Выбрать главу

Na dole wszyscy koledzy czekali na nas, a Maksencjusz powiedział:

- Chodźmy na koniec podwórza, tam nam nikt nie będzie przeszkadzał.

Gotfryd i ja poszliśmy za nimi, a potem Kleofas powiedział Ananiaszowi:

- O, nie, ty nie! Ty jesteś skarżypyta.

- Ja też chcę patrzeć! - powiedział Ananiasz, a potem dodał, że jeśli nie damy mu patrzeć, to pójdzie zaraz do Rosoła, wszystko mu powie i nikt nie będzie mógł się bić, i dostaniemy za swoje.

- No, niech tam! Niech sobie patrzy - powiedział Rufus. - Gotfryd i Mikołaj i tak będą ukarani, więc czy Ananiasz powie pani przedtem, czy potem, to już nie ma żadnego znaczenia.

- „Ukarani, ukarani” - powiedział Gotfryd. - Ukarzą nas, jak się będziemy bili.

Mikołaju, ostatni raz: cofasz to, coś powiedział?

- On nic nie cofa, jak rany! - krzyknął Alcest.

- Oko! - powiedział Maksencjusz.

- No to zaczynajcie - powiedział Euzebiusz. - Ja będę sędzią.

- Sędzią? - zawołał Rufus. - Uśmiać się można! Dlaczego właśnie ty masz być sędzią, a nie kto inny?

- Pośpieszmy się - powiedział Joachim. - Nie będziemy się o to kłócić, bo tymczasem pauza się skończy.

- O, przepraszam - powiedział Gotfryd. - Sędzia to okropnie ważne. Ja się nie biję, jeżeli nie będzie dobrego sędziego.

- Tak, właśnie - powiedziałem. - Gotfryd ma rację.

- Zgoda już, zgoda - powiedział Rufus. - Ja będę sędzią.

To się nie podobało Euzebiuszowi, który powiedział, że Rufus nic się nie zna na boksie i myśli, że bokserzy biją się po twarzach.

- Moje bicie po twarzy warte jest tyle samo, co twoje fangi w nos - powiedział Rufus i pac! - uderzył Euzebiusza w twarz.

Euzebiusz strasznie się rozgniewał - nigdy jeszcze nie widziałem, żeby był taki zły; zaczął się bić z Rufusem i chciał go trzepnąć w nos, ale Rufus zanadto się wiercił; to rozwścieczyło Euzebiusza jeszcze bardziej i krzyczał, że Rufus nie jest dobrym kolegą.

- Przestańcie! Przestańcie! - krzyczał Alcest. - Zaraz pauza się skończy!

- Zamknij się, gruby, już się dosyć nakrzyczałeś! - powiedział Maksencjusz.

Wtedy Alcest dał mi do potrzymania swój rogalik i zaczął się bić z Maksencjuszem.

To mnie nawet zdziwiło, bo Alcest w ogóle nie lubi się bić, a szczególnie, kiedy je rogalik.

Ale chodzi o to, że mama Alcesta daje mu lekarstwo na schudnięcie i od tego czasu Alcest nie lubi, jak go przezywają „gruby”.

Ponieważ patrzałem na Alcesta i Maksencjusza, nie wiem, dlaczego Joachim kopnął

Kleofasa; ale myślę, że to dlatego, że Kleofas wygrał wczoraj od Joachima okropnie dużo w kulki.

W każdym razie koledzy strasznie się tłukli i to było fajno.

Zacząłem jeść rogalik Alcesta i kawałek dałem Gotfrydowi.

A potem przyszedł Rosół i rozdzielił wszystkich i powiedział, że to wstyd i że on nam pokaże (ale nie powiedział co) i poszedł dzwonić na lekcję.

- No i co, nie mówiłem? - powiedział Alcest. - Takeście się wygłupiali, że Gotfryd i Mikołaj nie zdążyli się bić.

Kiedy Rosół opowiedział pani, co się stało, pani była bardzo zła i zatrzymała po lekcjach całą klasę oprócz Ananiasza, Gotfryda i mnie, i powiedziała, że inni, którzy są małymi dzikusami, powinni brać z nas przykład.

- Masz szczęście, że był dzwonek - powiedział mi Gotfryd. - Bo miałem wielką ochotę bić się z tobą.

- Koń by się uśmiał, ty kłamczuchu - powiedziałem mu.

- Powtórz tylko! - powiedział Gotfryd.

- Ty kłamczuchu! - powtórzyłem.

- Dobra! - powiedział Gotfryd. - Na następnej pauzie - bijemy się.

- Zgoda - powiedziałem.

Bo wiecie, jeśli chodzi o te rzeczy, nie trzeba mi ich dwa razy powtarzać. No bo co, w końcu, doprawdy!

KING

Postanowiliśmy -ja, Alcest, Euzebiusz, Rufus, Kleofas i inne chłopaki - iść na połów.

Jest taki skwerek, gdzie często chodzimy się bawić, na skwerku jest fajna sadzawka, a w sadzawce są kijanki. Kijanki to takie małe zwierzątka; jak urosną, robią się z nich żaby: uczyliśmy się o tym w szkole. Kleofas nie wiedział tego, bo on często nie uważa na lekcjach, ale wytłumaczyliśmy mu.

Wziąłem z domu słoik od konfitur i poszedłem na skwerek. Uważałem przy tym, żeby mnie nie zobaczył dozorca. Ten dozorca ma duże wąsy, laskę i gwizdek z kulką, taki sam, jak tata Rufusa, który jest policjantem; dozorca często na nas krzyczy, bo na skwerku nie wolno robić bardzo wielu rzeczy: nie wolno chodzić po trawie, wdrapywać się na drzewa, nie wolno zrywać kwiatów, jeździć na rowerze, grać w futbol, rzucać papierów na ziemię i nie wolno się bić. Ale i tak dobrze się tam bawimy.

Euzebiusz, Rufus i Kleofas byli już przy sadzawce ze swoimi słoikami. Alcest przyszedł ostatni: powiedział nam, że nie mógł znaleźć pustego słoika, więc musiał opróżnić jeden. Cały był umazany konfiturami i miał bardzo zadowoloną minę. Wzięliśmy się od razu do łowienia, bo nie było dozorcy.

Bardzo trudno jest łowić kijanki! Trzeba się położyć na brzuchu na brzegu sadzawki, zanurzyć słoik w wodzie i starać się upolować kijankę. A one ruszają się bardzo szybko i wcale nie mają ochoty włazić do słoików. Pierwszy złapał kijankę Kleofas - był bardzo dumny, bo nigdy się nie zdarza, żeby w czym był pierwszy. Potem już każdy miał swoją kijankę. Co prawda Alcestowi nie udało się nic złowić, ale Rufus - fajny rybak - miał w swoim słoiku dwie i dał mu mniejszą.

- Co zrobimy z naszymi kijankami? - zapytał Kleofas.

- Jak to co? - odpowiedział Rufus. - Zaniesiemy je do domu, poczekamy, aż urosną i zrobią się z nich żaby, i będziemy urządzać wyścigi. Ale będzie zabawa!

- A poza tym - powiedział Euzebiusz - żaby to praktyczna rzecz, bo włażą na drabinkę i zaraz się wie, jaka będzie pogoda na wyścigi.

- A poza tym - powiedział Alcest - udka żabie z czosnkiem są bardzo, bardzo smaczne.

Alcest spojrzał na swoją kijankę i oblizał się.

A potem rozbiegliśmy się, bo zobaczyliśmy dozorcę. Idąc ulicą, patrzyłem na moją kijankę - była bardzo fajna. Strasznie się prędko ruszała i byłem pewien, że wyrośnie z niej fantastyczna żaba, która wygra wszystkie biegi. Postanowiłem nazwać ją „King” - tak się nazywał biały koń, którego widziałem w zeszły czwartek na kowbojskim filmie. Ten koń cwałował bardzo szybko i przybiegał na gwizdek swego kowboja. Ja też nauczę moją kijankę różnych sztuczek, a kiedy zrobi się żabą, będzie przychodziła do mnie, jak zagwiżdżę.

Wróciłem do domu, a mama popatrzyła na mnie i zaczęła się gniewać:

- Spójrz na siebie, co z sobą zrobiłeś! Cały jesteś zabłocony i przemoczony do nitki!

Coś ty znowu zmalował?

Prawda - nie byłem czysty, a poza tym zapomniałem zawijać mankiety od koszuli, kiedy zanurzałem ręce w sadzawce.

- A ten słoik? - zapytała mama. - Co tam masz w tym słoiku?

- To jest King - odpowiedziałem i pokazałem mamie kijankę. - Zrobi się z niej żaba, będzie przychodzić do mnie, kiedy zagwiżdżę, będzie nam mówić, jaka pogoda, i będzie wygrywać biegi!

Mama nie była zadowolona i aż się skrzywiła.

- Co za szkaradzieństwo! - krzyknęła. - Ile razy muszę ci powtarzać, żebyś nie przynosił różnych paskudztw do domu?

- To nie jest paskudztwo - powiedziałem. - Ona jest czyściutka. - Cały czas siedzi w wodzie, a ja nauczę ją sztuczek.

- No, jest tata - powiedziała mama. - Zobaczymy, co on na to powie...