Nicole nie wytrzymała.
— Nigdy! — krzyknęła w pewnej chwili — nigdy w życiu nie spotkałam takich egoistycznych… — nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. — Zaginął jeden z naszych towarzyszy i jest niemal pewne, że potrzebuje pomocy. Może jest ranny, może umiera. Ale wy potraficie się tylko wykłócać o własny interes. To obrzydliwe! — Nicole urwała na chwilę, by wziąć głębszy oddech. I powiem wam jeszcze coś: nie wrócę do obozu Beta. Nie wrócę tam nawet wtedy, gdy Brown wyda mi pieprzony rozkaz powrotu. Zostanę tutaj i będę go szukać. Ja przynajmniej nie mam wątpliwości, co w tej chwili jest najistotniejsze. Życie ludzkie jest dla mnie ważniejsze niż mój wizerunek w mediach czy jakieś kontrakty!
David Brown zamrugał oczami. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś dał mu w twarz.
— Nieźle, nieźle — wycedziła po chwili Francesca. — Pani doktor wie więcej, niż myśleliśmy… — spojrzała na Davida, potem znów na Nicole. — Moja droga, czy pozwolisz nam porozmawiać na osobności? Mamy kilka spraw do omówienia…
Francesca i Brown zniknęli za jednym z drapaczy chmur i zaczęli gwałtowną wymianę zdań. Nicole odwróciła wzrok. Była zła, że straciła panowanie nad sobą. Szczególnie irytowało ją to, że zdradziła się ze swoją wiedzą o kontrakcie z firmą „Schmidt and Hagenest”.Dojdą do wniosku, że to Janos im powiedział, pomyślała. W końcu jesteśmy przyjaciółmi…
Francesca po chwili wróciła; Brown rozmawiał przez radio z Heilmannem.
— David prosi go, żeby przysłał nam helikopter. Zapewnił mnie, że trafi do wyjścia. Zostanę z tobą i razem poszukamy Takagishiego. W ten sposób będę mogła sfilmować Nowy Jork… Słowa Franceski były pozbawione jakichkolwiek emocji; Nicole nie mogła odczytać jej myśli.
— Aha, jeszcze jedno — dodała Francesca — Obiecałam Davidowi, że najdalej za cztery godziny ukończymy poszukiwania i wrócimy do obozu.
Podczas pierwszej godziny kobiety prawie wcale ze sobą nie rozmawiały. Francesca z ochotą przystała na to, żeby wybór drogi należał do Nicole. Co piętnaście minut kontaktowały się przez radio z obozem Beta, podając swoją nową pozycję.
— Jesteście teraz jakieś dwa kilometry na południe i cztery kilometry na wschód od skutera — poinformował Wakefield. Jego zadanie polegało na śledzeniu postępów w poszukiwaniach Takagishiego. — Znajdujecie się nieco na wschód od rynku.
Kobiety skierowały się w stronę rynku. Nicole przypuszczała, że tam właśnie udał się Japończyk. Na rynku było wiele niedużych metalicznych obiektów, ale ani śladu Takagishiego. Francesca i Nicole obeszły dokładnie dwa pozostałe place, gdzie także niczego nie znalazły. Nicole musiała przyznać, że nie wie, co dalej robić.
— To bardzo dziwne miejsce — powiedziała Francesca, zabierając się do lunchu. Kobiety przysiadły na metalowym sześcianie metrowej wysokości. — Na moich zdjęciach tego jakoś nie widać. Wszystko jest takie wysokie, ciche i… obce. Niektóre budynki w ogóle nie dają się opisać. Tylko oglądając zdjęcia można poznać ich geometrię. Na przykład te wielościany; w każdym sektorze jest jeden największy, który zawsze przylega do rynku. Zastanawiam się, jakie to może mieć znaczenie, o ile w ogóle coś znaczy?
Napięcie pomiędzy Franceską a Nicole zeszło na drugi plan. Kobiety rozmawiały o Nowym Jorku. Francesca była zafascynowana powietrznymi konstrukcjami łączącymi wieżowce.
— Myślisz, że one do czegoś służą? — spytała. — Mają chyba z pięćdziesiąt metrów wysokości i tysiące powtarzających się elementów.
— Sądzę, że nie ma sensu zastanawiać się nad znaczeniem tego wszystkiego — odparła Nicole. Skończyła jeść i spojrzała na swoją towarzyszkę. — Idziemy dalej?
— Zaraz — powiedziała chłodno Francesca, wkładając resztki jedzenia do kieszeni. — Jest kilka spraw, których nie omówiłyśmy do końca.
Nicole spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Wydaje mi się, że dobrze byłoby porozmawiać otwarcie zaczęła Francesca z podejrzanym uśmiechem. — Jeżeli myślisz, że dałam Waleremu jakieś środki, to dlaczego mnie o to nie spytasz?
Nicole długo patrzyła jej w oczy.
— A dałaś? — spytała.
— A jak myślisz? — odparła sprytna Francesca. — A jeżeli myślisz, że dałam, to dlaczego to zrobiłam?
— Dalej prowadzisz grę — powiedziała po chwili Nicole. Do niczego się nie przyznasz, chcesz się tylko przekonać, ile wiem. Ale twoje przyznanie się do winy nie jest mi potrzebne. Po mojej stronie stoją nauka i technika. Prawda i tak wyjdzie na jaw.
— Wątpię… — mruknęła Francesca zeskakując na ziemię. Ci, którzy szukają prawdy, przeważnie jej nie znajdują — powiedziała z uśmiechem. — No to chodźmy szukać profesora.
W zachodniej części rynku kobiety natrafiły na dziwną konstrukcję. Z daleka przypominała wielką szopę. Budynek miał ponad sto metrów długości i przynajmniej czterdzieści metrów wysokości. Dwie rzeczy były zadziwiające: obydwa krańce stały otworem, ściany były przezroczyste, ale tylko od wewnątrz. Francesca i Nicole dwukrotnie sprawdziły, że nie jest to złudzenie optyczne. Osoba stojąca w środku widziała przedmioty znajdujące się na zewnątrz, również dach był przezroczysty. Wieżowce były tak ustawione, że z „szopy” widać było wszystkie pobliskie ulice.
— To fantastyczne! — szepnęła Francesca z podziwem, fotografując stojącą na zewnątrz Nicole.
— Doktor Takagishi mówił mi — powiedziała Nicole — że budowa Nowego Jorku musiała mieć jakiś cel. Cała reszta być może jest niepotrzebna… Kto traciłby czas na budowę tak skomplikowanych obiektów?
— Mówisz tak, jakbyś wierzyła w Boga — powiedziała Francesca.
Nicole spojrzała na Włoszkę. Ona mnie prowokuje do zwierzeń, pomyślała. W ogóle nie obchodzi ją, co myślę. Nikt i nic ją nie obchodzi…
— A cóż to takiego? — Francesca zrobiła kilka kroków i wskazała na ziemię. Nicole zbliżyła się do niej. Znajdowała się tam prostokątna studnia. Miała jakieś pięć metrów długości, półtora metra szerokości i mniej więcej osiem metrów głębokości. Jej ściany były zupełnie. gładkie.
— Tutaj jest jeszcze jedna. I tam też…
W sumie studni było dziewięć, wszystkie miały tę samą konstrukcję i wszystkie znajdowały się w południowej części „szopy”. Nicole robiła się coraz bardziej niespokojna. Do czego służyły?
Nagle w słuchawkach dał się słyszeć słaby sygnał alarmowy.
— Musieli znaleźć doktora Takagishiego — powiedziała Nicole i ruszyła do wyjścia. Gdy tylko wyszła na zewnątrz, pisk w słuchawkach stał się tak głośny, że o mało nie uszkodził jej bębenków w uszach.
— Wszystko w porządku — powiedziała przez radio. — Słyszę was. Co się stało?
— Już prawie dwie minuty usiłujemy się z tobą połączyć usłyszała głos Wakefielda. — Gdzie u diabła byłaś? Przeszedłem na kanał alarmowy, bo ma największą moc.
— Byłyśmy w czymś w rodzaju „szopy” — odparła Francesca stając za plecami Nicole. — To bardzo dziwny obiekt. Ściany są przezroczyste, ale tylko w jedną stronę, a poza tym…
— To ciekawe — przerwał jej Richard — ale nie mamy czasu na pogaduszki. Macie jak najszybciej dotrzeć do Morza Cylindrycznego. Za dziesięć minut przyleci po was helikopter. Przylecielibyśmy do Nowego Jorku, ale nie matam gdzie wylądować.
— Co się stało? — spytała Nicole. — Skąd ten pośpiech?
— Widzicie biegun południowy?