Tata zajrzał do słoika, powiedział: „O! Kijanka”, i usiadł w fotelu z gazetą. Mama się rozgniewała.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? - zapytała mama. - Nie życzę sobie, żeby dziecko znosiło do domu rozmaite paskudztwa!
- Ba! - powiedział tata. - Przecież z kijanką nie ma żadnych kłopotów.
- Ach tak, doskonale - powiedziała mama. - Doskonale. Ponieważ ja się zupełnie nie liczę, nie powiem już ani słowa. Ale uprzedzam was: albo kijanka, albo ja!
I mama poszła do kuchni. Tata westchnął głośno i złożył gazetę.
- Obawiam się, Mikołaju, że nie mamy wyboru - powiedział. - Trzeba się pozbyć tego stworzenia.
Zacząłem płakać, powiedziałem, że nie chcę, żeby kijance stało się coś złego, i że jestem już z nią okropnie zaprzyjaźniony.
Tata ujął mnie za ramiona.
- Posłuchaj, mały - powiedział do mnie. - Wiesz przecież, że ta kijanka ma mamę-
żabę. A mama-żaba na pewno bardzo się martwi, że zginęło jej dziecko. Twoja mama też nie byłaby zadowolona, gdyby cię wsadzono do słoika. U żab jest tak samo. Wiesz, co zrobimy?
Pójdziemy razem, wypuścimy kijankę w tym samym miejscu, gdzie ją złowiłeś, będziesz ją odwiedzał w każdą niedzielę. A jak będziemy szli z powrotem, kupię ci tabliczkę czekolady.
Pomyślałem chwilę i powiedziałem, że dobrze, że się zgadzam.
Tata poszedł do kuchni i śmiejąc się powiedział mamie, że zdecydowaliśmy się zatrzymać mamę, a pozbyć się kijanki.
Mama się roześmiała, pocałowała mnie i powiedziała, że na wieczór upiecze ciasto.
To mnie już zupełnie pocieszyło.
Kiedy poszliśmy do ogrodu, zaprowadziłem tatę, który trzymał słoik, na brzeg sadzawki.
- To tutaj - pokazałem tacie.
Powiedziałem Kingowi do widzenia, a tata wylał do sadzawki wodę z kijanką.
A potem odwróciliśmy się, żeby odejść, i zobaczyliśmy dozorcę, który wyszedł zza drzewa, a oczy miał zupełnie okrągłe.
- Nie wiem, czy to pan zwariował, czyja za chwilę zwariuję - powiedział dozorca - ale jest pan dzisiaj siódmym facetem, wliczając w to policjanta, który przychodzi nad sadzawkę i wylewa wodę ze słoika dokładnie w to samo miejsce!
APARAT FOTOGRAFICZNY
Właśnie miałem iść do szkoły, kiedy listonosz przyniósł dla mnie paczkę, prezent od babci: aparat fotograficzny. Moja babcia jest najlepsza na świecie!
- Twoja matka ma dziwne pomysły - powiedział tata do mamy. - To nie jest odpowiedni prezent dla dziecka.
Mama się obraziła, powiedziała, że cokolwiek zrobi jej matka (czyli moja babcia), to się tacie nie podoba, a takich rzeczy nie mówi się przy dziecku, że to jest cudowny prezent, a ja zapytałem, czy mogę zabrać mój aparat do szkoły. Mama powiedziała, że dobrze, ale żebym uważał, żeby mi go znowu nie skonfiskowali. Tata wzruszył ramionami, a potem przejrzał ze mną instrukcję i pokazał mi, jak się fotografuje. To bardzo łatwe.
W klasie pokazałem mój aparat Alcestowi, który siedzi ze mną, i powiedziałem mu, że na pauzie zrobimy masę zdjęć. Więc Alcest odwrócił się i powiedział o tym Euzebiuszowi i Rufusowi, którzy siedzą za nami. Oni powtórzyli to Gotfrydowi, który posłał kartkę do Maksencjusza, który ją podał Joachimowi, który obudził Kleofasa, a pani powiedziała:
- Mikołaju, może powtórzysz, co mówiłam.
No więc wstałem i zacząłem płakać, bo nie wiedziałem, co pani powiedziała. Bo kiedy pani mówiła, byłem zajęty patrzeniem przez małe okienko w aparacie na Alcesta.
- Co tam kawaler chowa pod ławką? - zapytała pani.
Kiedy pani mówi do nas „kawaler”, to znaczy, że jest niezadowolona. No więc płakałem dalej i pani przyszła, zobaczyła aparat, zabrała mi go i powiedziała, że mi postawi dwóję.
- Dobrze ci tak - powiedział Alcest i pani postawiła mu także dwójkę i powiedziała, żeby przestał jeść na lekcji, a to mnie rozśmieszyło, bo to prawda, że ten Alcest ciągle je i je.
- Ja mogę powtórzyć, co pani powiedziała, proszę pani - powiedział Ananiasz, który jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem naszej pani, i dalej mieliśmy lekcję.
Kiedy zadzwoniono na pauzę, pani kazała mi poczekać, aż wszyscy wyjdą, i powiedziała:
- Słuchaj, Mikołaju, nie chcę ci robić przykrości. Wiem, że to jest piękny prezent.
Jeżeli więc przyrzekniesz, że będziesz grzeczny, że nie będziesz się już więcej bawił na lekcjach i że będziesz pilnie się uczył, przekreślę dwóję, którą ci postawiłam, i oddam ci twój aparat. Jasne, że jej przyrzekłem, i pani oddała mi aparat i powiedziała, że mogę iść do kolegów na podwórze. Bo nasza pani jest fajna, fajna, fajna!
Gdy zszedłem na podwórze, koledzy mnie otoczyli.
- Już myśleliśmy, że cię nie zobaczymy - powiedział Alcest, który jadł bułkę z masłem.
- I aparat ci oddała - powiedział Joachim.
- Tak - powiedziałem - zrobimy zdjęcie, ustawcie się razem.
Koledzy stłoczyli się przede mną i nawet Ananiasz przyszedł. Najgorsze było to, że w instrukcji napisano, że trzeba odejść cztery kroki, a ja mam jeszcze małe nogi. Więc za mnie odliczył kroki Maksencjusz, bo on ma bardzo długie nogi z wystającymi, brudnymi kolanami, a potem ustawił się z grupą. Patrzyłem przez małe okienko, czy wszyscy tam są: nie było głowy Euzebiusza, bo on jest za duży, i połowa Ananiasza wystawała z prawej strony.
Szkoda, że ta duża bułka zasłaniała twarz Alcesta, ale on nie chciał przestać jeść.
Wszyscy się uśmiechnęli i pstryk! - zrobiłem zdjęcie. Będzie fantastyczne!
- Niczego sobie ten twój aparat - powiedział Euzebiusz.
- Ba! - powiedział Gotfryd. - W domu mam dużo lepszy, z fleszem, tata mi kupił.
Wszyscy zaczęli się śmiać. To prawda, ten Gotfryd zawsze plecie byle co.
- Co to jest flesz? - zapytałem.
- To taka lampka, co robi „pff' jak sztuczne ognie i można fotografować w nocy -
powiedział Gotfryd.
- Jesteś kłamczuch, tak, kłamczuch - powiedziałem.
- Zaraz oberwiesz - powiedział Gotfryd.
- Mikołaj - powiedział Alcest - jeśli chcesz, mogę ci potrzymać aparat.
Dałem mu więc aparat i powiedziałem, żeby uważał, bo się bałem, że mu się wyśliźnie z rąk - miał pełno masła na palcach. Zaczęliśmy się bić, aż tu Rosół przybiegł i nas rozdzielił.
- Co tam znowu? - zapytał.
-- To Mikołaj - wyjaśnił Alcest - bije się z Gotfrydem, bo jego aparat nie ma sztucznych ogni, żeby fotografować w nocy.
- Nie mów z pełnymi ustami - powiedział Rosół. - I co to za historia z aparatem fotograficznym?
Wtedy Alcest podał mu aparat i Rosół powiedział, że ma wielką ochotę go skonfiskować.
- Och, nie, proszę pana! Och, nie! - zawołałem.
- Dobrze - powiedział Rosół - zostawiam ci go, ale spójrz mi w oczy: masz być grzeczny i nie bić się więcej, zrozumiałeś?
Odpowiedziałem, że zrozumiałem, a potem zapytałem, czy mogę zrobić mu zdjęcie.
Rosół był bardzo zdziwiony.
- Chcesz mieć moje zdjęcie? - zapytał.
- O, tak, proszę pana - odpowiedziałem.
Wówczas Rosół uśmiechnął się, a kiedy się uśmiechnął, zrobił się zupełnie miły.
- He, he - powiedział - he, he, dobrze, ale zrób to szybko, bo muszę dzwonić na koniec pauzy.
A potem Rosół stanął nieruchomo na środku podwórza, zjedna ręką w kieszeni, a drugą na brzuchu, wysunął jedną nogę naprzód i patrzył gdzieś daleko przed siebie.
Maksencjusz zrobił za mnie cztery kroki, ja popatrzyłem na Rosoła przez małe okienko, był