Выбрать главу

– Kemmerling – odpowiedziała Lisa.

Meredith skrzywiła się. W drodze do szkoły przejeżdżała koło Kemmerling. St. Stephen była starą szkołą, ale czystą i dobrze utrzymaną. Kemmerling była dużą, brzydką, chaotycznie zbudowaną szkołą państwową, a uczniowie wyglądali bardzo nędznie i chuligańsko. Ojciec podkreślał wielokrotnie, że pierwszorzędną edukację zdobywa się w pierwszorzędnych szkołach. Długo po tym, jak Lisa zasnęła, pewien pomysł zaczął kształtować się w umyśle Meredith. Zaczęła obmyślać plan działania z większą starannością niż cokolwiek, kiedykolwiek; no, może wyłączając wyimaginowane randki z Parkerem.

ROZDZIAŁ 5

Następnego dnia rano Fenwick odwiózł Lisę do domu, a Meredith zeszła do jadalni, gdzie ojciec czytał gazetę, czekając na śniadanie. Zwykle byłaby bardzo ciekawa wyniku jego wczorajszego spotkania, ale tym razem myślała o czymś ważniejszym. Powiedziała dzień dobry, siadając na swoim miejscu i rozpoczęła kampanię, pomimo że on pochłonięty był ciągle artykułem, który czytał.

– Czy nie mówiłeś zawsze, że solidne wykształcenie jest podstawą wszystkiego? – zaczęła. Ciągnęła dalej, widząc, że przytakuje jej automatycznie. – I czy nie mówiłeś, że wiele szkół średnich ma niedobory nauczycieli i mają niski poziom?

– Tak – przytaknął ponownie.

– A czy nie wspominałeś mi, że fundusz powierniczy naszej rodziny od dziesięcioleci zasila finanse Bensonhurst?

– Uhu – rzucił, przewracając stronę gazety.

Starając się kontrolować narastające w niej podniecenie, Meredith powiedziała:

– W St. Stephen jest uczennica, wspaniała dziewczyna z bardzo porządnego domu. Jest inteligentna i utalentowana. Chce zostać dekoratorem wnętrz, ale musi iść do liceum Kemmerling, ponieważ rodzice nie mogą sobie pozwolić na posłanie jej do lepszej szkoły. Czy to nie jest przykre?

– Uhu – mruknął, znowu krzywiąc się z myślą o czytanym artykule. Demokraci, w tym też Richard Daley, bohater artykułu, nie byli jego ulubieńcami.

– Nie sądzisz, że to po prostu tragiczne, że zmarnuje się tyle talentu, inteligencji i ambicji?

Ojciec podniósł wzrok znad gazety i przyjrzał jej się z nagłą uwagą. W wieku czterdziestu dwóch lat wciąż był atrakcyjnym, eleganckim mężczyzną, chociaż szorstkim w obejściu. Miał niebieskie, przenikliwe oczy i brązowe, siwiejące na skroniach włosy.

– Co ty właściwie sugerujesz, Meredith?

– Stypendium. Jeżeli Bensonhurst nie oferuje nic takiego, to mógłbyś poprosić, żeby użyli właśnie na stypendium części pieniędzy, które fundusz im przekazuje.

– I miałbym ich też poinstruować, żeby przyznali to stypendium uczennicy, o której mówiłaś, mam rację? – Powiedział to w taki sposób, jakby to, o co prosiła Meredith, było nieetyczne. Ona jednak wiedziała, że jej ojciec jest zwolennikiem używania swojej władzy i koneksji, kiedy i gdzie tylko można, o ile będą one służyły realizacji jego celów. To jest potęga władzy; mówił jej to setki razy.

Powoli skinęła głową, uśmiechając się.

– Tak.

– Aha.

– Nigdy nie znalazłbyś nikogo bardziej zasługującego na to stypendium – naciskała żarliwie. – I – dodała natchniona – jeśli nie zrobimy czegoś dla Lisy, to ona prawdopodobnie znajdzie się kiedyś na łasce opieki społecznej.

Hasło „opieka społeczna” było gwarancją rozbudzenia w jej ojcu silnego, negatywnego oddźwięku. Meredith chciała bardzo opowiedzieć ojcu więcej o Lisie, o tym jak wiele ta przyjaźń znaczy dla niej, ale jakiś szósty zmysł ostrzegał ją przed tym. W przeszłości jej ojciec był tak nadopiekuńczy w stosunku do niej, że żadne dziecko nigdy nie sprostało wymogom, które stawiał towarzyszom jej zabaw. Będzie wolał myśleć, że Lisa bardziej zasługuje na stypendium niż na to, żeby być jej przyjaciółką.

– Przypominasz mi twoją babcię Bancroft – powiedział po chwili namysłu. – Ona często zajmowała się tymi wartościowymi, mającymi mniej szczęścia w życiu.

Poczuła się bardzo winna. Jej starania, żeby Lisa znalazła się w Bensonhurst, były spowodowane na równi pobudkami czysto egoistycznymi, jak i szlachetnymi. Zapomniała jednak o tym wszystkim w chwili, kiedy usłyszała jego następne słowa:

– Zadzwoń jutro do mojej sekretarki. Podaj jej wszystkie informacje, jakie masz o tej dziewczynie, i poproś ją, żeby przypomniała mi o telefonie do Bensonhurst.

Przez następne trzy tygodnie czekała w narastającym napięciu. Bała się powiedzieć Lisie, co próbowała przeprowadzić, żeby uniknąć ewentualnego rozczarowania, chociaż trudno było sobie wyobrazić, żeby Bensonhurst mogło odmówić prośbie jej ojca. Amerykańskie dziewczęta były teraz wysyłane do szkół w Szwajcarii i Francji, nie do Vermont i nie do Bensonhurst, z jego zimnymi, zbudowanymi z kamienia internatami, sztywnym programem nauczania i rygorem. Z pewnością szkolą nie była przepełniona, tak jak to dawniej bywało. W tej sytuacji dyrekcja na pewno nie będzie chciała ryzykować zrażenia sobie jej ojca.

W następnym tygodniu nadszedł list z Bensonhurst. Meredith krążyła w napięciu wokół krzesła ojca, kiedy go czytał.

– Napisali – powiedział w końcu – że przyznają jedyne stypendium szkoły pannie Pontini. Decyzję motywują jej wybitnymi osiągnięciami w nauce i rekomendacją rodziny Bancroftów, potwierdzającej jej zalety jako uczennicy. – Meredith zapracowała sobie na lodowate spojrzenie ojca, kiedy wydała z siebie w tym momencie nie przystający damie okrzyk radości. – Stypendium – kontynuował – pokryje koszty nauki i internatu z wyżywieniem. Ona sama musi zapewnić sobie dojazd do Vermont i zaopatrzyć się w pieniądze na drobne wydatki.

Przygryzła usta; nie wzięła pod uwagę kosztów lotu do Vermont czy pieniędzy na drobne wydatki. Była jednak prawie pewna, że coś wymyśli, skoro dotarła już tak daleko. Może przekona ojca, że powinna pojechać do Vermont samochodem; Lisa mogłaby wtedy jechać razem z nimi.

Następnego dnia Meredith wzięła do szkoły wszystkie broszury o Bensonhurst i list o stypendium. Wydawało jej się, że ten dzień nigdy się nie skończy, ale wreszcie znalazła się w kuchni państwa Pontini. Mama Lisy krążyła, przygotowując cieniutkie włoskie placki i proponując domowej roboty cannoli.

– Jesteś za chuda, tak samo jak Lisa – powiedziała, a Meredith posłusznie skubnęła placek, otwierając jednocześnie torbę szkolną. Wyjęła broszury.

Czuła się trochę dziwnie w roli filantropki. Zaczęła mówić z podnieceniem o Bensonhurst, o Vermont i emocjach towarzyszących podróży, po czym oznajmiła, że Lisie przyznano stypendium do Bensonhurst. Na moment zapanowała głucha cisza. Wydawało się, że i pani Pontini, i Lisa nie są w stanie zrozumieć ostatniej części zdania. W końcu Lisa wstała powoli.

– Co to! – wybuchnęła z furią. – Jestem twoim najnowszym przedsięwzięciem charytatywnym! Myślisz, że kim ty do diabła jesteś!

Wybiegła kuchennymi drzwiami, a Meredith za nią.

– Liso, ja chciałam tylko pomóc!

– Pomóc? – rzuciła Lisa, krążąc wokół Meredith. – Skąd ci przyszło do głowy, że chciałabym chodzić do szkoły z bandą bogatych snobów, takich jak ty, patrzących na mnie jak na obiekt dobroczynności? Mogę to sobie wyobrazić: szkołę pełną rozpuszczonych dziewuch, narzekających, że muszą jakoś przeżyć, mając tylko tysiąc dolarów kieszonkowego, przysyłanego przez ich tatusiów…

– Nikt nie będzie wiedział, że ty masz stypendium, o ile sama o tym nie powiesz… – zaczęła Meredith. Gniew i uraza spowodowały, że zbladła. – Nie wiedziałam, że uważasz mnie za „bogatą snobkę” i… i „rozpuszczoną dziewuchę”.