– I kupowałeś je od tamtej pory – odparowała. – Tyle tylko, że teraz akcje, które kupujesz, kosztują cię o wiele mniej. To prawda, ponieważ ich cena po zamachach bombowych spadła! Powiedz coś! – krzyknęła roztrzęsiona. – Tylko ten jeden raz powiedz mi prawdę, kompletną prawdę, całkowitą prawdę! – Kazałeś zabić Spyzhalskiego? Czy to ty stoisz za zamachami bombowymi?
– Nie, do diabła!
Drżąc ze wściekłości i żalu zignorowała ten protest.
– Pierwsza bomba została podłożona w tym samym tygodniu, kiedy jedliśmy razem obiad i dowiedziałeś się, że mój ojciec zablokował twoje sprawy w komisji ziemskiej! Nie sądzisz, że to trochę podejrzana zbieżność dat?
– Nie jestem odpowiedzialny za żadną z tych rzeczy – argumentował. – Posłuchaj, jeśli chcesz całej prawdy. – Jego głos złagodniał. – Posłuchasz mnie, kochanie?
Jej serce załomotało zdradziecko na dźwięk jego głosu mówiącego do niej „kochanie”, na widok wyrazu jego szarych oczu. Skinęła głową, ale wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie uwierzyć, że mówi jej całkowitą prawdę, nie po tym, jak zataił przed nią tak wiele i to w tak mistrzowski sposób.
– Przyznałem już, że zacząłem kupować udziały waszych akcji po to, żeby odegrać się na twoim ojcu. Później, już po naszym wspólnym pobycie na farmie, zorientowałem się, jak ważny jest dla ciebie ten sklep. Wiedziałem też, że kiedy twój ojciec wróci do domu i zastanie nas znowu razem, zmobilizuje wszystkie siły, żeby wyperswadować ci zostanie ze mną. Zdecydowałem wykupywać dalej wasze akcje, żeby mu to uniemożliwić. Byłem przygotowany do kupienia takiej liczby akcji, która umożliwiłaby mi kontrolowanie zarządu. Dzięki temu ojciec nie mógłby cię szantażować utratą prezydentury: ja kontrolowałbym zarząd.
Patrzyła na niego, a jej zaufanie do tego człowieka legło w gruzach z powodu dziwnej tajemniczości, jaką otoczył to działanie i wszystko inne.
– Ale zwierzyć mi się ze swoich szlachetnych zamierzeń nie mogłeś – powiedziała, patrząc na niego niechętnie.
– Nie byłem pewien, jak zareagujesz.
– A wczoraj pozwoliłeś, żebym zrobiła z siebie głupca, opowiadając ci o naszym nowym pożyczkodawcy Collier Trust, kiedy to ty nim jesteś.
– Bałem się, że uznasz to za… jałmużnę!
– Aż taka głupia nie jestem – odparowała, ale jej głos drżał, a w oczach czaiły jej się palące łzy. – To nie była jałmużna, ale wspaniałe posunięcie taktyczne! Obiecałeś mojemu ojcu, że pewnego dnia wykupisz go, i zrobiłeś to! Przy pomocy kilku bomb i mojej niezamierzonej współpracy.
– Wiem, że to może sprawiać takie wrażenie…
– Może, bo tak jest! – wykrzyknęła. – Od dnia, kiedy przyjechałam na farmę, żeby ci powiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się jedenaście lat temu, bezwzględnie wykorzystywałeś wszystko, co mówiłam, żeby manipulować rzeczywistością, aż przybrała taki kształt, jak chciałeś. Kłamałeś…
– Nie kłamałem!
– Celowo wprowadzałeś mnie w błąd, a to to samo! Stosujesz nieszczere metody postępowania i jeszcze oczekujesz, że uwierzę w twoje szczytne zamiary? No cóż, tak się nie stanie!
– Nie rób nam tego – ostrzegł ją schrypniętym, zdenerwowanym głosem. Uświadomił sobie, że ją traci. – Pozwalasz, żeby jedenaście lat niedowierzania wpłynęło na wszystko, czego dowiedziałaś się o mnie.
W głębi duszy była pełna wątpliwości. Pewne było tylko to, że fałszywy prawnik, który wszedł w drogę Mattowi, nie żył i jej ojciec, który też wszedł mu w drogę, wkrótce stanie się niczym innym jak tylko marionetką tańczącą pod dyktando finansowych posunięć Matta. To samo dotyczyło jej.
– Udowodnij to! – krzyknęła histerycznie. – Chcę dowodów. Twarz mu stężała.
– Powinienem ci udowodnić, że nie jestem winien, a jeśli nie będę w stanie tego zrobić, uwierzysz w najgorsze?
Była zdruzgotana prawdziwością jego słów. Spojrzała na niego, czując, że serce kraje jej się z żalu. Kiedy odezwał się ponownie, jego głęboki głos przepełniały emocje.
– Jedyne, co możesz zrobić, to zaufać mi do czasu, aż za kilka tygodni instytucje do tego powołane odkryją prawdę. – Wyciągnął do niej rękę. – Zaufaj mi, kochanie – powiedział czule.
Niepewnie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Sprawa podkładania bomb była zbyt przekonująca… Policja nie przesłuchiwała wszystkich klientów Spyzhalskiego, bo nie przesłuchiwali jej samej.
– Albo podasz mi teraz rękę – zaproponował – albo skończ to wszystko i zaoszczędź nam obydwojgu cierpienia.
Meredith chciałaby móc podać mu dłoń i zaufać mu, ale nie mogła się na to zdobyć.
– Nie mogę – szepnęła załamana. – Chciałabym, ale po prostu nie mogę! – Opuścił wyciągniętą do niej dłoń. Jego twarz była pozbawiona wszelkich emocji. Nie mogła znieść sposobu, w jaki na nią patrzył, i odwróciła się, zamierzając wyjść. Jej palce natrafiły na kluczyki samochodowe w jej kieszeni, kluczyki do samochodu, który dostała od niego. Odwróciła się i podała mu je. – Przykro mi – powiedziała, starając się, żeby głos jej nie drżał – ale od nikogo, z kim firma prowadzi jakiekolwiek interesy, nie wolno przyjmować prezentów wartych więcej niż dwadzieścia pięć dolarów.
Nie poruszał się, tylko napięte mięśnie jego twarzy drgały nieznacznie. Meredith czuła, jakby jej dusza umierała. Położyła kluczyki na stole i uciekła. Na dole złapała taksówkę.
Następnego poranka sprzedaż w sklepach w Dallas, Nowym Orleanie i Chicago podskoczyła zadziwiająco; Meredith czuła ulgę, ale nie radość, kiedy obserwowała cyfry zmieniające się na ekranie jej biurowego komputera. Jej cierpienia sprzed jedenastu lat, kiedy straciła Matta, nie można było porównywać nawet do męczarni, jakie przeżywała teraz. Wtedy nie była w stanie wpłynąć na bieg wydarzeń. Tym razem wybór należał wyłącznie do niej. Nie mogła się pozbyć dręczącej niepewności, że być może popełnia straszliwą pomyłkę. Wrażenie to nie rozwiało się nawet wtedy, gdy Sam Green przyniósł jej uaktualniony raport wykazujący, że Matt kupił więcej udziałów w akcjach „Bancrofta”, niż wcześniej sądzili.
Dwukrotnie tego dnia zmusiła Marka Bradena, żeby dzwonił do wydziałów antyterrorystycznych w Dallas, Nowym Orleanie i Chicago, wierząc wbrew wszystkiemu, że któryś z nich ma być może jakieś nowe informacje i nie powiadomił jej o tym. Czekała na coś, na cokolwiek, co mogłoby uzasadnić zmianę jej zdania i co dałoby jej pretekst do rozmowy z Mattem. Jednak nic nowego się nie wydarzyło.
Przebrnęła apatycznie przez resztę dnia, borykając się z bólem głowy po nie przespanej nocy. Popołudniowa gazeta leżała pod drzwiami jej mieszkania, kiedy dotarła tam wieczorem. Nie zdejmując nawet płaszcza, zaczęła gorączkowo przerzucać strony w poszukiwaniu informacji o tym, że policja ma podejrzanego o morderstwo Spyzhalskiego. Nic takiego nie znalazła. Z tego samego powodu włączyła telewizor, żeby obejrzeć wiadomości o szóstej. Efekt był taki sam.
Próbując bezskutecznie powstrzymać się od popadania w depresję, postanowiła wyjąć choinkę. Ubrała ją i ustawiła pod nią żłóbek i figurki szopki bożonarodzeniowej. Skończyła tę pracę o dziesiątej wieczorem, kiedy na ekranie telewizora pojawiły się wieczorne wiadomości. Pełna nadziei na pomyślne informacje, z bijącym mocno sercem zasiadła na podłodze obok choinki, oplotła ramionami kolana i skoncentrowała się na ekranie.
Wspomniano morderstwo Spyzhalskiego i zamachy bombowe w sklepach „Bancrofta”, ale nie powiedziano nic, co mogłoby oczyścić Matta.
Była bardzo zawiedziona. Wyłączyła telewizor, ale nie zmieniła miejsca, popatrując na światełka błyskające na choince. Przypomniała sobie głęboki głos Matta, bliski jej aż do bólu, mówiący spokojnie i sugestywnie: „Prędzej czy później będziesz musiała podjąć ryzyko i zaufać mi całkowicie. Nie możesz przechytrzyć przeznaczenia, próbując trzymać się z boku i z tej pozycji ostrożnie obstawiać warianty rozwoju wydarzeń. Albo włączasz się do gry i zaryzykujesz wszystko, albo nie grasz w ogóle. A jeśli nie grasz, nie możesz liczyć na wygraną”. Kiedy nadszedł czas na podjęcie decyzji, nie zdobyła się na podjęcie ryzyka.