Pochylił głowę w dziwnym poczuciu straconej nadziei na wskrzeszenie dawno zapomnianych marzeń, pogmatwanych ludzkich losów. Ruszył w stronę wąskiej ścieżki schodzącej ku portowi, wijącej się wokół zbocza wzgórza.
– Dotarłeś aż tutaj, Philipie, po to, żeby zawrócić – rozległ się głos, który zapamiętał na zawsze.
Odwrócił gwałtownie głowę i wtedy ją zobaczył. Stała bez ruchu pod drzewem na zboczu wzgórza. W ręku trzymała kosz pełen kwiatów.
Ruszyła w jego stronę pełnym gracji krokiem. Jej jasne włosy przykrywała zwykła chustka, która jakimś cudem na niej wyglądała ładnie. Kiedy podeszła, zorientował się, że nie miała makijażu i wyglądała o wiele starzej, ale wydawała się jeszcze bardziej urocza. W jej twarzy nie było teraz niepokoju. Jego miejsce zajęła niezwykła łagodność, jakiej nie miała nigdy w młodości. Dziwne, ale teraz była bardziej podobna do Meredith niż wtedy, kiedy była w jej wieku, i ciągle jeszcze miała wspaniałe nogi.
Patrzył na nią i czuł, że jego szwankujące serce bije trochę szybciej niż normalnie. Nie wiedział, co jej powiedzieć, i czuł się niezręcznie, co z kolei spowodowało, że zaczął być zły na samego siebie.
– Postarzałaś się – obwieścił bezceremonialnie. Odpowiedziała, uśmiechając się miękko, bez urazy.
– Jak miło z twojej strony, że to powiedziałeś.
– Byłem w pobliżu… – Skinął głową w stronę statku zacumowanego w porcie i uświadomił sobie, jak niedorzecznie brzmią jego słowa. Obrzucił ją nieprzychylnym spojrzeniem, bo najwyraźniej jego zmieszanie bawiło ją.
– Co odciągnęło cię od firmy? – zapytała, kładąc rękę na bramie, ale nie otwierając jej.
– Wziąłem urlop. Kłopoty z sercem.
– Wiem, że chorowałeś. Ciągle jeszcze czytuję chicagowskie gazety.
– Czy mogę wejść? – spytał Philip, chociaż wcale nie miał zamiaru tego robić, po czym przypomniał sobie, że zawsze kręcili się w jej pobliżu mężczyźni. – Czy może spodziewasz się kogoś? – dodał, nie kryjąc sarkazmu.
– Dobrze wiedzieć, że kiedy wszystko i wszyscy na tym świecie podlegają zmianom – rzuciła sucho – ty pozostajesz nie zmieniony: jesteś tak samo zazdrosny i podejrzliwy jak zawsze.
Otworzyła bramę i ruszył za nią w górę ścieżką, już żałując tego, że tu przyszedł.
Podłogi willi były kamienne. Przykrywały je jasne dywany. Wszędzie stały wielkie wazy pełne kwiatów z jej ogrodu. Wskazała mu krzesło w małym pokoju, który służył jej jako pokój dzienny i gabinet.
– Może drinka?
Skinął głową, ale zamiast usiąść, podszedł do dużego okna wychodzącego na port. Stał tam do chwili, aż musiał się odwrócić, żeby wziąć kieliszek wina, który mu podała.
– Wszystko u ciebie… w porządku? – zapytał niepewnie.
– Bardzo dobrze, dziękuję.
– Jestem zaskoczony, że Arturo nie mógł postarać się dla ciebie o coś lepszego niż to.
Nie skomentowała tego i skłoniła go tym samym do wypomnienia jej ostatniego kochanka, tego który spowodował ich rozwód.
– Spearson nigdy do niczego nie doszedł. Wiedziałaś o tym? W dalszym ciągu ledwo wiąże koniec z końcem, trenując konie i udzielając lekcji jazdy.
Ku jego zaskoczeniu uśmiechnęła się. Odwróciła się i nalała sobie wina. W milczeniu napiła się, a jej niebieskie oczy obserwowały go znad krawędzi kieliszka. Dał się zaskoczyć, czuł się głupio i niezręcznie, ale wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem.
– To na pewno jeszcze nie wszystko – powiedziała spokojnie po chwili. – Z pewnością możesz rzucić mi w twarz wiele moich wymyślonych przez ciebie niedyskrecji i niewierności. Najwyraźniej po trzydziestu latach nie daje ci to jeszcze spokoju.
Philip odetchnął głęboko, odchylił głowę do tyłu i westchnął.
– Przepraszam. Nie wiem, dlaczego naskoczyłem tak na ciebie. Nie obchodzi mnie, co robisz.
Znowu uśmiechnęła się, tak samo łagodnie i spokojnie, niepokojąco.
– Naskoczyłeś na mnie, ponieważ w dalszym ciągu jesteś absolutnie nieświadom prawdy.
– Jakiej prawdy? – zapytał z sarkazmem.
– Ani Dennis Spearson, ani Dominik nie rozbili naszego małżeństwa, Philipie. To ty to zrobiłeś. – W jego oczach zabłysła złość, ale ona potrząsnęła przecząco głową. Mówiła łagodnie. – To było niezależne od ciebie. Jesteś jak mały, przestraszony chłopczyk, śmiertelnie przerażony, że ktoś ma zamiar zabrać ci coś twojego. Nie możesz znieść strachu i niepewności tego, co może się zdarzyć! I dlatego zamiast siedzieć bezczynnie i czekać, aż to się stanie, bierzesz sprawę w swoje ręce i sprawiasz, że to się dzieje. Dzięki temu, nie wyczekujesz już na ból, masz go za sobą. Zaczynasz od nakładania restrykcji na ludzi, których kochasz, takich restrykcji, których oni nie mogą znieść. Kiedy je w końcu łamią, czujesz się zdradzony i wściekły. Potem odgrywasz się na nich: na tych, których zmusiłeś do zranienia cię. Ponieważ nie jesteś małym chłopcem, ale mężczyzną dysponującym pieniędzmi i władzą, twoja zemsta przeciwko tym wyimaginowanym grzesznikom jest okrutna. Twój ojciec postąpił z tobą dokładnie tak samo.
– Skąd wzięłaś te psychologiczne śmieci, od jakiegoś psychiatry, z którym romansowałaś?
– Wzięłam je z wielu książek, które przeczytałam, żeby cię zrozumieć – odpowiedziała, nie spuszczając z niego wzroku.
– I chcesz, żebym uwierzył, że tak właśnie stało się z naszym małżeństwem? Że ty byłaś niewinna, a ja nieracjonalnie zazdrosny i zaborczy? – zapytał, wypijając zawartość swojego kieliszka.
– Będę szczęśliwa, mogąc ci wyznać całą prawdę, o ile uznasz, że jesteś w stanie ją znieść.
Philip zmarszczył brwi. Ujęły go jej niewzruszony spokój i łagodność pięknego uśmiechu. Miała delikatne zmarszczki wokół oczu i kilka na czole; jej twarz nabrała charakteru i dzięki temu wydawała się dziwnie bardziej pociągająca. Rozbrajała go.
– Spróbuj dać szansę prawdzie – zasugerował sucho.
– Dobrze – powiedziała, podchodząc bliżej. – Sprawdźmy, czy jesteś wystarczająco dorosły, żeby w nią uwierzyć. Mam wrażenie, że uwierzysz.
Philip już teraz właściwie był skłonny myśleć inaczej.
– Dlaczego?
– Ponieważ – odparła, opierając lewe ramię o framugę okna – teraz rozumiesz, że wyznając ci to, nie zyskuję ani nie tracę absolutnie niczego. Zgadza się?
Czekała, zmuszając go, żeby przyznał jej chociaż tyle.
– Tak, chyba masz rację.
– W takim razie, oto prawda – zaczęła spokojnie. – Kiedy się poznaliśmy, byłam tobą całkowicie oczarowana. Nie byłeś hollywoodzkim fircykiem; byłeś inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam przedtem… Byłeś dobrze wychowany, miałeś klasę i styl. Już na drugiej randce zakochałam się w tobie. – Widziała, że był zszokowany tym, co słyszał, ale z determinacją ciągnęła dalej: – Byłam tak w tobie zakochana, tak niepewna i przytłoczona twoją wyższością nade mną pod każdym względem, że po prostu bałam się oddychać w twojej obecności z obawy, że popełnię jakiś błąd. Zamiast powiedzieć ci prawdę o moim pochodzeniu i mężczyznach, z którymi sypiałam, opowiedziałam ci o mojej przeszłości historyjkę, jaką wymyślił dla mnie dział prasowy studia. Powiedziałam ci, że dorastałam w sierocińcu, i że byłam raz zakochana jako nastolatka.
Kiedy nie skomentował tego, westchnęła niepewnie i powiedziała:
– Prawda była taka, że moja matka była prostytutką i nie miała pojęcia, kim był mój ojciec, a ja uciekłam z domu, kiedy miałam szesnaście lat. Wsiadłam do autobusu jadącego do Los Angeles i zaczęłam pracować w taniej restauracyjce, gdzie odkrył mnie pewien drań, który pracował jako posłaniec w wytwórni filmowej. Tego wieczoru „przesłuchał” mnie na kanapie w gabinecie swojego szefa. W dwa tygodnie później poznałam tego szefa i on „przesłuchał” mnie znowu, w ten sam sposób. Nie umiałam grać, ale byłam fotogeniczna, więc szef umówił mnie w agencji reklamowej i zaczęłam zarabiać pieniądze, pozując do zdjęć ogłoszeniowych. Zaczęłam chodzić do szkoły aktorskiej i w końcu zdobyłam jakieś role, oczywiście po kolejnych przesłuchaniach w czyimś łóżku. Potem dostałam kilka większych ról i z kolei poznałam ciebie.