Kiedy Maxwell wrócił, dźwigając swoją torbę, Oop siedział przed kominkiem i obcinał paznokcie u nóg za pomocą wielkiego scyzoryka.
Wskazał nożem w kierunku łóżka i powiedział:
— Walnij to tam, a potem chodź i siadaj koło mnie. Właśnie wrzuciłem do ognia dwie nowe szczapy i mam tu słoik, opróżniony ledwie do połowy, a w zapasie dwa pełne.
— Gdzie podział się Duch? — spytał Maxwell.
— Och, rozpłynął się gdzieś. Nie mam pojęcia, dokąd go wywiało, nigdy się nie opowiada. Ale z pewnością wkrótce wróci. Zwykle znika na krótko.
Maxwell położył torbę na łóżku, podszedł do kominka i usiadł, opierając się o obmurowanie z surowych polnych kamieni.
— Błaznowałeś dzisiaj zdecydowanie więcej niż zwykle. Co ci strzeliło do głowy? — spytał.
— Wszystko przez jej wielkie oczy — odparł Oop, szczerząc zęby. — Kiedy dostrzegłem w nich pierwsze oznaki przerażenia… Wybacz Peter, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać.
— Cała ta gadka o kanibalizmie i wymiotach… To było dość wulgarne.
— Cóż, chyba trochę mnie poniosło. Ale ludzie właśnie tego spodziewają się po prymitywnym neandertalczyku — przyznał.
— Ta dziewczyna nie jest głupia — stwierdził Maxwell. Tak zgrabnie podsunęła nam opowieść o Artefakcie, że nigdy nie spodziewałbym się po niej czegoś podobnego.
— Podsunęła?
— Przecież to oczywiste. Nie sądzisz chyba, że po prostu wymknęło jej się, jak usiłowała nam to zasugerować?
— Może masz rację, nie zastanawiałem się nad tym. Ale po cóż miałaby to robić?
— Podejrzewam, że nie podoba jej się pomysł sprzedaży Artefaktu. Wykoncypowała, że jeżeli opowie to takiemu gadule jak ty, już jutro przed południem będzie o tym głośno w całym miasteczku. Doszła widocznie do wniosku, że wielki szum wokół sprawy może przyczynić się do zerwania transakcji.
— Przecież doskonale wiesz, Peter, że ja nie jestem plotkarzem.
— Ja wiem. Ale dziś wieczorem zachowywałeś się jak najgorszy plociuch.
Oop złożył scyzoryk i wsunął go do kieszeni, po czym odkręcił opróżniony do połowy słój i wręczył go Maxwellowi. Profesor uniósł go do ust i pociągnął spory łyk. Ognisty płyn spłynął po jego gardle jak cięcie noża, wywołując natychmiastowe krztuszenie się. Pomyślał, że chciałby choć raz móc napić się tego świństwa bez takich atrakcji. Odstawił słoik i siedział, starając się wyrównać oddech i opanować dreszcze.
— Mocna rzecz — powiedział Oop. — Najlepsza partia, jaką udało mi się wyprodukować od dłuższego czasu. Zwróciłeś uwagę, jaki klarowny?
Maxwell skinął głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
Oop sięgnął po słoik, podniósł do ust i przechylił, obniżając poziom płynu o dobre trzy centymetry. Wreszcie opuścił go i przytulił czule do owłosionej piersi. Wypuścił powietrze z taką siłą, że płomienie w kominku zatańczyły. Wolną ręką pogładził szkło.
— Paliwo pierwsza klasa — powiedział.
Otarł wargi wierzchem dłoni i zapatrzył się w ogień.
— Za to ciebie z pewnością nie mogła wziąć za gadułę odezwał się w końcu. — Zauważyłem, że zrobiłeś parę finezyjnych uników, gdy rozmowa zaczynała dotyczyć twojej osoby. Cały czas lawirowałeś wokół prawdy.
— Może dlatego, że sam nie znam całej prawdy — odparł Maxwell. — Nie wiem też, co z tym wszystkim robić. Chcesz posłuchać mojej historii?
— Jasne, jeśli naprawdę tego chcesz. Nie musisz mi o niczym opowiadać tylko z powodu naszej starej przyjaźni. Wiesz doskonale, że pozostaniemy przyjaciółmi, nawet jeżeli nie piśniesz ani słowa. Ja nie odczuwam potrzeby poznania prawdy. Mamy tyle innych tematów, na które możemy porozmawiać. Maxwell pokręcił głową.
— Muszę ci opowiedzieć, Oop. Muszę podzielić się tym z kimś, a ty jesteś jedynym, któremu mogę zaufać. To zbyt wielki ciężar, bym mógł go sam udźwignąć.
Oop podał mu słoik.
— Łyknij sobie jeszcze i zacznij, kiedy tylko zechcesz. Jedno, czego nie mogę pojąć, to dlaczego skrewił Transport? Nie mieści mi się to w głowie. Należałoby się spodziewać, że kryje się za tym coś innego.
— Masz całkowitą rację — odrzekł Maxwell. — Otóż znajduje się gdzieś planeta, jak sądzę, gdzieś niezbyt daleko. Jest to planeta swobodnie rotująca, nie związana z żadną gwiazdą, chociaż wydaje mi się, że gdyby tylko chciała, mogłaby wprowadzić się do Układu Słonecznego.
— Ale to spowodowałoby ogromne perturbacje. Zostałyby zakłócone orbity wszystkich planet.
— Niekoniecznie. Nie musiałaby wybierać orbity w tej samej płaszczyźnie, na której znajdują się pozostałe planety. Wtedy efekt jej oddziaływania byłby znikomy.
Podniósł słoik, zamknął oczy i pociągnął tęgi łyk. Mimowolnie głowę poderwało mu daleko do tyłu, a żołądek skoczył w górę jak piłka. Opuścił słoik i oparł się ponownie o prymitywną obmurówkę paleniska. W kominie wiatr jęczał i zawodził żałośnie, ale oni byli oddzieleni od tego ponurego wycia surowymi deskami ścian chałupy. W kominku osunął się jeden z pniaków, wyrzucając w górę snop iskier. Tańczące wysoko płomienie rozrzucały po całej izbie ganiające się po ścianach cienie.
Oop sięgnął i wyjął z rąk Maxwella słoik, ale nie zaczął od razu pić. Trzymał go na podołku, tuląc do ciała.
— Zatem tamta planeta przechwyciła i skopiowała twój wzorzec falowy — powiedział. — W ten sposób zrobiło się was dwóch.
— Skąd wiesz o tym?
— Dedukcja. Najbardziej logiczne wytłumaczenie tego, co zaszło. Musiało być was dwóch. Rozmawiałem z tamtym, który wrócił przed tobą, i był on dokładnie takim samym Peterem Maxwellem jak ty, który siedzisz obok mnie. Powiedział wtedy, że nie ma żadnego smoka i że cały ten szum wokół Jenocie] Skóry to kupa bzdurnych plotek i nic więcej. Dlatego wrócił do domu poza kolejnością.
— Teraz rozumiem — wtrącił Maxwell. — Dziwiłem się, dlaczego wrócił tak szybko.
— Szczerze mówiąc, jestem w głupiej sytuacji — wyznał Oop. — Sam nie wiem, czy mam się cieszyć, czy rozpaczać. Pewnie jedno i drugie po trochu, z odrobiną zadumy nad dziwnymi drogami ludzkiego przeznaczenia. To byłeś ty, a więc kiedy umarłeś, straciłem przyjaciela. Nie ulega wątpliwości, że fizycznie i psychicznie była to istota ludzka, a jej życie dobiegło kresu w postaci tragicznej śmierci. Teraz zjawiłeś się ty i tak jak poprzednio straciłem przyjaciela, teraz utraconego przyjaciela odzyskałem, ponieważ jesteś równie prawdziwym Peterem Maxwellem jak tamten.
— Mówiono mi, że był to wypadek.
— Nie jestem pewien. Wiele się nad tym zastanawiałem. A teraz, kiedy wróciłeś, mam jeszcze więcej wątpliwości. On schodził z pasa transportowego, potknął się i upadł, uderzając głową…
— Jak można się potknąć schodząc z pasa, jeśli nie jest się pijanym albo kaleką? Trzeba być wyjątkowym niezdarą. Przecież pas zewnętrzny przesuwa się tak powoli…
— Wiem — wtrącił Oop. — Policja też miała wątpliwości. Ale nie znaleziono niczego podejrzanego, a jak wiesz, musieli wpisać coś do protokołu, żeby można było zamknąć śledztwo. Stało się to na odludziu, mniej więcej w połowie drogi stąd do Rezerwatu Goblinów. Nie było żadnych świadków, na pasie musiało być wtedy zupełnie pusto. Niewykluczone, że w nocy. Ciało znaleziono około dziesiątej przed południem. Ludzie musieli przejeżdżać tamtędy już od szóstej rano, ale prawdopodobnie po szybszym, wewnętrznym pasie, skąd trudno jest dostrzec coś, co znajduje się tuż przy szlaku. Zwłoki mogły tam spoczywać przez wiele godzin, zanim je znaleziono.