Выбрать главу

Kiedy naciskała dzwonek do drzwi jego mieszkania, w dalszym ciągu wmawiała sobie, że jedynym powodem, dla którego musiała się z nim zobaczyć, była chęć uspokojenia się samą tylko obecnością w pobliżu niego. Chciała powstrzymać swoją wyobraźnię, która nie miała już żadnych zahamowań. Matt umieścił jej nazwisko na liście stałych gości u strażnika na dole i jej wizyta nie była stamtąd zaanonsowana. Drzwi otworzył jej Joe O'Hara. Kiedy ją zobaczył, na jego pospolitej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Szanowanko, pani Farrell! Matt się ucieszy! Nic by go bardziej nie ucieszyło – prorokował i cichszym już głosem, rozglądając się wokół, dodał: – Nic poza tym, gdyby przypadkiem przywiozła pani ze sobą walizkę.

– Obawiam się, że nie zrobiłam tego. – Uśmiechnęła się mimo woli, słysząc tę drażniącą bezpośredniość. Joe był wielofunkcyjnym urządzeniem w kawalerskim życiu Matta. Nie był tylko kierowcą czy ochroniarzem, ale w czasie wolnym od tych zajęć otwierał drzwi gościom Matta, odbierał telefony, a nawet czasem przygotowywał posiłki. Teraz, kiedy była już bardziej oswojona z jego krępą sylwetką i ciemną, złowrogą twarzą, bardziej przypominał jej niedźwiadka, chociaż może śmiertelnie groźnego.

– Matt jest w bibliotece – powiedział, zamykając drzwi. – Przyniósł z biura stertę papierów i pracuje nad nimi, ale nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mu przeszkodzić, nic a nic! Mam panią do niego zaprowadzić?

– Nie, dziękuję – odparła, rzucając mu uśmiech przez ramię. – Znam drogę.

– Właśnie miałem wyjść na kilka godzin – dodał znacząco i musiała powstrzymać głupi odruch zażenowania, zdając sobie sprawę, czemu przypisywał powód jej wizyty.

Zatrzymała się na chwilę w drzwiach biblioteki, natychmiast podniesiona na duchu i uspokojona jego widokiem. Siedział w skórzanym fotelu. Jedną stopę oparł o przeciwne kolano i czytał dokumenty, robiąc na marginesach notatki. Inne dokumenty były rozrzucone na stojącym przed nim stoliku. Uniósł głowę, zobaczył ją stojącą w drzwiach i nagły magnetyzm jego niespiesznego uśmiechu spowodował, że serce jej zabiło nierówno.

– To mój szczęśliwy dzień – powiedział, wstając i podchodząc do niej. - Myślałem, że nie będziesz się mogła dzisiaj ze mną zobaczyć. Wydawało mi się, że słyszałem coś o tym, że musisz popracować i przespać całą noc bez żadnych przeszkód. Sądzę jednak, że oczekiwałbym zbyt wiele, licząc na to, że przyniosłaś ze sobą jakieś walizki? – dodał, uśmiechając się znowu. Zaśmiała się, ale dla jej własnych uszu zabrzmiało to nieszczerze.

– Joe zapytał mnie o to samo.

– Zdecydowanie powinienem go wylać za impertynencję – droczył się, przyciągając ją w ramiona i całując pożądliwie. Próbowała odwzajemnić ten pocałunek, ale nie było w tym serca i wyczuł to natychmiast. Uniósł głowę i przez chwilę obserwował ją zaskoczony. – Mam nieodparte wrażenie, że myślisz zupełnie nie o tym, co właśnie robimy.

– Wykazujesz się najwyraźniej większą intuicją niż ja. Jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż jej ramion. Cofnął się o krok do tyłu, nieznacznie marszcząc brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To znaczy, że nie jestem tak dobra jak ty w odgadywaniu tego, co się dzieje w twoim umyśle – odpowiedziała z większym naciskiem, niż zamierzała, i nagle uświadomiła sobie, że nie przyszła tu po to, żeby uspokoić się jego widokiem.

Przyszła, żeby usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania.

– Chodźmy do salonu, będzie nam tam wygodniej i będziesz mogła wyjaśnić mi tę ostatnią uwagę.

Skinęła głową i podążyła za nim, ale kiedy się tam znaleźli, była zbyt niespokojna, żeby usiąść, i zbyt mało pewna siebie, żeby stawić mu czoło ze swoimi nie wypowiedzianymi skojarzeniami. Patrzył na nią badawczo i czuła się nieswojo. Zaczęła błądzić wzrokiem po pokoju… od kompozycji starych, oprawionych w ramki fotografii jego siostry, ojca i matki, stojących na wspaniale rzeźbionym marmurowym stoliku, aż do leżących obok nich oprawionych w skórę albumów ze zdjęciami. Wyczuł jej napięcie i stał w dalszym ciągu, a kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało zaskoczenie i zniecierpliwienie.

– Co cię niepokoi?

Zdziwiona jego tonem, spojrzała na niego i wypowiedziała dokładnie to, co ją niepokoiło.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj, że policja przesłuchiwała cię w sprawie śmierci Spyzhalskiego? Jak mogłeś spędzić ze mną niemal całą noc i nie dać poznać po sobie nawet przez chwilę, że jesteś… podejrzanym w tej sprawie.

– Nie powiedziałem ci, bo i bez tego miałaś dosyć kłopotów. Po drugie, policja przesłuchuje wielu klientów Spyzhalskiego i ja nie jestem podejrzanym o spowodowanie jego śmierci. – Zobaczył w jej twarzy ulgę i niepewność, emocje, które chciała ukryć. Zacisnął szczęki. – A może jednak jestem?

– Jesteś?

– Podejrzanym o morderstwo. W twoich oczach.

– Oczywiście, że nie jesteś! – Nerwowo odgarnęła z czoła włosy w geście pełnym zażenowania i frustracji. Nie mogła przestać sobie wyrzucać i nienawidzić się za nieufność, która popchnęła ją do zachowania się w ten sposób. – Przepraszam cię, Matt, ale miałam koszmarny dzień.

Odwróciła się w jego stronę i obserwowała go z nowo rozbudzoną uwagą, chcąc poznać jego reakcje na to, co powie.

– Ojciec jest przekonany, że ktoś chce nas przejąć. – Jego twarz pozostała niezmieniona, nieprzenikniona. – Uważa, że ten, kto podkłada bomby w naszych sklepach, może być tą samą osobą lub grupą planującą przejęcie nas.

– Możliwe, że ma rację – powiedział i sądząc z jego chłodnego, metalicznie brzmiącego głosu, wiedziała, że zaczynał sobie uzmysławiać, że go podejrzewa. Wiedziała też, że będzie nią za to pogardzał.

Nieszczęśliwa, znowu odwróciła wzrok i padł on na oprawioną w ramki fotografię jego matki i ojca, uśmiechających się do siebie w dniu ślubu. Takie samo zdjęcie było w jednym z albumów, który spakowała na farmie. Zdjęcia… Nazwiska umieszczone pod nimi… Nazwiska. Nazwisko panieńskie jego matki brzmiało Collier. Collier Trust wykupi! pożyczkę Bancroft i S – ka. Gdyby nie była tak zajęta innymi problemami, doszukałaby się tego związku wcześniej.

Spojrzała gwałtownie w twarz Matta, a dławiący ból zdrady dźgał ją niczym tysiące sztyletów.

– Twoja matka nazywała się Collier, prawda? – powiedziała pełnym udręki głosem. – Collier Trust to ty, prawda?

– Tak – przyznał, patrząc tak, jakby nie rozumiał, dlaczego ona reaguje w ten sposób.

– O mój Boże – szepnęła, robiąc krok do tyłu. – Wykupujesz nasze akcje i wykupiłeś też wszystkie nasze pożyczki. Co planujesz, doprowadzić nas do bankructwa i przejąć, jeśli spóźnimy się z ratą pożyczki?

– To śmieszne – powiedział, a w jego glosie brzmiało naleganie, kiedy zaczął się do niej zbliżać. – Próbowałem ci tylko pomóc.

– W jaki sposób? – krzyknęła, w obronnym geście obejmując dłońmi ramiona i cofając się poza jego zasięg. – Przez wykupienie naszych pożyczek czy akcji?

– I jednego, i drugiego…

– Kłamiesz! – powiedziała, kiedy wszystkie elementy łamigłówki znalazły się na swoich miejscach, a jej ślepa miłość do niego ustąpiła miejsca pełnym bólu realiom. – Zacząłeś wykupywać nasze akcje dzień po naszym obiedzie, zaraz po tym, jak się dowiedziałeś, że mój ojciec zablokował twoją prośbę w komisji ziemskiej. Widziałam daty. Ty nie próbowałeś mi pomóc!

– Nie, nie wtedy – odpowiedział z pełną desperacji szczerością. – Pierwszy pakiet akcji kupiłem z absolutnym zamiarem zakumulowania wystarczającej ich liczby do zdobycia miejsc w waszym zarządzie.