rozwoju sytuacji, wiesz, gdzie mnie znaleźć.