Kiedy przyszła pora na gramatykę, pani kazała nam zejść na podwórze, gdzie czekał
na nas dyrektor i Rosół. Rosół to wychowawca; my go tak nazywamy, bo on zawsze mówi: ,,Spójrz mi w oczy”, a na rosole są oka. Ale zdaje się, że już wam to kiedyś tłumaczyłem.
- O - powiedział dyrektor - są pańscy podkomendni, panie Dubon. Mam nadzieję, że pójdzie panu z nimi tak dobrze, jak przed chwilą ze starszymi uczniami.
Pan Dubon - tak nazywa Rosoła dyrektor - zaczął się śmiać i powiedział, że był
podoficerem i nauczy nas dyscypliny i jak maszerować.
- Pan ich nie pozna, jak z nimi skończę, panie dyrektorze!
- Oby tak się stało - odpowiedział dyrektor, westchnął ciężko i odszedł.
- A więc dobrze - powiedział nam Rosół. - Żeby sformować pochód, musi być prowadzący. Prowadzący stoi na baczność i wszyscy do niego równają. Zwykle wybiera się najwyższego. Zrozumieliście? - A potem popatrzył, pokazał palcem na Maksencjusza i powiedział: - Ty będziesz prowadzącym.
Wtedy Euzebiusz powiedział:
- Wcale nie, on wcale nie jest najwyższy, on tylko tak wygląda, ho ma strasznie długie nogi, ale ja jestem wyższy od niego.
- Żartujesz - powiedział Maksencjusz. - Nie tylko jestem wyższy od ciebie, ale ciocia Albertyna, która przyszła do nas wczoraj z wizytą, powiedziała, że jeszcze urosłem. Ja zresztą cały czas rosnę.
- Chcesz się założyć? - zapytał Euzebiusz, a ponieważ Maksencjusz chciał, przysunęli się do siebie plecami, ale nie dowiedzieliśmy się nigdy, kto wygrał, bo Rosół zaczął krzyczeć i powiedział, żeby ustawić się trójkami, wszystko jedno jak, no, a to wcale nie poszło tak prędko.
Potem, kiedyśmy już byli ustawieni, Rosół stanął przed nami, przymknął jedno oko, a potem zamachał ręką i powiedział:
- Ty - trochę na lewo, Mikołaj - na prawo. Wystajesz trochę z lewej strony, ty także. A ty znowu wystajesz z prawej!
A najwięcej tośmy się śmiali z Alcesta, bo on jest bardzo gruby i wystawał z dwóch stron. Kiedy Rosół skończył, miał zadowoloną minę, zatarł ręce, a potem odwrócił się do nas plecami i krzyknął:
- Oddział, na moją komendę...
- A co to wiązanka, proszę pana? - zapytał Rufus. - Dyrektor powiedział, że złożymy wiązankę przed pomnikiem.
- To taki bukiet - powiedział Ananiasz.
On jest pomylony, ten Ananiasz; myśli, że może gadać byle co, bo on jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem naszej pani.
- Spokój tam w szeregach! - krzyknął Rosół. - Oddział, na moją komendę, naprzód...
- Pszpana! - krzyknął Maksencjusz. - Euzebiusz staje na palcach, żeby być wyższy ode mnie. On oszukuje!
- Wstrętny skarżypyta - powiedział Euzebiusz i dał fangę w nos Maksencjuszowi, który kopnął Euzebiusza, i wszyscyśmy ich otoczyli, żeby patrzeć, bo kiedy Euzebiusz i Maksencjusz się biją na pauzie, to jest coś wspaniałego - oni są najsilniejsi w klasie. Rosół
przybiegł krzycząc, rozdzielił Euzebiusza i Maksencjusza i każdemu wlepił odsiadkę.
- Tego nam trzeba było do bukietu - powiedział Maksencjusz.
- Do wiązanki, jak mówi Ananiasz - powiedział Kleofas i zaczął się śmiać, i Rosół dał
mu też odsiadkę w czwartek. Oczywiście, Rosół nie mógł wiedzieć, że Kleofas już miał
zapisaną odsiadkę na ten sam czwartek.
Rosół przesunął ręką po twarzy i potem ustawił nas znowu w szereg, i trzeba powiedzieć, że to nie było takie łatwe, bośmy się strasznie kręcili. Potem Rosół popatrzył na nas długo, długo i zrozumieliśmy, że to nie jest czas na błaznowanie. A potem Rosół zrobił
krok w tył i nastąpił na nogę Joachima, który właśnie nadszedł.
- Niech pan uważa - powiedział Joachim.
Rosół cały poczerwieniał i krzyknął:
- Skąd się tu wziąłeś?!
- Poszedłem napić się wody, kiedy Maksencjusz i Euzebiusz się bili. Myślałem, że to dłużej potrwa - wyjaśnił Joachim, a Rosół dał mu odsiadkę i kazał stanąć w szeregu.
- Spójrzcie mi w oczy - powiedział Rosół. - Pierwszy, który się ruszy czy powie słowo, zostanie wydalony ze szkoły! Zrozumiano? - A potem Rosół odwrócił się, podniósł
rękę i krzyknął:
- Oddział, na moją komendę, naprzód, marsz!
I Rosół zrobił bardzo sztywno kilka kroków, potem obejrzał się, a kiedy zobaczył, że stoimy ciągle w tym samym miejscu, myślałem, że oszaleje, tak jak pan Bledurt, nasz sąsiad, kiedy go tata oblał przez płot wężem do polewania w zeszłą niedzielę.
- Dlaczego nie usłuchaliście? - zapytał Rosół.
- No to jak? - powiedział Gotfryd. - Przecież pan sam powiedział, żeby się nie ruszać.
Wtedy Rosół (to było straszne) zaczął wrzeszczeć:
- Ja wam pokażę, gdzie raki zimują! Duszę z was wytrzęsę! Diabelskie nasienie!
Łobuzy!
Krzyczał i krzyczał, aż kilku spośród nas zaczęło płakać i przybiegł dyrektor.
- Panie Dubon - powiedział dyrektor - słychać było pana w moim gabinecie. Czy pan sądzi, że w ten sposób mówi się do dzieci? Nie jest pan już w wojsku.
- W wojsku?! - krzyknął Rosół. - Byłem sierżantem w pułku strzelców i powiem panu, że strzelcy to niewinne aniołki, tak jest, to niewinne aniołki w porównaniu z tą bandą!
I Rosół odszedł wymachując rękami, a za nim dyrektor, który przemawiał do niego:
- No, Dubon, mój przyjacielu, niech się pan uspokoi...
Bardzo fajne było to odsłonięcie pomnika, ale dyrektor zmienił zdanie i myśmy nie defilowali: siedzieliśmy na trybunach za żołnierzami. Szkoda tylko, że Rosoła nie było. Zdaje się, że wyjechał na dwa tygodnie na wieś do swojej rodziny na wypoczynek.
HARCERZE
Chłopcy złożyli się na prezent dla naszej pani, bo jutro są jej urodziny.
Najpierw policzyliśmy pieniądze. Liczył Ananiasz, który jest pierwszym arytmetykiem. Byliśmy zadowoleni, bo Gotfryd przyniósł duży banknot - pięć tysięcy starych franków, dał mu go jego tata; jego tata jest bardzo bogaty i daje mu wszystko, co Gotfryd chce.
- Mamy pięć tysięcy dwieście siedem franków - powiedział nam Ananiasz. - Możemy za to kupić piękny prezent.
Najgorsze, że nie wiedzieliśmy, co kupić.
- Trzeba dać pudełko cukierków i dużo bułeczek z czekoladą - powiedział Alcest, ten gruby, co ciągle je.
Ale nie zgodziliśmy się, bo gdybyśmy kupili coś dobrego do jedzenia, chcielibyśmy tego skosztować i dla pani nic by nie zostało.
- Mój tata kupił futro mojej mamie i mama była okropnie zadowolona - powiedział
Gotfryd.
Podobał nam się ten pomysł, ale Gotfryd powiedział, że chyba futro więcej kosztuje niż pięć tysięcy dwieście siedem franków, bo jego mama była naprawdę bardzo a bardzo zadowolona.
- A może kupimy książkę? - zaproponował Ananiasz.
Aleśmy się uśmiali! To ci wariat ten Ananiasz!
- Może pióro? - powiedział Euzebiusz, ale Kleofas obraził się. Kleofas jest ostatni w klasie i powiedział, że będzie mu przykro, jak pani będzie mu stawiała złe stopnie piórem, za które zapłacił.
- Zaraz koło mnie jest sklep - powiedział Rufus - gdzie sprzedają podarunki. Mają tam fantastyczne rzeczy, na pewno znajdziemy to, czego nam potrzeba.
To był dobry pomysł i postanowiliśmy iść tam razem po szkole.
Kiedy byliśmy już przed sklepem, zaczęliśmy oglądać wystawę. Coś nadzwyczajnego!
Było tam bardzo dużo wspaniałych prezentów - różne figurki, szklane salaterki, karafki, jakich się w domu nigdy nie używa, całe stosy widelców i noży, a nawet zegary.
Najpiękniejsze ze wszystkiego były figurki. Jedna przedstawiała pana w slipach, który próbował zatrzymać spłoszone konie, druga to była pani, która strzelała z łuku. Łuk nie miał