Czemu nie? — pomyślała Nicole. Przynajmniej zrobię to tutaj i nie będę w to wciągać taty ani Genevieve.
Ruszyli w kierunku studia. Nicole dojrzała Takagishiego, który opierając się o kolumnę rozmawiał z japońskimi biznesmenami w garniturach.
— Poczekajcie na mnie — powiedziała do LeClerca i Franceski — zaraz wracam.
— Tanoshii shinnen, Takagishi — san — przywitała się Nicole. Naukowiec odwrócił się zdziwiony i uśmiechnął się do niej. Przedstawił ją swoim towarzyszom, którzy ukłonili się grzecznie.
— O genki desu ka? — spytał.
— O kage sama de — odparła. Zbliżyła się do Takagishiego i szepnęła mu na ucho: — Mam tylko minutę. Chcę panu powiedzieć, że przeanalizowałam wyniki pańskich badań. Zgadzam się z pańskim lekarzem i nie widzę potrzeby zawiadamiania komisji o pańskim sercu.
Takagishi wyglądał tak, jak gdyby właśnie dowiedział się, że jego żona urodziła mu zdrowego syna. Zaczął dziękować i dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że nie są sami.
— Domo arigato gozaimasu — powiedział z wdzięcznością do oddalającej Nicole.
Wchodząc do studia w towarzystwie Franceski i LeClerca Nicole czuła się znakomicie. Podczas gdy signora Sabatini przygotowywała sprzęt, pozwoliła nawet zrobić sobie kilka upozowanych zdjęć. Rozmawiała z LeClerkiem, wypiła jeszcze nieco szampana. Wreszcie usiadła naprzeciwko Franceski. To takie cudowne uczucie — móc wyświadczyć przysługę temu wspaniałemu człowiekowi, myślała, wspominając rozmowę z Takagishim.
Pierwsze pytanie Franceski było zupełnie niewinne. Spytała, czy Nicole cieszy się, że start nastąpi już wkrótce.
— Oczywiście — odparła Nicole, dodając kilka słów o kończących się treningach. Wywiad przeprowadzany był po angielsku, Francesca zadawała kolejne pytania. Nicole miała opisać swoją rolę podczas wyprawy i powiedzieć, dlaczego zdecydowała się na studia w Akademii Kosmicznej. Po kiłku minutach przestała się denerwować.
Po chwili Francesca zadała trzy pytania dotyczące życia osobistego. Jedno dotyczyło ojca, drugie matki Nicole i plemienia Senoufo na Wybrzeżu Kości Słoniowej, a trzecie nuało związek z Genevieve. Odpowiedź na żadne z nich nie sprawiła Nicole kłopotu i dlatego była całkowicie nie przygotowana na ostatnie pytanie Franceski.
— Oglądałam fotografie pani córki i zauważyłam, że jej skóra jest zupełnie jasna — powiedziała Francesca tym samym tonem, którym zadała poprzednie pytania. — z czego wnioskuję, że jej ojciec był białym człowiekiem. Kim był ojciec pani córki?
Serce Nicole zaczęło walić w piersiach. Miała wrażenie, że czas stanął. Bała się, że zacznie płakać. Przed oczami przewinęło jej się wspomnienie dwóch splecionych ze sobą ciał. Spuściła wzrok, starając się zapanować nad sobą.
Idiotko, myślała, usiłując uspokoić złość i ból zawiedzionej miłości, powinnaś się była tego spodziewać.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie zaczęła płakać. Podniosła głowę i spojrzała na Franceskę. Wydało się jej, że cekiny na kreacji Włoszki ułożyły się w jakiś dziwny wzór: ujrzała głowę olbrzymiego kota z pałającymi oczami i paszczą pełną ostrych zębów.
Po chwili, która wydawała się wiekiem, Nicole zapanowała nad swoimi emocjami. Spojrzała gniewnie na Franceskę.
— Non voglio parlare di quello — powiedziała cicho po włosku. — Abbiamo terminato questa internista.
Wstała. Zorientowała się, że dygoce, więc ponownie usiadła.
Kamery pracowały w dalszym ciągu.
Nicole odetchnęła, podniosła się i wyszła ze studia.
Chciała uciec od wszystkiego, chciała być sama. Ale było to niemożliwe. Gdy wychodziła, Julien złapał ją za ramię.
— Co za świnia — powiedział wskazując palcem w stronę Franceski. Wszędzie było pełno ludzi, wszyscy mówili naraz, Nicole nie mogła zrozumieć ani słowa.
Gdzieś z oddali usłyszała słowa piosenki Auld Lang Syne. Julien obejmował ją w pasie i śpiewał z dużym samozadowoleniem, a otaczająca ich grupa gości chóralnie odśpiewywała refren. Nicole zaczęła tracić równowagę. Nagle jakieś wargi dotknęły jej ust i czyjś język usiłował wedrzeć się do środka. To Julien całował ją namiętnie, a błyskający fleszami fotografowie uwieczniali wszystko na taśmie. Nicole zakręciło się w głowie i był pewna, że zemdleje. Jakimś cudem wyswobodziła się z objęć Juliena.
Zrobiła kilka kroków tyłem i wpadła na Reggie’ego Wilsona, który odepchnął ją, bo przeszkodziła mu w fotografowaniu jakiejś pary w noworocznym uścisku.
Nicole przyglądała się tej scenie, jak gdyby była w kinie albo jakby wszystko było tylko złym snem.
Reggie pchnął mężczyznę i podniósł rękę, jak gdyby chciał go uderzyć. Francesca Sabatini złapała go za rękę, a zdziwiony David Brown wyswobodził się z jej objęć.
— Trzymaj łapy z daleka od Franceski! — krzyczał Reggie. — I niech ci się nie wydaje, że nie wiem, co robisz!
Nicole nic z tego nie rozumiała. W ciągu kilku sekund w pomieszczeniu zrobiło się gęsto od ochroniarzy.
Aby zaprowadzić porządek, wyproszono gości na zewnątrz. Wychodząc, Nicole minęła Elaine Brown, siedzącą samotnie przy kolumnie na portyku. Poznały się w Dallas, gdzie Nicole udała się, żeby porozmawiać z lekarzem domowym Browna o jego alergiach. Elaine była pijana i najwidoczniej nie miała ochoty na żadne rozmowy.
— Cholera — usłyszała słowa wypowiedziane najprawdopodobniej pod adresem Browna — nie powinnam była pokazywać ci tych wyników, dopóki ich sama nie opublikowałam. Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej…
Nicole opuściła przyjęcie, gdy tylko udało jej się zamówić taksówkę do Rzymu. Francesca chciała ją odprowadzić, jak gdyby nic się nie stało, ale Nicole podziękowała jej chłodno i samotnie ruszyła do wyjścia.
Podczas jazdy do hotelu zaczął padać śnieg. Nicole wpatrywała się w spadające płatki i uspokoiła się na tyle, żeby móc zastanowić się na wydarzeniami tej nocy. Nigdy przedtem nie była tak bliska utraty panowania nad sobą. Widocznie Francesca flirtowała takie z Wilsonem, myślała Nicole, i to tłumaczyłoby jego zachowanie. A co ona chce osiągnąć tymi intrygami?
Gdy dotarła do hotelu, chciała jak najszybciej pójść spać. Już zamierzała zgasić światło, gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Potem nastąpiła długa cisza.
Po chwili znów usłyszała pukanie. Stąpając na palcach podeszła do drzwi.
— Kto tam? — spytała głośno, lecz bez przekonania. — Proszę się przedstawić.
Usłyszała pod drzwiami szelest papieru. Po chwili podniosła z ziemi kartkę. W języku plemienia jej matki napisane były na niej trzy słowa: Ronata. Omeh. Tutaj.
Ronata było imieniem Nicole w języku senoufo.
Poczuła podniecenie i strach. Otworzyła drzwi, nie spojrzawszy przez wizjer. Kilka kroków za drzwiami stał starzec. Patrzył jej prosto w oczy. Jego twarz była pomalowana w zielono — białe pasy. Miał na sobie zieloną plemienną szatę, przypominającą zakonny habit, na której złotą nitką wyhaftowane były przeróżne wzory i symbole.
— Omeh! — zakrzyknęła Nicole. — Co tutaj robisz?! spytała w języku senoufo.
Stary Murzyn nie powiedział ani słowa. W prawej ręce trzymał ampułkę i kamień. Po kilku długich sekundach wszedł do pokoju, ani na chwilę nie odwracając wzroku od Nicole. Znalazłszy się przy niej, spojrzał w sufit i zaczął śpiewać rytualną pieśń. Pieśń plemienna, od stuleci śpiewana przez szamanów, miała odpędzić złe duchy.
Skończył, spojrzał na swoją prawnuczkę i zaczął mówić bardzo powoli: — Ronata, Omeh wyczuł w twym życiu niebezpieczeństwo. W kronikach plemiennych napisane jest: człowiek z trzeciego stulecia odgoni złe duchy od samotnej kobiety. Ale Omeh nie może strzec Ronaty, bo Ronata opuści królestwo Minowe. Niechaj to — powiedział kładąc jej na dłoni kamień i ampułkę — na zawsze pozostanie z Ronatą.