— Duch jest uosobieniem taktu — wyjaśnił Oop. — Chciał powiedzieć, że taki szablozębny to bardzo droga impreza, o ile nie pracuje się w Biomechu i nie umie się samemu czegoś takiego wyprodukować.
— Tak, rozumiem — odparła Carol. — Jest w tym trochę prawdy. Rzeczywiście kosztuje to masę forsy, ale ja nie wydałam na niego ani grosza. Mój ojciec przed emeryturą pracował w Biomechu w Nowym Jorku. Sylwester jest wspólnym projektem grupy studentów, którą się opiekował. Podarowali go potem ojcu.
— Ciągle nie mogę uwierzyć, że faktycznie jest to tylko biomech — nie dawał za wygraną Oop. — Kiedy patrzy na mnie, w jego oczach pojawiają się te same dzikie błyski.
— Prawdę powiedziawszy, one wszystkie są teraz bardziej bio niż mech — wyjaśniła Carol. — Sama nazwa powstała wtedy, gdy konstrukcje zawierały wielce skomplikowany mózg elektronowy sprzężony ze specyficznym protoplazmatycznym układem nerwowym. Obecnie stosuje się jedynie te urządzenia mechaniczne, które zbyt szybko zużywałyby się, gdyby wykorzystano materiały naturalne, a więc serce, nerki, płuca i temu podobne. Natomiast ostatnie badania Biomechu koncentrują się wokół wytwarzania pewnych specyficznych form życia, ale na pewno wszyscy o tym wiecie.
— Owszem, krążą różne niesamowite opowieści — odezwał się Maxwell. — Podobno istnieje grupa nadludzi, których trzymają w zamknięciu. Słyszeliście o tym?
— Tak, coś słyszałam. Zawsze są jakieś plotki.
— A tam! Słyszałem ostatnio dużo lepszy numer — wtrącił Oop. — Prawdziwa rewelacja. Otóż ktoś opowiadał mi, że Nadprzyrodzony nawiązał kontakt z Diabłem. Co ty na to, Peter?
— Nic mi o tym nie wiadomo — odparł Maxwell. — Przypuszczam, że podejmowano takie próby. Jestem prawie pewien, że ktoś tego próbował. Gdyby się powiodło, to faktycznie byłaby wielka rewelacja.
— Czyżbyś sądził, że Diabeł rzeczywiście istnieje? — zainteresowała się Carol.
— Dwa wieki temu ludzie dokładnie w ten sam sposób pytali, czy naprawdę istnieje coś takiego jak trolle i gobliny. — I duchy — dodał Duch.
— Mówicie poważnie? — wykrzyknęła Carol.
— Po prostu nie możemy wykluczyć istnienia Diabła — wyjaśnił Maxwell.
— Żyjemy w zdumiewających czasach — oznajmił Oop. Pewnie pamiętacie, że już wcześniej zwracałem na to uwagę. Rozprawiliście się z wszystkimi przesądami i gadaniem starych bab, wyłuskując z tego samą prawdę. A przecież moi współcześni doskonale wiedzieli o istnieniu trolli, goblinów i całej reszty. Po prostu opowieści o nich zawsze opierały się na faktach. Tylko później, kiedy człowiek ucywilizował się, tak to chyba nazywacie, zaprzeczył owym faktom. Nie mógł sobie pozwolić na wiarę w coś, czego nie umiał poddać swojej woli, mimo że stykał się z tym od dawna. Wszystkie niezrozumiałe postacie i zjawiska ukrył bezpiecznie w legendach i mitach. W związku z tym, podczas gdy populacja ludzka rozwijała się nadal, te istoty znalazły się w głębokim regresie. I dobrze się stało, bowiem w tamtych czasach nie były to tak czarujące postacie, jakimi wydają się wam dzisiaj.
— A co z Diabłem? — spytał Duch.
— Pewnie istnieje. Któż to może wiedzieć? Wiele z tych istot udało się wam odkryć na nowo, wywabić z różnych kryjówek i pozwolić im żyć w specjalnie utworzonych rezerwatach. Ale istniały także rodzaje nie poznane przez was jeszcze, niektóre z nich przerażające, a wszystkie z pewnością wstrętne — zaperzył się Oop.
— Wygląda na to, że nie lubisz ich za bardzo — zauważyła Carol.
— Nie, panienko — przytaknął Oop.
— Wydaje mi się, że może to być znakomity temat badań Czasu — rzekł Duch. — Szczególnie, że istniało tak wiele gatunków owych istot. Ciekawe, czy wszystkie z nich można zaliczyć do Naczelnych?
— Myślę, że tak — zawyrokował Maxwell.
— Lecz są to chyba Naczelne zupełnie odmiennego pokroju niż małpy i człowiek.
— Całkowicie odmiennego pokroju — dodał Oop. — Małe, złośliwe śmierdziele.
— Jestem pewna, że Czas zajmie się kiedyś tą problematyką. Chyba sprawa jest wam dobrze znana? — upewniła się Carol.
— Musi być znana. Powtarzam im to wystarczająco często, w dodatku z odpowiednimi komentarzami — stwierdził Oop.
— Czas i bez tego ma pełne ręce roboty — przypomniał im Maxwell. — Zbyt obszerną tematykę i całą przeszłość do przeanalizowania.
— I do tego żadnego poważnego źródła finansowania dodała Carol.
— Tak mówi lojalny pracownik Czasu — oznajmił Maxwell.
— Ale to prawda! — krzyknęła. — Inne dyscypliny mogłyby wiele skorzystać z badań Czasu. Przekazom historycznym nie można wierzyć. W wielu przypadkach okazywało się, że historia w takich czy innych szczegółach różniła się od zapisów. Często była to kwestia emfazy, uprzedzenia czy chociażby tylko interpretacji, co zawsze znajdowało odzwierciedlenie w przekazach historycznych. Czy więc jakiekolwiek inne wydziały przekazują choć drobne fundusze na badania Czasu? Odpowiem na to pytanie. Nie przekazują. A w każdym razie rzadko które to czynią. Jak do tej pory znakomicie układała się współpraca z Wydziałem Prawa, ale to tylko jeden z wyjątków. Boją się. Nie chcą dopuścić do zrujnowania ich wygodnych, małych światów. Weźmy chociażby tę historię z Shakespeare’em. Można by sądzić, że Anglistyka powinna być wdzięczna za odkrycie, że to Oxford był autorem słynnych dramatów. Jak by nie patrzeć, spór o autorstwo dzieł toczył się od wielu już lat. A przecież kiedy Czas ujawnił prawdziwego autora sztuk, natychmiast rozległy się głosy oburzenia.
— A teraz Czas ściąga Shakespeare’a, żeby opowiedział wszystkim, dlaczego nie pisał sztuk — wtrącił Maxwell. — Nie sądzisz, że owo posunięcie zakrawa już na przesadę?
— Przecież nie o to chodzi — odparła Carol. — W założeniu ma to być wielkie widowisko historyczne, które powinno przynieść instytutowi trochę pieniędzy. Od początku był to główny cel przedsięwzięcia. Są gotowi na wszystko, co może przynieść jakiś dochód. A przy okazji psują sobie reputację, niczym banda klaunów. Nie przypuszczacie chyba, że dziekan Sharp lubuje się…
— Znam Harlowa Sharpa osobiście i możesz mi wierzyć, że czerpie z całego przedstawienia prawdziwą satysfakcję przerwał jej Maxwell.
— To bluźnierstwo! — wykrzyknął Oop z udanym przerażeniem. — Nie wiesz, że możesz być ukrzyżowany za takie gadanie?
— Stroicie sobie ze mnie żarty — oburzyła się Carol. Kpicie ze wszystkich i wszystkiego. Ty także, Peterze Maxwellu.
— Przepraszam za nich — rzekł uspokajająco Duch. — Żaden z nich nie ma na tyle przyzwoitości, żeby to uczynić. Musiałabyś stykać się z nimi na co dzień przez dziesięć czy piętnaście lat, żeby zrozumieć, że w rzeczywistości nie mieli nic złego na myśli.
— Nadejdzie kiedyś taki dzień, że Czas będzie miał fundusze na realizację wszystkich pomysłów, wszystkich odkładanych od lat ukochanych projektów — dodała po chwili Carol. — Nie będzie nam wtedy zależało na współpracy z innymi wydziałami. Jeżeli tylko dojdzie do skutku ta transakcja…
Urwała gwałtownie. Zesztywniała i siedziała bez ruchu, najwyraźniej pragnąc zakryć dłonią usta, żeby zdusić świeżo wypowiedziane słowa, i tylko żelazna wola powstrzymywała ją przed uczynieniem tego gestu.
— Jaka transakcja? — spytał Maxwell.
— Chyba się domyślam, o co chodzi — odezwał się Oop. Dotarły do mnie pewne plotki, takie skromne, niewinne ploteczki, do których nie przywiązywałem wagi. Chociaż, rozważając to dokładniej, owe niejasne, ciche plotki są właśnie jedynymi, które potem okazują się być prawdą. Te bulwersujące, hałaśliwe, odrażające…