– Podejmiemy to ryzyko. Podpisz te dokumenty. – Nie!
Nolan Wilder, nieświadomy, że wyraz twarzy niektórych członków zarządu wykazuje wyraźne oznaki niewiary w roztropność prowokowania Farrella, spojrzał na nią i powiedział sztywno:
– Wygląda na to, że twoja źle ulokowana lojalność uniemożliwia ci wypełnienie twoich powinności jako zarządzającej tą korporacją zgodnie z najlepiej pojętym interesem firmy. Albo tu i teraz złożysz swoją rezygnację, albo podpiszesz te papiery i udowodnisz tym samym, że jestem w błędzie.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Idź do diabła!
– Świetnie, dziewuszko! – to okrzyk Cyrusa rozległ się w pełnej napięcia ciszy. Jednocześnie jego pięść wylądowała z hukiem na stole. – Wiedziałem, że jest w tobie coś więcej niż tylko piękne nogi!
To, co mówił, ledwo docierało do Meredith; odwróciła się do nich wszystkich plecami i wyszła z sali posiedzeń, mocno trzaskając za sobą drzwiami. To trzaśniecie zamykało jednocześnie wycinek jej życia, pełen hołubionych przez nią nadziei i marzeń.
Szła sprężystym krokiem do swojego gabinetu przypominając sobie pełne otuchy i przekonania słowa Matta. Kiedyś zapytała go, co by zrobił, gdyby jego zarząd nastawa! na podjęcie przez niego jakiejś decyzji. Powiedział jej: „Powiedziałbym im, żeby się odpieprzyli”. Prawie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Nie powiedziała im tego dokładnie jego słowami. Prawdę mówiąc, takiego sformułowania nie użyła nigdy i w stosunku do nikogo, ale z dumą zdecydowała, że jej słowa miały właściwie taki sam wydźwięk. To dzisiaj wieczorem odbywało się organizowane przez Matta przyjęcie. Spieszyła się, żeby dotrzeć do domu i zdążyć się przebrać. Kiedy weszła do gabinetu, telefon na jej biurku dzwonił, a ponieważ Phyllis już wyszła do domu, sama odruchowo podniosła słuchawkę.
– Panno Bancroft – w słuchawce odezwał się zimny, arogancki głos – mówi William Pearson, adwokat pana Farrella. Przez cały dzień próbowałem się skontaktować ze Stuartem Whitmore'em, ale jak do tej pory nie odezwał się do mnie, więc pozwoliłem sobie na zadzwonienie bezpośrednio do pani.
– Ależ oczywiście – powiedziała, przyciskając słuchawkę ramieniem do ucha i jednocześnie pakując do walizeczki osobiste drobiazgi z biurka. – W jakiej sprawie pan dzwoni?
– Pan Farrell polecił nam, abyśmy poinformowali panią, że nie jest on już zainteresowany kontynuowaniem jedenastotygodniowego okresu próbnego, na jaki wyraziła pani zgodę. Ponadto poinstruował nas, abyśmy przekazali pani – ciągnął bardzo nieprzyjemnym, pełnym groźby tonem – że ma pani złożyć pozew o rozwód, nie później niż w ciągu sześciu dni od dzisiaj, w przeciwnym wypadku siódmego dnia my to zrobimy w jego imieniu.
Meredith została już poddana wszystkim wymuszeniom i groźbom, jakie była w stanie znieść. Pearson ze swoim złowieszczym, autokratycznym tonem był ostatnią kroplą przepełniającą czarę goryczy! Odsunęła słuchawkę od ucha, spojrzała na nią z wściekłością, po czym powiedziała w ucho Pearsonowi dwa dźwięczne, pełne emfazy słowa i rzuciła słuchawkę na widełki.
Dopiero kiedy zasiadła, żeby napisać szybko swoją rezygnację, uzmysłowiła sobie znaczenie telefonu Pearsona. Uczucie triumfu ustąpiło wtedy narastającej panice. Działania Matta wskazywały, że z podjęciem decyzji zwlekała zbyt długo. Chciał rozwodu. Natychmiast. Nie, to nie może być prawdą, mówiła sobie z desperacją, pisząc szybciej. Podpisała rezygnację, wstała i spojrzała na to, co napisała. Po raz kolejny w ciągu zaledwie kilku chwil rzeczywistość przytłoczyła ją. W tym właśnie momencie do jej gabinetu wszedł ojciec. Uświadomiła sobie, że odcinała się od wszystkiego. Nawet od niego.
– Nie rób tego – powiedział szorstko, kiedy podsunęła mu rezygnację.
– To ty zmusiłeś mnie do tego. To ty przekonałeś ich, żeby przygotowali te pisma, po czym poprowadziłeś mnie tam niczym jagnię na rzeź. Zmusiłeś mnie do dokonania wyboru.
– Wybrałaś jego, nie mnie i swoje dziedzictwo.
Oparła wilgotne dłonie na blacie biurka i pełnym bólu głosem powiedziała:
– Dokonywanie wyboru nie było tu konieczne, tatusiu. – Była tak poruszona, że nazwała go tak, jak robiła to wtedy, kiedy była małą dziewczynką. – Musiałeś mi to zrobić? Musiałeś rozerwać mnie wewnętrznie w taki sposób? Dlaczego nie mogłam kochać i ciebie, i jego?
– To nie o to chodzi – powiedział ze złością. Zgarbił się, a w jego głosie słychać było desperację. – On jest winny, ale ty tego nie dostrzegasz. Wolisz raczej wierzyć, że to ja jestem winien: zazdrości, przestępstwa, manipulowania ludźmi i chęci zemsty…
– Tak myślę, bo to prawda – przerwała mu, wiedząc, że dłużej już nie wytrzyma. – Jesteś temu winien. Nie kochasz mnie, nie na tyle, żeby chcieć mojego szczęścia. A wszystko inne nie jest miłością, jest niczym innym tylko egoistycznym podporządkowaniem drugiej ludzkiej istoty. – Zatrzasnęła swoją walizeczkę, wzięła torebkę i płaszcz i ruszyła w stronę drzwi.
– Meredith, nie rób tego! – krzyknął, kiedy go mijała. Zatrzymała się i odwróciła do niego. Oczami pełnymi łez patrzyła w jego pełną napięcia twarz.
– Do widzenia – powiedziała głośno, a w myślach dodała: Tatusiu.
Była w połowie drogi przez recepcję, kiedy usłyszała wołającego ją Marka Bradena. Z triumfalnym uśmiechem odciągnął ją na bok.
– Musisz zaraz przyjść do mojego biura. Mam tam sekretarkę Gordona Mitchella wypłakującą mi swoje smuteczki i żale. Mitchella mam na widelcu! Mieliśmy rację, drań bierze łapówki.
– To jest poufna sprawa firmy, a ja już tu nie pracuję – powiedziała cicho.
Radość zniknęła z jego twarzy, a malujące się na niej złość i konsternacja były tak prawdziwe i wzruszające, że musiała zmobilizować się jeszcze bardziej, żeby się nie rozkleić.
– Rozumiem – odparł gorzko. Próbowała się uśmiechnąć.
– Jestem tego pewna. – Kiedy odwróciła się, żeby odejść, położył dłoń na jej ramieniu i przyciągnął ją z powrotem do siebie. Po raz pierwszy od piętnastu lat twardego strzeżenia interesów „Bancrofta” Mark Braden złamał swoje własne zasady: zdradził informacje dotyczące firmy komuś innemu niż odpowiedzialnemu za tę sprawę dyrektorowi. Zrobił to, ponieważ był przekonany, że ona miała się prawo o tym dowiedzieć.
– Mitchell bierze duże łapówki od kilku dostawców. Jeden z nich zaszantażował go i kazał mu odrzucić prezydenturę.
– A sekretarka dowiedziała się o tym i wydała go?
– Niezupełnie – powiedział z przekąsem Mark. – Wiedziała o tym już od kilku tygodni. Mieli romans. Obiecał jej ślub i zaczął się wycofywać z tej obietnicy.
– I to dlatego wydała go? – skonkludowała Meredith.
– Nie, wydała go dlatego, że dzisiaj wręczył jej doroczną ocenę kwalifikacji i ocenił je jako średnie. Uwierzyłabyś w to! – prychnął Mark. – Kretyn ocenił jej umiejętności jako średnie, a potem wycofał się z obiecanego jej awansu na asystentkę handlowca. I to dlatego wydała go. Podejrzewała już, że kłamie w sprawie małżeństwa, ale koniecznie chciała zdobyć awans.
– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. – Pocałowała go serdecznie w policzek. – Zawsze zastanawiałabym się, co to było.
– Meredith, chciałbym, żebyś wiedziała, jak mi przykro…
– Nie mów nic więcej – potrząsnęła głową. Bała się, że przestanie panować nad sobą, jeśli teraz ktoś okaże jej serdeczność. Zerknęła na zegarek, nacisnęła przycisk windy i spojrzała na Marka. Z weselszym uśmiechem wytłumaczyła: – Muszę być na bardzo ważnym przyjęciu, a już jestem spóźniona. Prawdę mówiąc, będę tam nie zaproszonym i niemile widzianym gościem… – Drzwi windy otworzyły się i weszła do środka. – Życz mi szczęścia – dodała, kiedy drzwi się już zamykały.