bardzo śmieszny. Pstryk, zrobiłem zdjęcie, a potem on poszedł dzwonić.
Wieczorem w domu, kiedy tata wrócił z biura, powiedziałem, że chcę zrobić mu zdjęcie z mamą.
- Posłuchaj, Mikołajku - powiedział tata - jestem zmęczony, schowaj ten aparat i pozwól mi poczytać gazetę.
- Ale jesteś uprzejmy - powiedziała mama tacie. - Dlaczego sprzeciwiasz się dziecku?
Takie zdjęcia będą dla niego najmilszą pamiątką.
Tata westchnął głęboko, stanął obok mamy, a ja zrobiłem ostatnie sześć zdjęć z rolki.
Mama pocałowała mnie i powiedziała, że jestem jej małym prywatnym fotografem.
Nazajutrz tata wziął rolkę, żeby ją wywołać - tak powiedział. Trzeba było poczekać kilka dni, żeby zobaczyć zdjęcia, i okropnie się niecierpliwiłem. A potem, wczoraj wieczorem, tata wrócił do domu ze zdjęciami.
- Te ze szkoły, z twoimi kolegami i z tym wąsaczem, są wcale niezłe - powiedział. -
Te, które robiłeś w domu, są trochę ciemne, ale za to bardzo śmieszne.
Mama przyszła zobaczyć i tata pokazał jej zdjęcia, mówiąc:
- No, jak tam? Twój syn nie upiększył cię bardzo, co?
I tata śmiał się, a mama wzięła zdjęcia i powiedziała, że już czas siadać do stołu.
Nie rozumiem tylko, dlaczego mama zmieniła zdanie. Teraz mówi, że tata miał rację i że to nie jest odpowiednia zabawka dla małego chłopca.
I odłożyła aparat fotograficzny do szafy na najwyższą półkę.
MECZ PIŁKI NOŻNEJ
Poszedłem z chłopakami na taki duży, pusty plac: z Euzebiuszem, Gotfrydem, Alcestem, Ananiaszem, Rufusem, Kleofasem, Maksencjuszem i Joachimem. Nie pamiętam, czy wam mówiłem o moich kolegach, ale wiem, że już mówiłem o tym placu. Jest nadzwyczajny: pełno tam puszek od konserw, kamieni, kotów, kawałków drzewa i jest nawet jeden samochód. Samochód nie ma kół, ale można się w nim świetnie bawić: krzyczymy
„wrr...” i bawimy się w autobus, w samolot - to fantastyczne!
Ale dziś nie przyszliśmy się bawić w samochodzie. Przyszliśmy grać w futbol. Alcest ma piłkę, którą nam pożyczy, pod warunkiem, że będzie bramkarzem, bo on nie lubi biegać.
Gotfryd, który ma bogatego tatę, przyszedł ubrany jak futbolista: w koszulce w pasy czerwone, białe i niebieskie, w białych spodenkach z czerwonym lampasem, w grubych skarpetach, w ochraniaczach i w fantastycznych butach z gwoździami na podeszwach.
Właściwie te ochraniacze powinni nosić inni koledzy, bo Gotfryd, jak mówi pan w radio, jest brutalnym graczem. Głównie przez te buty. Wytypowaliśmy drużynę: Alcest ma być bramkarzem, na obronie Euzebiusz i Ananiasz. Euzebiusz nie przepuści żadnej piłki, bo jest bardzo silny i wszyscy go się boją. On także jest okropnie brutalny! Ananiasza daliśmy na tyły, żeby nie przeszkadzał, a także dlatego, że nie można go popchnąć ani uderzyć, bo nosi okulary i zaraz płacze. Pomoc to będą: Rufus, Kleofas i Joachim. Będą podawać piłkę nam, a my będziemy w ataku. W ataku jest nas tylko trzech, bo mamy za mało chłopaków, ale i tak jesteśmy groźni: jest Maksencjusz, który ma długie nogi z wystającymi, brudnymi kolanami i który bardzo szybko biega, jestem ja - a ja strzelam fantastycznie: trach! No i jest Gotfryd ze swoimi butami. Byliśmy okropnie zadowoleni, żeśmy utworzyli drużynę.
- Zaczynamy?! Zaczynamy?! - krzyknął Maksencjusz.
- Podaj piłkę! - krzyknął Joachim.
Pysznieśmy się bawili, ale Gotfryd powiedział:
- Słuchajcie, chłopaki! Przeciw komu gramy? Musi być przeciwnik.
No i prawda, Gotfryd miał rację: co z tego, że poda się piłkę, kiedy nie ma gdzie strzelić? To wcale nie jest zabawne. Zaproponowałem, że się podzielimy na dwie drużyny, ale Kleofas powiedział:
- Co, dzielić drużynę? Nigdy!
A poza tym było tak, jak w zabawie w kowbojów - nikt nie chciał być przeciwnikiem.
A potem przyszli ci z innej szkoły. My ich nie lubimy, tych z tamtej szkoły. Wszyscy są strasznie głupi. Przychodzą często na ten pusty plac, no i bijemy się, bo my mówimy, że plac jest nasz, a oni mówią, że plac jest ich, i zaczyna się. Ale dziś byliśmy zadowoleni, że przyszli.
- Hej, chłopaki! - powiedziałem. - Chcecie grać z nami w futbol? Mamy piłkę.
- Z wami! Nie rozśmieszaj mnie! - powiedział jeden chudy z czerwonymi włosami, takimi jak włosy cioci Klarysy, które zrobiły się czerwone w zeszłym miesiącu i mama wytłumaczyła mi, że to jest farba, którą się nakłada u fryzjera.
- A dlaczego miałoby cię to śmieszyć, durniu jeden? - zapytał Rufus.
- Zaraz cię walnę i to mnie też bardzo rozśmieszy! - odpowiedział ten z czerwonymi włosami.
- A poza tym - powiedział jeden taki duży, z wystającymi zębami - wynoście się stąd!
Plac jest nasz!
Ananiasz chciał iść, ale my nie.
- Nie, szanowny panie - powiedział Kleofas - ten plac jest nasz, ale chodzi o to, że wy się boicie grać z nami w futbol, bo mamy super fajną drużynę!
- Supermarną! - powiedział ten duży z zębami i zaczęli się wszyscy śmiać i ja też, bo to było strasznie śmieszne, a potem Euzebiusz dał fangę w nos jednemu małemu, który nic nie mówił.
Ale ponieważ ten mały był bratem tego dużego z zębami, zaczęło się.
- Spróbuj no jeszcze raz - powiedział do Euzebiusza duży z zębami.
- Chyba zwariowałeś! - krzyknął mały, który trzymał się za nos, a Gotfryd dał
kopniaka chudemu, temu z włosami cioci Klarysy.
Wszyscyśmy się zaczęli bić, oprócz Ananiasza, który płakał i krzyczał: „Moje okulary! Ja noszę okulary!” To było bardzo fajne, a potem przyszedł tata.
- W domu was słychać! Banda dzikusów! - krzyknął tata. - A ty, Mikołaju, czy wiesz, która już godzina?
A potem wziął za kołnierz jednego grubego głupka, z którym się biłem.
- Niech pan mnie puści! - krzyczał gruby głupek. - Bo zawołam mojego tatę, który jest poborcą, i powiem mu, żeby panu nałożył okropnie duży podatek!
Tata puścił grubego głupka i powiedział:
- Wystarczy! Już późno. Wasi rodzice będą się niepokoić. A poza tym, dlaczego się bijecie? Czy nie możecie się grzecznie bawić?
- Bijemy się - powiedziałem - bo oni boją się grać z nami w futbol!
- My się boimy? My?! - krzyknął duży z zębami.
- No więc - powiedział tata -jeśli się nie boicie, to dlaczego nie gracie?
- Bo oni są patałachy, dlatego - powiedział gruby głupek.
- Patałachy? - powiedziałem. - Z takim atakiem, jak nasz? Maksencjusz, ja i Gotfryd?
Można pęknąć ze śmiechu!
- Gotfryd? - powiedział tata. - Ja bym go widział raczej w obronie, nie wiem, czy jest dostatecznie szybki.
- Chwileczkę - powiedział Gotfryd. - Ja mam buty, mam najlepszy strój, więc...
- A kto jest na bramce? - zapytał tata.
Więc wytłumaczyliśmy mu, jak sformowaliśmy drużynę, i tata powiedział, że nieźle, ale trzeba potrenować i że on nam pokaże, bo niewiele brakowało, a byłby w reprezentacji (grał w drużynie Chanteclera jako prawy łącznik). Grałby w reprezentacji, gdyby się nie ożenił. Nie wiedziałem tego, on jest naprawdę fantastyczny, ten mój tata!
- A więc - powiedział tata do tych z tamtej szkoły - zgadzacie się grać z moją drużyną w przyszłą niedzielę? Będę sędziował.
- Ależ nie, oni się nie zgodzą, oni stchórzą! - krzyknął Maksencjusz.
- Nie, proszę pana, nie stchórzymy - odpowiedział ten z czerwonymi włosami. -
Zgadzamy się na niedzielę. O trzeciej. Ale wam wlejemy!
I poszli.
Tata został z nami i zaczął nas trenować. Wziął piłkę i strzelił Alcestowi gola. A potem stanął w bramce na miejscu Alcesta i Alcest strzelił bramkę.