— Tylko nie zaczynaj przemowy, Oop — wtrącił Duch. Powiedz nam po prostu, co słyszałeś.
— To niewiarygodne! — ciągnął swoje Oop. — Nie uwierzylibyście w to nigdy. Nigdy, póki żyjecie…
— Och, przestań! — wykrzyknęła Carol. Wszyscy zapatrzyli się na nią z wyczekiwaniem.
— Wymknęło mi się — mruknęła. — Zagalopowałam się trochę. Zapomnijcie o tym, proszę was bardzo. Nawet nie jestem pewna, czy to prawda.
— Jasne — stwierdził sarkastycznie Maxwell. — Byłaś narażona tego wieczoru na prymitywne, pozbawione manier towarzystwo i…
Rozpaczliwie pokręciła głową.
— Faktycznie, nie ma sensu prosić was o cokolwiek. Nie mam zresztą do tego prawa. Pozostaje mi jedynie powiedzieć wam wszystko i wierzyć w waszą dyskrecję. Właściwie gotowa jestem ręczyć za tę informację. Otóż Czas otrzymał ofertę na sprzedaż Artefaktu.
W pokoju zaległa nagle cisza. Wszyscy trzej siedzieli bez ruchu, niemalże wstrzymując oddechy. Dziewczyna przenosiła wzrok kolejno z jednej twarzy na drugą, nie pojmując przyczyn aż tak silnej reakcji.
W końcu Duch poruszył się nieznacznie i w zalegającej pokój niesamowitej ciszy rozległ się szelest, jak gdyby jego biały całun był autentycznym, szeleszczącym przy poruszeniu prześcieradłem.
— Nie jesteś w stanie pojąć ogromu przywiązania, jakie łączy nas trzech z Artefaktem — powiedział.
— Wprawiłaś nas w osłupienie — dodał Oop.
— Artefakt — wycedził Maxwell. — Artefakt, jedyne wielkie misterium, jedyna rzecz na tym świecie, która wszystkim i wszystkiemu urąga…
— Śmieszny kamyczek — wtrącił Oop.
— Dlaczego znowu kamyczek? — zapytał Duch.
— O co chodzi? — odezwała się zdezorientowana Carol. Może wreszcie wy mi wyjaśnicie, czymże jest ten Artefakt. Tego właśnie ani Duch, ani ktokolwiek inny nie był w stanie uczynić, stwierdził w myślach Maxwell. Znaleziony dziesięć lat temu przez jedną z ekspedycji Czasu na szczycie wzgórza w epoce jurajskiej, przetransportowany został do teraźniejszości wielkim nakładem sił i środków. Przeniesienie w czasie tak wielkiej masy wymagało zastosowania odpowiednio potężnego źródła energii, a możliwe okazało się to jedynie poprzez wysłanie w przeszłość przenośnego reaktora atomowego, ten zaś musiał być transportowany w częściach i składany na miejscu. Potem trzeba było sprowadzić go z powrotem, jako że żaden przedmiot tego typu, choćby tylko z powodów etycznych, nie mógł być pozostawiony w przeszłości, nawet tak odległej jak jura.
Pierwszy odezwał się Duch:
— Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie. Nikt nie jest w stanie tego wyjaśnić.
Duch miał rację. Nikt nie był w stanie powiedzieć cokolwiek sensownego o Artefakcie. Masywny blok z niewiadomego materiału, nie będącego, jak się ostatnio okazało, ani minerałem, ani metalem, chociaż początkowo sądzono, że jest to minerał, potem zaś, że metal — materiału, nie poddającego się żadnym badaniom. Masa czerni o długości dwóch metrów, a wysokości i szerokości jednego metra, która nie absorbowała ani nie emitowała energii żadnego typu oraz w pełni odbijała światło i wszelkie inne rodzaje promieniowania, której nie można było ani rozciąć, ani rozłupać, natomiast strumienie lasera ginęły w niej bez śladu. Niczym nie można było go zarysować, nie było sposobu na pobranie próbki — nie udało się zdobyć na jego temat żadnej informacji. Spoczywał na postumencie w głównym holu Muzeum Czasu i był jedyną rzeczą na świecie, na temat której nawet przypuszczenia wydawały się bez wyjątku bezsensowne.
— Zatem skąd ta konsternacja? — spytała Carol.
— Ponieważ nasz Peter ma przeczucie, że Artefakt mógł być kiedyś bogiem niziołków — wyjaśnił po swojemu Oop. Oczywiście, o ile te wszawe, małe śmierdziele były w ogóle w stanie wynaleźć boga.
— Przykro mi. Naprawdę mi przykro. Nie wiedziałam. Być może, gdyby Czas był zaznajomiony…
— Jak do tej pory brakowało wystarczających danych, by w ogóle o tym mówić — odezwał się Maxwell. — To tylko teoria, a raczej jedynie reflekcja, wysnuta na podstawie pewnych uwag zasłyszanych wśród niziołków. Oni sami tego nie wiedzą. To było tak dawno temu.
Tak dawno, dodał w myślach. Na miłość boską, prawie dwieście milionów lat temu!
7
— Ach, ten Oop — odezwała się Carol. — On mnie po prostu oszołomił. Ten jego śmieszny domek na końcu świata…
— Czułby się obrażony, gdyby słyszał, że nazywasz to domkiem — stwierdził Maxwell. — To chałupa i on jest z niej bardzo dumny. Właśnie jako z chałupy. Przeskok z jaskini do budynku byłby dla niego po prostu szokiem. Prawdopodobnie czułby się bardzo nieszczęśliwy.
— Z jaskini? On rzeczywiście mieszkał w jaskini?
— Pozwól, że powiem ci coś o moim starym przyjacielu, Oopie. Jest strasznym łgarzem. Absolutnie nie wolno ci wierzyć we wszystko, co on opowiada. Weźmy chociażby kanibalizm…
— No, poczułam się trochę lepiej. Ludzie zjadający się nawzajem…
— Ależ nie, kanibalizm funkcjonował w rzeczywistości. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ale to, czy Oop osobiście o mało co nie został wrzucony do kotła, jest zupełnie odrębną kwestią. Tylko w przypadku informacji ogólnych jego opowieści są wystarczająco wiarygodne. Kiedy natomiast zaczyna relacjonować swoje własne doświadczenia, należy bardzo krytycznie traktować jego słowa.
— Zabawne — powiedziała Carol. — Wielokrotnie widywałam go w instytucie i muszę przyznać, że nawet wzbudził moje zainteresowanie, nie sądziłam jednak, że poznam go osobiście. Szczerze mówiąc, nigdy nie starałam się o to. Zaliczyłam go raczej do grupy ludzi, z którymi znajomość mogę sobie darować. Wydawało mi się, że powinien być nieokrzesany…
— Ależ on jest nieokrzesany — wtrącił Maxwell. — Ale niemniej czarujący — dodała.
Jasne, jesienne gwiazdy świeciły zimno w ciemnej głębinie nieba. Niemal całkowicie opustoszałe pasy komunikacyjne wiły się poprzez pasmo wzgórz. W głębokiej dolinie migotały porozrzucane światła miasteczka. Wiejący w stronę wzgórz wiatr niósł słaby zapach palonych liści.
— Ogień to wspaniała rzecz — powiedziała w zadumie Carol. — Powiedz mi, Peter, dlaczego nie używamy teraz ognia? Przecież tak łatwo go rozniecić. Postawienie kominka w każdym mieszkaniu nie powinno stanowić problemu.
— Były takie czasy, kilkaset lat temu, gdy w każdym domu, albo prawie w każdym domu znajdował się co najmniej jeden kominek — odparł Maxwell. — Czasami budowano je niemal w każdym pomieszczeniu. Wszystko to, cała zabawa w spędzanie czasu przy ogniu, była, oczywiście, już wówczas anachronizmem, wyrazem atawistycznego traktowana ogniska jako źródła ciepła oraz ochrony. W końcu jednak wyrośliśmy z tego.
— Nie sądzę, byśmy z tego wyrośli — zaprotestowała Carol. — Zarzuciliśmy ten zwyczaj i to wszystko. Odwróciliśmy się plecami do tego fragmentu naszej przeszłości. Potrzebę ognia odczuwamy nadal, choć jest to potrzeba czysto psychologiczna. Odkryłam to dziś wieczorem. Siedzenie przy ogniu było dla mnie bardzo ekscytujące, a jednocześnie uspokajało mnie. Może i jest to atawizm, ale on ciągle w nas tkwi.
— Oop nie może żyć bez ognia. Właśnie brak ognia przeżywał najsilniej, gdy ekspedycja Czasu porwała go z przeszłości. Po pierwszych kontaktach z naszą rzeczywistością musiano go całkowicie odizolować na jakiś czas, był bardzo dokładnie strzeżony, bo nie chodziło przecież o uwięzienie go. Ale kiedy ponownie stał się panem samego siebie, że tak to nazwę, otrzymał na własność ów skrawek ziemi na krańcu miasteczka i wybudował sobie ten barak. Prymitywną chałupę, ale o taką mu właśnie chodziło. Z nieodzownym kominkiem. I, rzecz jasna, z ogrodem. Powinnaś zobaczyć jego ogród. Idea uprawiania ziemi była dla niego czymś zupełnie nowym, czymś, co nikomu w jego czasach nie przyszłoby nawet do głowy. Gwoździe, piła i młotek, a nawet zwykła deska, podobnie jak wiele innych rzeczy, to wszystko były dla niego nowości. Jednak jego zdolności adaptacyjne okazały się niezwykle wysokie. Zaakceptował te nowe narzędzia i nowe idee wyjątkowo gładko. Nic nie było w stanie go zdziwić. Zbudował swoją chatę z drewnianych belek, używając młotka, piły i gwoździ oraz reszty niezbędnych materiałów. Myślę jednak, że najwspanialszy ze wszystkiego wydał mu się ogród, a co za tym idzie możliwość hodowania roślin jadalnych, zamiast zbierania dzikich odmian. Zauważyłaś z pewnością, że nadal jest zafascynowany obfitością pożywienia i jego powszechną dostępnością.