Выбрать главу

— Wszystko w porządku, doktorze Brown? — spytał niecierpliwie.

Brown w milczeniu skinął głową.

— W takim razie — ciągnął Borzow lodowatym tonem może mógłby mi pan powiedzieć, co pan właściwie sobie wyobrażał, wydając rozkaz Yamanace, żeby przeszedł na ręczne sterowanie? Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy o tym porozmawiali teraz, na osobności.

Doktor David Brown milczał.

— Czy nie widział pan ostrzegawczych sygnałów? — ciągnął Borzow. — Czy choć przez moment pomyślał pan, że naraża członków załogi na niebezpieczeństwo?

Brown podniósł wzrok i spojrzał generałowi w oczy. Gdy zaczął mówić, jego głos zdradził emocje, które starał się ukryć.

— Wydawało mi się, że można było zbliżyć helikopter do celu o kilkanaście centymetrów. Mieliśmy jeszcze całkiem spory prześwit, a był to jedyny sposób, żeby złapać biota. Przecież to było naszym zadaniem…

— Nie musi mi pan mówić, jakie mieliście zadanie — przerwał mu gniewnie Borzow. — Chciałbym panu przypomnieć, że osobiście uczestniczyłem w pisaniu regulaminu. Jest w nim powiedziane, że bez względu na okoliczności bezpieczeństwo załogi jest sprawą priorytetową. Zwłaszcza w czasie symulacji… Muszę wyznać, że jestem przerażony pańską beztroską; ma pan szczęście, że nikt nie zginął.

David Brown nie słuchał. Odwrócił się, żeby skończyć składanie spadochronu. Gwałtowne ruchy zdradzały, że jest wściekły.

Borzow wrócił do rovera. Odczekał chwilę i zaproponował Brownowi, że podwiezie go do bazy. Amerykanin w milczeniu potrząsnął głową i ruszył piechotą do windy.

3. KONFERENCJA

Janos Tabori siedział na krześle w korytarzu ośrodka szkoleniowego przed niewielką salą wykładową.

— Odległość do symulowanego Biota stanowiła granicę możliwości mechanicznego ramienia — mówił do małej kamery trzymanej przez Franceskę Sabatini. — Złapałem go dwukrotnie. Doktor Brown zadecydował, że należy przejść na ręczne sterowanie helikopterem i zbliżyć się do ściany. Niestety, podmuch wiatru…

Otworzyły się drzwi do sali i wyjrzała zza nich uśmiechnięta twarz.

— Wszyscy na ciebie czekamy — powiedział generał O’Toole. Wydaje mi się, że Borzow zaczyna tracić cierpliwość.

Francesca wyłączyła światło i schowała kamerę do kieszeni. — Wszystko w porządku, mój węgierski bohaterze — uśmiechnęła się — na razie damy sobie spokój. Nasi przełożeni nie lubią czekać. — Zbliżyła się do niego i delikatnie dotknęła zabandażowanego ramienia. — To dobrze, że nic ci się nie stało.

Przystojny czterdziestoletni Murzyn, który przysłuchiwał się wywiadowi robiąc notatki na niewielkiej klawiaturze, ruszył do sali wykładowej za Taborim i Franceską.

— Chciałbym w tym tygodniu dać coś o teleoperacji za pomocą mechanicznych kończyn — szepnął Reggie Wilson do Taboriego. — Moi czytelnicy lubią takie techniczne teksty.

— Cieszę się, że wasza trójka mogła do nas dołączyć — powiedział Borzow sarkastycznie. — Zaczynałem już wierzyć, że to zebranie jest dla was czymś uciążliwym i odciąga was od spraw o wiele ważniejszych, takich jak opowiadanie o swoich bohaterskich czynach czy pomoc w opisywaniu technicznych nowinek. Borzow wskazał palcem na Wilsona, przed którym leżała płaska klawiatura. — Wilson, chcesz czy nie, ale przede wszystkim jesteś członkiem załogi, a dopiero potem dziennikarzem. Czy nie uważasz, że choć raz należałoby to odłożyć na bok, żebyśmy wreszcie mogli zająć się poważnymi sprawami? Mam wam do powiedzenia kilka rzeczy, które nie są przeznaczone dla prasy.

Wilson schował klawiaturę do torby. Borzow wstał i zaczął mówić, chodząc przy tym tam i z powrotem wzdłuż stołu. Stół był owalny, w najszerszym miejscu miał jakieś dwa metry. Przed każdym z dwunastu foteli znajdowała się klawiatura i monitor. Obok Borzowa siedziało dwóch wojskowych członków wyprawy: Europejczyk, generał Otto Heilmann (bohater Rady Narodów z czasów kryzysu w Caracas) oraz Amerykanin Michael Ryan O’Toole, generał sił powietrznych. Pozostała dziewiątka nie zawsze zajmowała te same miejsca, co szczególnie drażniło admirała Heilmanna i — w nieco mniejszym stopniu — jego przełożonego, generała Borzowa.

Niekiedy „nieprofesjonaliści” gromadzili się na drugim końcu stołu, zostawiając pozostałe miejsca dla „kosmicznych kadetów”, jak potocznie nazywano absolwentów Akademii Kosmicznej. Po roku dość systematycznego występowania w mediach dwunastu członków wyprawy społeczeństwo podzieliło na trzy grupy: „nieprofesjonalistów”, czyli dwóch naukowców i dwóch dziennikarzy, „wojskową trójkę” oraz piątkę kosmonautów, którzy podczas operacji Newton mieli wykonywać zadania wymagające wiedzy technicznej.

Jednak tego dnia dwie „cywilne” grupy były ze sobą przemieszane. Japończyk Shigeru Takagishi, którego książka Atlas Ramy stanowiła dla wszystkich członków ekspedycji obowiązkową lekturę, siedział pomiędzy pilotem Inną Turgieniew i inżynierem — kosmonautą Richardem Wakefieldem z Anglii. Naprzeciwko nich ulokowała się Nicole des Jardins, oficer nauk przyrodniczych, ciemnoskóra kobieta o francusko — afrykańskim rodowodzie, a obok niej cichy Japończyk Yamanaka i piękna signora Sabatini. Pozostałe trzy miejsca na „południowym końcu” owalnego stołu, za którym na ścianie wisiały plany Ramy, zajmowali amerykański dziennikarz Wilson, Tabori (kosmonauta z Budapesztu) i doktor David Brown. Ten ostatni miał marsową minę i wyglądał bardzo poważnie; przyniósł ze sobą jakieś papiery i rozłożył je na stole.

— Wydawało mi się nie do pomyślenia — mówił Borzow przechadzając się tam i z powrotem — aby ktoś z was mógł zapomnieć, że zostaliście wybrani do najważniejszej misji, jaka kiedykolwiek przypadła w udziale człowiekowi. Jednak opierając się na faktach zebranych podczas ostatnich symulacji, muszę stwierdzić, że zaczynam zmieniać zdanie co do kwalifikacji niektórych osób.

Są tacy, którzy twierdzą, że statek Ramów będzie dokładną kopią jego poprzednika — ciągnął Borzow — i że wobec nas, starających się go zbadać, będzie on całkowicie bierny. Przyznaję, że badania radarowe przeprowadzone w ostatnich trzech latach pozwalają podejrzewać, że statek jest tej samej wielkości i matę samą strukturę. Ale nawet jeżeli okaże się on jeszcze jednym wymarłym statkiem Obcych, którzy zginęli tysiące lat temu, zadanie to i tak będzie najważniejszym w waszym życiu. I wydaje mi się, że jego wykonanie wymaga od każdego z was dobrej woli i maksymalnego wysiłku.

Janos Tabori chciał o coś zapytać, ale Borzow nie dał mu dojść do słowa.

— Zachowanie załogi podczas ostatnich treningów było naganne. Niektórzy z was są znakomici — osoby zainteresowane wiedzą, o kim mówię — ale wielu zachowuje się tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, co jest celem naszej misji. Jestem niemal pewien, że dwóch czy trzech z was nawet nie czytało regulaminów. Wiem, że wymaga to niekiedy pewnego wysiłku, ale przecież dwa miesiące temu wszyscy zgodziliście się postępować zgodnie z regulaminem.

Borzow przerwał, stając przy jednej z map. Przekrój ukazywał wnętrze i fragment „Nowego Jorku”, konstrukcji przypominającej wieżowce na Manhattanie.

— W ciągu sześciu tygodni dojdzie do kontaktu ze statkiem kosmicznym Obcych, w którym może znajdować się podobne miasto. Będziemy reprezentować całą ludzkość. Nie wiemy, co tam znajdziemy. Bez względu na to, co teraz zrobimy, nasze przygotowanie może się okazać niewystarczające. I dlatego właśnie wykonywanie wyuczonych procedur musi następować automatycznie, żeby nasze mózgi mogły koncentrować się na tym, co nieznane… Dowódca usiadł na końcu stołu.