– Nie tryskasz radością.
– Martwię się spadkiem sprzedaży w naszych sklepach – przyznała. – Nie powinnam tego mówić bankierowi Bancroft i S – ka, ale jeśli on jest też przyjacielem…
– Od jutra rana – powiedział z lekkim wahaniem Parker – będę tylko twoim przyjacielem.
Meredith zesztywniała.
– Co przez to rozumiesz?
– Potrzebujemy gotówki – powiedział, wzdychając. – Odsprzedajemy waszą pożyczkę temu samemu inwestorowi, który pożycza ci pieniądze na projekt houstoński. Od teraz będziesz regulować płatności na rzecz Collier Trust.
Meredith zmarszczyła nos zagubiona w myślach.
– Na rzecz kogo?
– Zrzeszenie o nazwie Collier Trust. Ich bankiem jest Criterion Bank, mają siedzibę tuż za rogiem, obok ciebie, i Criterion ręczy za nich. Prawdę mówiąc, to ludzie z Criterionu wstąpili do mnie w tej sprawie w ich imieniu. Collier Trust jest prywatnym zrzeszeniem. Mają duże ilości wolnego kapitału na ewentualne pożyczki i rozglądali się za wykupem dobrych pożyczek. Dla pewności sprawdziłem ich, używając swoich własnych źródeł. Są solidni i całkowicie czyści.
Poczuła się trochę nieswojo. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystko wydawało się takie pewne i dające się przewidzieć: chociażby więzy Reynolds Mercantile z Bancroft i S – ka, albo jej osobiste sprawy. Teraz wszystko to było poddawane nagłym i całkowitym zmianom. Podziękowała Parkerowi za znalezienie finansowania dla Houston, ale kiedy już odłożyła słuchawkę, w dalszym ciągu niepokoiło ją coś związanego z Collier Trust.
Nigdy wcześniej nie słyszała nazwy tej firmy, a jednak brzmiała jej ona znajomo.
W chwilę później do jej biura wszedł nie ogolony, smętny Mark Braden i przygotowała się na podjęcie bardziej pilnego problemu podkładanych bomb.
– Jadę prosto z lotniska, tak jak chciałaś – wyjaśnił, przepraszając za swój wygląd.
Zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło, kiedy z sekretariatu dobiegły odgłosy pełnych zaskoczenia powitań: „Witamy, panie Bancroft” i „Dzień dobry, panie Bancroft!”. Meredith wstała, zbierając siły do konfrontacji z ojcem, przed którą tak się wzdragała.
– No dobrze, chcę to wszystko usłyszeć! – zaczął Philip, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi gabinetu. – Gdyby nie techniczne kłopoty tego cholernego samolotu, byłbym tu już kilka godzin temu. – Przejmując sprawy w swoje ręce we właściwym sobie stylu, zrzucił z siebie płaszcz i rozkazał Markowi Bradenowi: – A więc? Czego się dowiedziałeś o tych wypadkach? Kto za tym stoi? Dlaczego nie jesteś w Nowym Orleanie, wydaje się, że tamten sklep jest głównym celem.
– Właśnie wróciłem stamtąd, a wszystko, co teraz mamy, to tylko teorie – zaczął cierpliwie Mark, po czym przerwał, widząc, że Philip rusza w stronę monitorów komputerów stojących na blacie za biurkiem i wystukuje na klawiaturze komendy wywołujące dane dotyczące całkowitej sprzedaży za ten dzień we wszystkich sklepach. Kiedy porównał te dane z tymi sprzed roku wyświetlanymi na sąsiednim monitorze, jego twarz pod świeżą opalenizną nabrała alarmującego odcienia szarości.
– Dobry Boże! – szepnął. – Jest gorzej, niż się spodziewałem.
– To się wkrótce poprawi – powiedziała Meredith, starając się, żeby zabrzmiało to kojąco. Philip, dopiero teraz, nie myśląc o tym, co robi, automatycznie pocałował ją w policzek. Gdyby nie napięta sytuacja, na pewno rozśmieszyłby ją jego wygląd. Zawsze nieskazitelnie ubrany, jej ojciec miał teraz na sobie garnitur wymięty po długim locie, był nie ogolony, a włosy sprawiały wrażenie, jakby czesał je palcami. – Na razie ludzie trzymają się z daleka od naszych sklepów – dodała – ale wrócą do nas za kilka dni, kiedy ucichnie szum wokół tych bomb. – Zaczęła wychodzić zza biurka, żeby mógł zająć miejsce w swoim fotelu, ale zaskoczył ją, wskazując z roztargnieniem, żeby nie robiła tego. Podszedł do jednego z foteli dla gości i usiadł w nim. Zorientowała się, że był bardziej zmęczony i spięty, niż to okazywał.
– Rozpocznij od dnia, kiedy wyjechałem – powiedział do niej. – Siadaj, Mark. Zanim wysłucham twoich teorii, chcę najpierw usłyszeć garść faktów od Meredith. Czy sfinalizowałaś już zakup ziemi w Houston?
Zamarła, słysząc wzmiankę o tym właśnie projekcie. Zerknęła na Marka.
– Nie miałbyś nic przeciwko temu, Mark, żeby zaczekać na zewnątrz, aż przedyskutuję to z ojcem…
– Nie bądź śmieszna, Meredith – powiedział Philip. – Bradenowi można ufać i powinnaś o tym wiedzieć.
– Wiem o tym – powiedziała, zniecierpliwiona jego tonem, ale pozostała nieugięta. – Mark, daj nam, proszę, pięć minut.
Odczekała, aż wyszedł, po czym wyszła zza biurka.
– Jeśli mamy mówić o projekcie houstońskim, to będziemy musieli porozmawiać o Matcie. Jesteś na tyle spokojny, że możesz mnie wysłuchać, nie denerwując się?
– Dobrze, że porozmawiamy o Farrellu, ale najpierw chcę spróbować ratować moje interesy…
Instynktownie wyczuła, że to był właściwy moment, żeby powiedzieć mu o wszystkim, łącznie z jej związkiem z Mattem. Właśnie teraz, kiedy był zajęty problemami służbowymi, kiedy na zewnątrz czekał Braden, żeby przekazać im to, czego się dowiedział. Przynajmniej ojciec nie będzie miał czasu, żeby perorować i roztrząsać każdą kwestię.
– Chcesz usłyszeć wszystko, co zaszło, i mam zamiar to ci powiedzieć. Postaram się mówić zwięźle i w porządku chronologicznym, tak żeby zajęło nam to tylko kilka minut, ale musisz zrozumieć, że Matt brał udział w części tych zdarzeń.
– Przejdź do rzeczy – rozkazał, krzywiąc się.
– W porządku – powiedziała i sięgnęła po zapiski, które zgodnie z jego instrukcją prowadziła od chwili, kiedy wyruszył w rejs. Mówiła dalej przerzucając strony: – Próbowaliśmy kupić ziemię w Houston, ale w trakcie negocjacji kupił ją kto inny. – Spojrzała na niego i powiedziała spokojnie. – To Intercorp ją kupił…
Aż uniósł się w swoim fotelu. Oczy błyszczały mu wściekle, był zszokowany.
– Usiądź i uspokój się – zażądała cicho. – Intercorp kupił ją za dwadzieścia milionów i podbił cenę do trzydziestu. Matt zrobił to – podkreśliła – w odwecie za zablokowanie przez ciebie jego sprawy w Southville. Planował też pozwać do sądu ciebie, senatora Davisa i komisję ziemską w Southville. – Zbladł, słysząc to, więc szybko dodała: – To wszystko jest już załatwione. Nie będzie pozwów, a Matt odsprzedaje nam ziemię za pierwotne dwadzieścia milionów.
Obserwowała go, z nadzieją wyczekując jakichś oznak jego złagodnienia, ale był spięty i z wysiłkiem opanowywał nienawiść i złość. Wróciła do swoich zapisków, przerzuciła kolejne kartki. Zadowolona, że następne nie dotyczą Matta, powiedziała:
– Sam Green twierdzi, że jest duże zainteresowanie naszymi akcjami na rynku. Ich cena rosła aż do tego tygodnia, kiedy to zaczęły spadać z powodu zamachów bombowych. W tych dniach powinniśmy wiedzieć, kim są nowi akcjonariusze i jak duże pakiety posiadają…
– Czy może przypadkiem Sam użył słowa „przejęcie” – zapytał agresywnie, spiętym głosem.
– Tak – powiedziała niechętnie, po czym przerzuciła kolejną kartkę – ale wszyscy zgodziliśmy się, że jest to prawdopodobnie wyimaginowana obawa, ponieważ teraz bylibyśmy kiepskim obiektem przejęcia. Jak już wiesz, mieliśmy, jak się okazało, fałszywy alarm o podłożeniu bomby w sklepie w Nowym Orleanie. To na kilka dni zwolniło tempo sprzedaży; potem te cyfry wróciły do normy… – Przez następnych kilka minut brnęła przez kolejne strony, aż zapoznała go ze wszystkim, łącznie z porannym telefonem Parkera na temat nowego pożyczkodawcy. – W ten sposób mamy omówione wszystko, co dotyczy interesów – powiedziała, wypatrując w nim oznak zbyt wielkiego napięcia dla jego serca. Wyglądał w tym fotelu jak kamienny posąg, ale odcień twarzy wrócił już do normy. – Teraz przejdźmy do spraw osobistych, a dokładnie do Matta Farrella. – Celowo sformułowała to zdanie jak wyzwanie i dodała: – Jesteś teraz w stanie rozmawiać na jego temat?