— Wręcz przeciwnie — odparł Maxwell. — W tym domu zawsze jestem mile widziany.
Ruszył nieśpiesznie w stronę schodów, a Sylwester pomaszerował za nim z królewską gracją. Nancy odwróciła się, ujrzała go, po czym przedarła się przez tłum i szybkim krokiem podeszła do niego.
— Peter! — zawołała. — Więc to prawda, znów jesteś wśród nas.
— Tak, oczywiście.
— Czytałam o tobie w gazetach, ale nie mogłam w to uwierzyć. Sądziłam, że to oszustwo, albo głupi kawał.
— I mimo wszystko zaprosiłaś mnie? — Ja cię zaprosiłam?
Nie oszukiwała go. Widział to wyraźnie po jej minie.
— Mam rozumieć, że to nie ty przysłałaś do mnie Krewetkę…
— Jaką krewetkę?
— Stworzenie, które przypominało przerośniętą Krewetkę… Zaprzeczyła ruchem głowy, a na jej twarzy odmalowało się głębokie zdumienie. Patrząc na nią, Maxwell z pewnym niedowierzaniem spostrzegł pierwsze oznaki starzenia się. W kącikach oczu pojawiły się liczne drobniutkie zmarszczki, których nawet kosmetyki nie były w stanie ukryć.
— Stworzenie przypominające krewetkę — powtórzył. Powiedział, że występuje w twoim imieniu. Przekazał mi zaproszenie na przyjęcie i rzekł, iż zostanie przysłany po mnie samochód. Przyniósł mi nawet ubranie, mówiąc…
— Uwierz mi, Peter — przerwała mu Nancy. — Nie zrobiłam niczego podobnego, nie zapraszałam cię, ale bardzo się cieszę, że przyszedłeś.
Podeszła bliżej, położyła dłoń na jego ramieniu, a na jej ustach wykwitł kpiący uśmieszek.
— Za to z przyjemnością dowiem się, co właściwie zaszło pomiędzy tobą i panem Marmaduke — dodała ciszej.
— Bardzo mi przykro z tego powodu.
— Daj spokój. Jest moim gościem i powinien być traktowany na równi z resztą gości, ale w gruncie rzeczy jest okropny, Peter. To wyjątkowy nudziarz, a do tego snob i…
— Nie teraz — szepnął ostrzegawczo Maxwell.
Mr Marmaduke uwolnił się z kręgu gości i toczył się powoli w ich kierunku. Nancy odwróciła się ku niemu.
— Czy nic się panu nie stało? — zapytała. — Dobrze się pan czuje?
— Wszystko w porządku — burknął Kołowiec.
Podtoczył się bliżej do Maxwella i z górnej części beczkowatego ciała wysunęło się ramię — cienkie, elastyczne, sznurkopodobne, bardziej przypominające mackę zakończoną trzema szponiastymi palcami. Wyciągnął ją na całą długość i otoczył nią ramiona Maxwella. Czując dotyk macki profesor miał ochotę odskoczyć, lecz jedynie ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał dreszcz obrzydzenia.
— Bardzo panu dziękuję — odezwał się Mr Marmaduke. Jestem ogromnie wdzięczny. Prawdopodobnie uratował mi pan życie. Padając, dostrzegłem, jak pan rzucił się na tę bestię. To był bohaterski wyczyn.
Tulący się do nogi Maxwella Sylwester uniósł w górę łeb, zwiesił dolną szczękę, obnażając kły, i zaczął cicho warczeć.
— On nie skrzywdziłby pana — wtrąciła Carol. — Jest łagodny jak kotek. Gdyby nie rzucił się pan do ucieczki, na pewno nie pogoniłby za panem. Zrozumiał widocznie, że chce się pan z nim zabawić, a on uwielbia takie zabawy.
Sylwester ziewnął szeroko, ukazując wszystkie zęby.
— Ja natomiast nie przepadam za podobnymi zabawami stwierdził Mr Marmaduke.
— Przeraziłem się nie na żarty, widząc pański upadek rzekł Maxwell. — Myślałem przez moment, że zaraz pan pęknie.
— Nie ma podstaw do obaw — odparł Kołowiec. — Jestem wyjątkowo elastyczny. Moje ciało jest zrobione ze znakomitego materiału, mocnego, twardego, a zarazem sprężystego.
Macka zsunęła się z ramion Maxwella, zawirowała w powietrzu jak natłuszczony sznur, aż w końcu zniknęła z powrotem w korpusie. Maxwell zauważył ze zdumieniem, że w miejscu, gdzie skryła się w ciele, nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł Mr Marmaduke. — Jest tu ktoś, z kim chciałbym się jeszcze zobaczyć. — Zawrócił i potoczył się szybko w głąb salonu.
Nancy wzruszyła ramionami.
— Skóra mi ścierpła — powiedziała. — Chociaż muszę przyznać, że jego obecność jest ogromną atrakcją. Nie każdy ma okazję gościć w swym domu Kołowca. Nie muszę ci chyba mówić, Peter, ile zachodu kosztowało mnie, żeby przyjął zaproszenie. Ale teraz żałuję. On przyprawia o mdłości.
— Czy wiesz, po co tu przybył? Po co w ogóle zjawił się na Ziemi?
— Nie mam pojęcia. Odnoszę wrażenie, że przybył tu jako zwykły turysta. Z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić, żeby taką kreaturę interesowała turystyka.
— Chyba masz rację — stwierdził Maxwell.
— Opowiedz mi coś o sobie, Peter. Czytałam w gazetach…
— Tak, wiem — wtrącił uśmiechając się szeroko. — Piszą, że wróciłem z zaświatów.
— Nie wierzę. Przecież to w ogóle niemożliwe, prawda? Kogo więc pochowaliśmy? Wszyscy byliśmy na pogrzebie i wszyscy sądziliśmy, iż żegnamy ciebie. Ale to nie mogłeś być ty. Cokolwiek się stało…
— Dopiero wczoraj wróciłem na Ziemię, Nancy. Okazało się, że nie żyję, moje mieszkanie zostało wynajęte, straciłem pracę, a…
— To nie może być prawda. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzają. Nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło.
— Dla mnie również nie wszystko jest jasne — stwierdził Maxwell. — Mam nadzieję, że kiedyś poznam więcej szczegółów.
— Mniejsza o to. Wróciłeś do nas i wszystko jest w porządku. Jeśli nie masz ochoty o tym rozmawiać, szepnę komu trzeba, żeby cię nie nagabywali.
— To miło z twojej strony. Ale nie wierzę, żeby to zdało egzamin.
— Dziennikarzami nie musisz się przejmować, nie ma wśród gości ani jednego. Zwykle zapraszałam kilku wybranych, którym, jak mi się zdawało, mogę ufać. Lecz okazało się, że nie można ufać żadnemu z nich, doświadczyłam tego ostatnio na własnej skórze. Dzisiaj nie musisz się obawiać dziennikarzy.
— O ile mi wiadomo, zdobyłaś obraz…
— A więc wiesz już o nim? Chodź, pokażę ci go. Jestem z niego strasznie dumna. Rozumiesz, to sam Lambert! W dodatku nie wymieniany w żadnych książkach. Później opowiem ci, w jakich okolicznościach został odnaleziony, nie powiem ci tylko, ile mnie kosztował. Nie zdradzę tego nikomu. Wstydzę się.
— Dużo czy mało?
— Dużo — oparła Nancy. — A musiałam jeszcze przedsięwziąć odpowiednie środki ostrożności, by nie kupić falsyfikatu. Nie chciałam nawet rozmawiać o cenie, dopóki nie został zbadany przez eksperta. Nawet dwóch ekspertów. Chciałam mieć możliwość skonfrontować opinie, choć w gruncie rzeczy nie było to konieczne.
— Nie ma żadnych wątpliwości, że to dzieło Lamberta? — Najmniejszych. Sama byłam prawie pewna, nikt inny nie malował w tym samym stylu co Lambert. Musiałam się tylko upewnić, że nie jest to kopia.
— Co wiesz na temat Lamberta? — zapytał Maxwell. Może wiesz coś więcej niż wszyscy. Chodzi mi o szczegóły, których nie opisuje się w książkach.
— Nie. Na dobrą sprawę wiem niewiele, a prawie nic o samym malarzu. Dlaczego pytasz?
— Ponieważ jesteś taka podekscytowana.
— Mam prawo! Czy odkrycie nieznanego dzieła Lamberta nie jest wystarczającym powodem? Mam jeszcze dwa inne jego obrazy, ale ten jest wyjątkowy, właśnie dlatego, że nikt nie wiedział o jego istnieniu. Zrozum, to nie jest obraz, który zaginął. Naprawdę nikt nie wiedział, że, Lambert go namalował. Nie ma na jego temat żadnych dokumentów, nie wymieniają go żadne zapiski, jakie dotrwały do naszych czasów. To jedna z jego tak zwanych grotesek. Wręcz trudno uwierzyć, że takie dzieło spoczywało w zapomnieniu, że pominęli je biografowie. Gdyby to była któraś z wcześniejszych prac, wtedy coś podobnego byłoby nawet zrozumiałe.