Kilkanaście minut później Francesca Sabatini szła w stronę zamarzniętego morza, aby sfilmować je po raz ostami. Zerknęła na zegarek i uruchomiła kamerę dokładnie piętnaście sekund przed przewidywanym końcem manewru.
— Obraz, który widzicie, skacze — mówiła do mikrofonu. Manewr rozpoczął się czterdzieści siedem minut temu. Ziemscy nawigatorzy obliczyli, że — o ile manewr zakończy się w ciągu kilku najbliższych sekund — Rama skieruje się bezpośrednio w stronę Ziemi. Ich obliczenia zostały oparte na…
Francesca urwała w pół słowa.
— Wibracje ustały — powiedziała. — Manewr został zakończony. Rama porusza się po trajektorii przecinającej ziemską orbitę. Kieruje się prosto na Ziemię.
37. ODCIĘTA OD ŚWIATA
Gdy Nicole obudziła się po raz pierwszy, szumiało jej w głowie i nie mogła zebrać myśli. Bolała ją głowa, plecy i nogi. Nie wiedziała, co się z nią stało. Z trudnością wymacała pojemnik i napiła się wody. Musiałam upaść i stracić przytomność, pomyślała i zasnęła.
Gdy obudziła się po raz drugi, była noc. Ale jej umysł nie błądził już we mgle. Wiedziała, gdzie jest. Pamiętała poszukiwania Takagishiego, zdawała sobie sprawę, że wpadła do studni. Wołała Franceskę, a potem nastąpiło straszne uderzenie.
Wyjęła zza paska nadajnik.
— Halo, Newton — powiedziała, podnosząc się powoli tu kosmonauta des Jardins. Byłam… niedysponowana, to chyba właściwe określenie. Wpadłam do studni i straciłam przytomność. Sabatini wie, gdzie jestem…
Nicole umilkła i wsłuchała się w trzaski w słuchawkach. Wzmocniła sygnał, ale usłyszała tylko buczenie prądu. Zrobiło się ciemno, pomyślała. Czyżby światło paliło się zaledwie dwie godziny? Nicole wiedziała, że „dzień” Ramy trwał około trzydziestu godzin. Czyżby tak długo leżała nieprzytomna? A może Rama znów zrobił im niespodziankę? Spojrzała na zegarek i w myślach obliczyła, ile godzin minęło od wymarszu w drugą misję. Jestem tu już trzydzieści dwie godziny. Dlaczego nikt po mnie nie przyszedł?
Nicole pomyślała o wydarzeniach, które nastąpiły tuż przed jej upadkiem. Rozmawiała z Wakefieldem, potem wróciła do „szopy”, żeby zajrzeć do studni… Richard zawsze sprawdzał ich położenie, a Francesca wiedziała, gdzie…
Czy całej załodze mogło się coś stać? A jeżeli nie, to dlaczego nikt jej nie odszukał? Nicole starała się pokonać ogarniający ją strach. Oczywiście, że mnie znaleźli, myślała, ale byłam nieprzytomna, więc postanowili… Nie, to nie miało sensu. Gdyby ją odnaleźli, natychmiast zabraliby ją na pokład Newtona…
Pomyślała, że nigdy nie zostanie uratowana i przeszedł ją zimny dreszcz. Postanowiła myśleć o czymś innym i skoncentrowała uwagę na obrażeniach, jakich doznała podczas upadku. Obmacała głowę. Było na niej kilka guzów, największy znajdował się z tyłu. To dlatego straciłam przytomność, pomyślała. Ale czaszka nie była pęknięta, a niewielkie rany zasklepiły się już kilka godzin temu.
Obmacała ramiona, nogi i plecy. Wymacała siniaki i zadrapania, ale na szczęście żadna z kości nie była złamana. Od czasu do czasu czuła silne kłucie w karku, co mogło świadczyć o przesunięciu kręgu. Poza tym była zdrowa; ta świadomość nieco podniosła ją na duchu.
Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w prostokątnej studni, mierzącej sześć kroków wzdłuż i półtora wszerz. Oświetlając studnię latarką, oceniła, że ma osiem i pół metra głębokości.
Studnia była prawie pusta, tylko przy ścianie leżały jakieś metalowe sztabki piętro — i piętnastocentymetrowej długości. Nicole przyjrzała się im w świetle latarki. Było ich około stu. Niektóre były długie i proste, inne zakrzywione, jeszcze inne połączone. W sumie dostrzegła dwanaście rodzajów. Pomyślała, że przypominają odpady z nowoczesnej huty stali.
Ściany studni były idealnie gładkie. Materiał przypominał połączenie metalu ze skałą. Nie było żadnych wgłębień czy haków, po których można by się wspiąć na górę. Nicole usiłowała zrobić w ścianie zagłębienie za pomocą swoich przyrządów medycznych. Daremnie.
Skierowała więc swoją uwagę ku hałdzie odpadów. Może uda jej się zbudować drabinkę lub coś, co pozwoli dosięgnąć krawędzi studni? Metalowe części nie wyglądały zachęcająco. Poza tym szybko obliczyła w myślach, że było ich zbyt mało.
Wpadła w jeszcze większe przygnębienie, gdy przekonała się, jak niewiele zostało jej żywności. Prowiant — zastąpiła lekarstwami dla Takagishiego. Nawet gdyby jadła mało, wody wystarczyłoby jej na jeden dzień, a żywności na nie więcej niż trzydzieści sześć godzin.
Skierowała w górę snop światła i ujrzała dach „szopy”. Przypomniała sobie wypadki poprzedzające jej upadek; sygnał odbiornika stał się słyszalny dopiero, gdy wyszła na zewnątrz. To pomieszczenie jest ekranowane, pomyślała. Nie docierają tu fale radiowe, więc nie należy się dziwić, że nikt mnie nie słyszał…
Zasnęła. I tak nic innego nie mogła zrobić. Obudziła się po ośmiu godzinach. Miała zły sen; siedziała z ojcem i córką w ślicznej prowansalskiej restauracji. Był piękny dzień, z zachwytem przyglądała się kwiatom w ogrodzie przylegającym do restauracji. Pojawił się kelner; przyniósł Genevieve eskalopki, a ojcu pieczoną kurę. Potem uśmiechnął się i zniknął. Choć Nicole czekała całą noc, nie dostała nic do jedzenia…
Nigdy przedtem nie zaznała prawdziwego uczucia głodu.
Uważnie podzieliła resztkę żywności na małe porcje, ale głód okazał się silniejszy niż rozsądek.
Zaczęła łapczywie pochłaniać swoje porcje; z trudem powstrzymała się przed zjedzeniem wszystkich. To, co zostało, schowała do kieszeni. Ukryła twarz w dłoniach. Po raz pierwszy od chwili upadku pozwoliła sobie na łzy.
Pozwoliła sobie także na myśl, że śmierć z głodu jest straszna…
Minęło wiele godzin. Nicole była coraz bardziej wycieńczona. Siedziała w kącie ze zwieszoną głową. Już miała porzucić wszelką nadzieję, gdy jakiś wewnętrzny głos zaczął ją przekonywać, że nie jest tak źle. Pomyślała, iż sam fakt, że żyje, graniczy z cudem… Westchnęła i otworzyła oczy. Jeżeli mam tutaj umrzeć, pomyślała, zrobię to z klasą. Postanowiła, że czas, który jej pozostał, spędzi na wspominaniu najwspanialszych chwil swego trzydziestosześcioletniego życia.
Wciąż jeszcze liczyła na ratunek. Ale była kobietą praktyczną; logicznie rzecz biorąc, nie pozostanie przy życiu dłużej niż kilkanaście godzin.
Kilkakrotnie się rozpłakała. Nie starała się powstrzymać łez; dawne wydarzenia wracały z tym większym natężeniem, że miała świadomość, iż wspomina je po raz ostatni.
Nie porównywała i nie wartościowała swoich przeżyć. Po prostu przeżywała je ponownie…
We wspomnieniach matka zajmowała szczególne miejsce. Umarła, gdy Nicole miała zaledwie dziesięć lat, i w świadomości dziewczynki zachowała wszelkie cechy królowej czy bogini. Anawi Tiasso była piękną i wyniosłą kobietą, Afrykanką o nieprzeciętnej inteligencji. Nicole widziała ją jak przez mgłę.
Przypomniała sobie, jak w rodzinnym domu w Chilly Mazarin matka brała ją na kolana. Co wieczór czytała jej do snu. Opowiadała historie o książętach, zamkach, o szczęśliwych ludziach, przezwyciężających wszystkie przeciwności losu. Mówiła cichym, miękkim głosem. Śpiewała kołysanki, a powieki dziewczynki robiły się coraz cięższe…
Niedziela była zawsze dniem szczególnym. Wiosną Nicole chodziła do parku i bawiła się na wielkich, zielonych trawnikach. Matka, światowej sławy biegaczka, nauczyła ją biegać.
Nicole pamiętała wszystkie szczegóły wyjazdu na Wybrzeże Kości Słoniowej. Matka tuliła ją podczas bezsennych nocy przed Poro i co wieczór odpowiadała na jej pytania.