- Hmm? - mruknął tata. - To bardzo dobrze, kochanie, idź się bawić.
Wróciłem do kuchni okropnie zadowolony, a mama mnie pyta:
- Mówiłeś z tatą?
- Tak, mamo - odpowiedziałem.
- I co ci powiedział? - zapytała mama.
- Powiedział, że to bardzo dobrze, kochanie, i żebym poszedł się bawić.
To się jakoś nie spodobało mamie.
- No, wiecie! - powiedziała i zaraz poszła do salonu. - A więc to tak - zaczęła. - W ten sposób wychowujesz małego?
Tata podniósł głowę znad gazety, minę miał bardzo zdziwioną.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Proszę cię bardzo, nie udawaj niewiniątka - powiedziała mama. - Ty, oczywiście, wolisz sobie spokojnie czytać gazetę, a ja go mam trzymać w ryzach, tak?
- Tak jest - powiedział tata. - Chciałbym móc spokojnie poczytać gazetę, ale widzę, że w tym domu to jest zupełnie niemożliwe!
- No pewnie! Jaśnie pan lubi sobie żyć wygodnie! Miękkie pantofle, gazeta, a na mnie niech spada cała czarna robota! - krzyknęła mama. - A potem będziesz ogromnie zdziwiony, że twój syn stał się wykolejeńcem!
- Cóż więc mam robić według ciebie?! - krzyknął tata. - Bić dzieciaka zaraz po przyjściu do domu?
- Uchylasz się od odpowiedzialności - powiedziała mama. - Rodzina cię zupełnie nie obchodzi.
- Dobre sobie! - krzyknął tata. - Mnie nie obchodzi rodzina, mnie! Haruję jak wariat, znoszę humory starego, odmawiam sobie wszystkich przyjemności, żeby tobie i Mikołajowi niczego nie brakowało.
- Prosiłam cię już, żebyś nie mówił o pieniądzach przy małym - powiedziała mama.
- Zwariować można w tym domu! - krzyknął tata. - Ale to się zmieni! Jak Boga kocham, to się zmieni! I to wkrótce!
- Moja matka uprzedzała mnie - powiedziała mama. - Powinnam była jej słuchać!
- A! Twoja matka! Właśnie się dziwiłem, że jeszcze nie było o niej mowy - powiedział
tata.
- Moją matkę zostaw w spokoju! - krzyknęła mama. - Zabraniam ci mówić o mojej matce!
- Przecież to nie ja... - bronił się tata i właśnie ktoś zadzwonił do drzwi.
Był to pan Bledurt, nasz sąsiad.
- Przyszedłem zapytać, czy nie zagrałbyś partyjki warcabów - zwrócił się do taty.
- Przyszedł pan w samą porę, panie Bledurt - powiedziała mama. - Osądzi pan sytuację. Czy nie uważa pan, że ojciec powinien brać czynny udział w wychowaniu swego syna?
- Co on może o tym wiedzieć? - wtrącił tata. - Nie ma przecież dzieci.
- To co z tego? - zaperzyła się mama. - Dentystów nigdy nie bolą zęby, co wcale im nie przeszkadza być dentystami.
- Skąd znów wzięłaś tę historyjkę, że dentystów nigdy nie bolą zęby? - zapytał tata. -
Koń by się uśmiał! I zaczął się śmiać.
- Widzi pan, sam pan widzi, panie Bledurt! Drwi sobie ze mnie! - krzyknęła mama. -
Zamiast zająć się własnym synem sili się na dowcipy. Co pan o tym myśli, panie Bledurt?
- Myślę, że z warcabów nici - powiedział pan Bledurt. - Pójdę już sobie.
- O, co to, to nie! - zaprotestowała mama. - Uparł się pan, żeby wtrącić swoje trzy grosze, to teraz zostanie pan do końca.
- Nie ma mowy - powiedział tata. - Ten idiota nie ma tu nic do roboty! Nikt go tu nie prosił. Niech wraca, skąd przyszedł!
- Niechże pani posłucha... - zaczął pan Bledurt.
- Och, wy mężczyźni, wszyscyście jednakowi! - powiedziała mama. - Popieracie się wzajemnie. A poza tym lepiej by pan zrobił, gdyby pan siedział w domu, zamiast podsłuchiwać pod drzwiami sąsiadów!
- No, to zagramy któregoś innego dnia - powiedział pan Bledurt. - Do widzenia. Do zobaczenia, Mikołaju!
I pan Bledurt poszedł.
Nie lubię, kiedy tata i mama sprzeczają się, ale za to strasznie lubię, kiedy się godzą. I tym razem tak się stało. Mama zaczęła płakać, więc tata miał niewyraźną minę i powiedział:
„No już dobrze, już dobrze”, a potem pocałował mamę i powiedział, że jest brutal, a mama powiedziała, że nie miała racji, a tata powiedział, że nie, że to on nie miał racji, i zaczęli żartować, i pocałowali się, i mnie pocałowali, i powiedzieli, że to było wszystko na żarty, a mama powiedziała, że usmaży frytki.
Kolacja była fajna i wszyscy się okropnie śmiali, a potem tata powiedział:
- Wiesz, kochanie, myślę, że byliśmy trochę niesprawiedliwi wobec tego poczciwego Bledurta. Zatelefonuję do niego, żeby przyszedł na kawę i na partyjkę.
Pan Bledurt przyszedł, ale był trochę niespokojny.
- Nie będziecie się aby kłócić? - zapytał.
A tata i mama zaczęli żartować, wzięli go pod ręce i zaprowadzili do salonu. Tata rozstawił szachownicę na małym stoliku, mama przyniosła filiżanki, a ja dostałem kostkę cukru umoczoną w czarnej kawie.
A potem tata podniósł głowę z bardzo zdziwioną miną i zapytał:
- A to co? Gdzie się podział różowy wazon z salonu?
NA NASTĘPNEJ PAUZIE - BIJEMY SIĘ
- Jesteś kłamczuch - powiedziałem Golfrydowi.
- Powtórz tylko - odpowiedział Gotfryd.
- Jesteś kłamczuch - powtórzyłem.
- Ach, tak? - zapytał.
- Tak - odpowiedziałem i dzwonek zadzwonił na koniec pauzy.
- Dobrze - powiedział Gotfryd, kiedy ustawialiśmy się w szeregu. - Na następnej pauzie - bijemy się.
- Zgoda - powiedziałem, bo jeśli chodzi o te rzeczy, nie trzeba mi ich dwa razy powtarzać; no bo co, w końcu, doprawdy!
- Spokój tam w szeregach! - krzyknął Rosół, a z nim nie ma żartów.
Następna lekcja to była geografia. Alcest, który siedzi na jednej ławce ze mną, powiedział, że na pauzie, kiedy się będę bił z Gotfrydem, potrzyma mi marynarkę, i powiedział jeszcze, żeby uderzać w brodę, tak jak to robią bokserzy w telewizji.
- Nie - powiedział Euzebiusz, który siedzi za nami. - Uderzać trzeba w nos; walisz w niego - trach! - i wygrałeś.
- Nie wiesz, a gadasz - powiedział Rufus, który siedzi z Euzebiuszem. - Najlepszy sposób na Gotfryda to bić po twarzy.
- Widziałeś kiedy, żeby bokserzy bili się po twarzach, idioto? - zapytał Maksencjusz, który siedzi niedaleko i który posłał kartkę Joachimowi, bo Joachim chciał wiedzieć, o co chodzi, a ze swojej ławki nie mógł słyszeć, co mówimy.
Głupio to wyszło, bo kartka doszła do Ananiasza, a to jest pieszczoszek naszej pani; Ananiasz podniósł rękę i powiedział:
- Proszę pani, dostałem kartkę!
Pani zrobiła srogą minę i kazała Ananiaszowi przynieść kartkę. Ananiasz podszedł
okropnie dumny.
Pani przeczytała kartkę i powiedziała:
- Czytam tutaj, że dwóch spośród was będzie się biło na pauzie. Nie wiem, o co chodzi, nie chcę wiedzieć. Ale uprzedzam: po pauzie zapytam o to waszego wychowawcę, pana Dubon, i winni zostaną surowo ukarani. Alcest, do tablicy.
Alcest został zapytany o rzeki, nie poszło to zbyt dobrze, bo jedyne, które znał, to Sekwana, która ma masę zakrętów, i Nive, nad którą zeszłego lata spędził wakacje. Wszyscy koledzy okropnie się niecierpliwili, żeby pauza już się zaczęła, i sprzeczali się między sobą.
Pani musiała nawet uderzyć linijką w stół i Kleofas, który spał, myślał, że to o niego chodzi, i poszedł do kąta.
Ja się martwiłem, bo gdyby pani zatrzymała mnie za karę po lekcjach, w domu zrobiliby z tego całą historię i wieczorem przepadłby mi krem czekoladowy. A poza tym, kto wie? Może pani każe mnie wylać ze szkoły, a to byłoby straszne. Mama martwiłaby się okropnie, tata powiedziałby, że w moim wieku był przykładem dla swoich małych kolegów i czy to warto wypruwać z siebie żyły, żeby mi dać staranne wykształcenie, że źle skończę i że nieprędko zobaczę znowu kino. W gardle miałem wielką kulę i właśnie zadzwoniono na pauzę, a ja spojrzałem na Gotfryda i zobaczyłem, że i on także wcale się nie spieszy, żeby zejść na podwórze.