Выбрать главу

Jeśli tak właśnie miały się sprawy, stawało przed nim o wiele trudniejsze zadanie. Musiał nie tylko zabezpieczyć się przed istniejącymi w administracji przeciekami wiadomości, ale także zachować szczególną ostrożność, by żadna z posiadanych przez niego informacji nie dostała się w niepowołane ręce, by nie została wykorzystana przeciwko niemu.

Wiewiórka zbiegła już z pnia i teraz myszkowała na opadającym ku brzegowi jeziora trawniku, krzątała się wśród leżących na ziemi liści w poszukiwaniu jakiegoś żołędzia, który mógł umknąć jej uwadze. Spacerująca para zniknęła z pola widzenia i tylko łagodny wietrzyk nieznacznie marszczył powierzchnię jeziora.

W stołówce zostało jedynie kilka osób; ci, którzy zajmowali stoliki, kiedy wchodził, w większości skończyli już śniadanie i wyszli. Ze znajdującej się piętro wyżej sali klubu dochodził stłumiony pomruk głosów i szuranie nóg — jak co dzień zapełniali go studenci młodszych roczników mający przerwy w zajęciach.

Znajdował się w jednym z najstarszych, a przy tym najwspanialszych budynków w miasteczku. Od ponad pięciu stuleci stanowił on ulubione miejsce spotkań, wypoczynku i nauki wielu już pokoleń, przy czym każdy kolejny rocznik w sposób naturalny przejmował tę funkcjonalną tradycję, która czyniła z owego miejsca drugi dom dla wielu tysięcy studentów. Można tu było znaleźć odpowiednie warunki i do rozmyślań, i do nauki; zaciszne kąty do prowadzenia intymnych rozmów, pomieszczenia do gry w bilard lub szachy, stołówki, sale widowiskowe, a także porozrzucane po całym budynku małe, zapełnione półkami z książkami czytelnie.

Maxwell odsunął krzesło od stolika, ale siedział jeszcze, czując nieprzepartą chęć pozostania tutaj — wiedział doskonale, że gdy wyjdzie ze stołówki, będzie musiał stawić czoło problemom, zbierającym się wokół niego jak chmury burzowe. Za oknem wstawał coraz cieplejszy, złocisty, jesienny dzień — pełen opadających, pozłacanych liści, otulający odległe wzgórza błękitną mgiełką, jakby przeznaczony wyłącznie do wychwalania kwitnących w ogrodach chryzantem oraz płomiennych astrów i nawłoci porastających pola i nie zamieszkane parcele.

Za jego plecami rozległo się nietypowe postukiwanie wielu drobnych stóp o wyłożoną czerwonymi, kwadratowymi płytkami podłogę. Odwrócił się na krześle i ujrzał ich właściciela zmierzającego szybko w jego kierunku.

Osobnik ten przypominał wyrośniętą nad podziw, chodzącą, nie wiedzieć czemu po lądzie, krewetkę. Wyrastające z jednego miejsca odnóża, dziwnie ścięty tułów, cudaczne pręty sterczące z malutkiej głowy — niewątpliwie narządy zmysłów. Całe ciało odznaczało się niezdrową białą barwą, a na końcach długich, kiwających się anten widniały trzy kuliste czarne oczka.

Istota zatrzymała się przy stoliku, trzy długie czułki obróciły się i spojrzenie trojga oczu utkwiło wprost w Maxwellu.

— Poinformowano jestem, pan być profesor Maxwell stworzenie przemówiło wysokim, piskliwym głosem, a skóra, okrywająca gardło poniżej zdającej się być całkiem niepotrzebną głowy, zatrzepotała nerwowo.

— Tak, to prawda. Jestem Peter Maxwell.

— Ja być mieszkaniec z zewnątrz, ze świata, który wy nazywać Grot Włóczni 27. Imię, które mam, nie jest ważne dla pana. Jawię się przed panem z komisją od mój pracodawca. Może pan wiedzieć, że ja być desygnowany przez panna Nancy Clayton.

— Tak, oczywiście — odparł Maxwell, przyznając w duchu, że zatrudnianie tego rodzaju nieziemca w charakterze chłopca na posyłki bardzo pasowało do charakteru Nancy Clayton.

— Ja pracować siebie dla nauki — wyjaśnił Krewetka. Robić wszystko co znaleźć:

— To bardzo chwalebne — przyznał Maxwell.

— Ja wprawiać się w matematyka czasu. Skoncentrować na światłach konfiguracja liniowa. Mieć z tym zmartwienie. Krewetka nie wyglądał jednak na kogoś, kto ma jakiekolwiek zmartwienia.

— Skąd te zainteresowania? — zapytał Maxwell. — Czy jest to coś związanego z twoją ojczyzną? A może z dziedzictwem kulturowym twojej rasy?

— O tak, rzeczywiście. Zupełnie nowa idea. W mój świat nie ma myśleć o czasie, żadna koncepcja taka rzecz jak czas. Ja być bardzo zaskoczony uczyć się o tym. I podekscytowany też. Ale ja za dużo dygresować. Ja przyjść tu z posłaniem. Panna Clayton życzyć sobie wiedzieć, czy pan może zaszczycić przyjęcie wieczorem dziś dzień? Jej dom, ósma na zegarek.

— Wydaje mi się, że tak — odparł Maxwell. — Powiedz jej, proszę, że zawsze nadzwyczaj cenię sobie jej przyjęcia.

— Naduradowany — oznajmił Krewetka. — Ona tak bardzo chcieć pana tam. Pan być w temacie odpowiedni.

— Nie wątpię — stwierdził Maxwell.

— Pan ciężko znaleźć. Biegać ciężko i szybko. Pytać w wiele miejsc. W końcu zwycięsko.

— Przykro mi, że miałeś z mojego powodu tak wiele kłopotów.

Maxwell sięgnął do kieszeni i wyciągnął banknot. Stwór wysunął jedno z przednich odnóży, schwycił banknot w parę szczypców, złożył go starannie raz i drugi, po czym wcisnął do woreczka, którego koniec wystawał zza pancerza piersiowego.

— Pan uprzejmy nadoczekiwanie — zapiszczał. — Jeszcze jedna informacja. Okazja dla przyjęcia jest odkrycie obraz ostatnio zdobyty. Obraz zagubiony i zniknięty bardzo długo. Autora szanowny pan Albert Lambert. Triumf wielki dla panna Clayton.

— O tak, tego jestem pewien. Panna Clayton jest specjalistką od triumfów — zauważył profesor.

— On jak pracodawca był miłosierny — powiedział Krewetka z naganą w głosie.

— Nie mam co do tego wątpliwości.

Stworzenie oddaliło się błyskawicznie, pokonując stołówkę galopem. Maxwell zasłuchał się w klekotanie pancerza Krewetki na schodach, które umilkło dopiero wówczas, kiedy tamten znalazł się na parterze.

Wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Stwierdził w duchu, że jeśli miał uczestniczyć w ceremonii odsłonięcia obrazu, wypadało wkuć coś niecoś na temat artysty. Pomyślał z uśmiechem, że dokładnie tym samym będą zajmować się w ciągu całego dnia niemal wszyscy zaproszeni na przyjęcie goście.

Lambert. Nazwisko obiło mu się o uszy. Czytał coś o nim, prawdopodobnie dawno temu. Chyba jakiś reportaż w jednym z tych czasopism, które kupuje się tylko na podróż.

11

Maxwell otworzył książkę.

Albert Lambert urodził się 11 stycznia 1973 roku w Chicago, w stanie Illinois — głosiła otwarta strona tekstu — Znany jako portrecista groteskowego symbolizmu. Prace z lat młodzieńczych nie znamionowały późniejszego wybitnego artysty. Odznaczały się, co prawda, znakomitym rzemiosłem i dogłębnym wejrzeniem w naturę tematu, nie wyróżniały się jednak niczym szczególnym. W groteskowy okres twórczości wkroczył dopiero po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia. Nastąpiło to nieomal z dnia na dzień, tak jakby artysta rozwijał talent w tajemnicy, nie wystawiając płócien z tego okresu aż do momentu, w którym uznał nowy kształt swoich dzieł za w pełni satysfakcjonujący. W istocie nie ma żadnych dowodów, że tak właśnie było; przeciwnie, istnieją przesłanki, iż artysta…

Maxwell przerzucił pozostałe strony tekstu, dotarł do kolorowych reprodukcji i równie szybko przekartkował przykłady wczesnych prac artysty. Nagle, po odwróceniu kolejnej kartki, trafił na całkowicie odmienne malarstwo — odmianie uległo wszystko, koncepcja artystyczna, kolorystyka, a nawet, jak mu się zdawało, sposób malowania. Zupełnie jakby w książce przedstawiano prace dwóch różnych artystów, z których pierwszy intelektualnie związany był wyłącznie z duchową potrzebą systematycznego uzewnętrzniania swych doznań, drugi zaś ogarnięty pasją, wręcz obsesją, natchniony przez jakieś wstrząsające doświadczenie, z którym usiłował się uporać, przelewa= jąc wrażenia na płótno.