— Wszystko wskazuje na to, że z Williamem Shakespeare’em także będzie sporo kłopotów — powiedział Duch. — Od razu chciał wyjść i obejrzeć sobie tę nową epokę, o której tak wiele mu opowiadano. Ci z Czasu przeżyli ciężkie chwile, zanim przekonali go, aby zmienił swój elżbietański strój na współczesny, ale po długich namowach, kiedy w końcu zgodził się przebrać, musieli puścić go między ludzi. No i teraz zachodzą w głowę, co mu się mogło przydarzyć. Mieli go cały czas na oku, ale udało mu się ich wykołować. Oddaliby wszystko, byle go tylko odnaleźć. Wyprzedali wszystkie bilety, nawet na miejsca stojące w tym wielkim holu na parterze, a teraz grozi im, że impreza w ogóle się nie odbędzie.
— Skąd o tym wiesz? — zapytał Maxwell. — Wygląda na to, że przechwytujesz miasteczkowe plotki, zanim się jeszcze rozejdą.
— Kręcę się tu i tam — odparł Duch skromnie.
— To faktycznie nieciekawa sytuacja — stwierdził Maxwell. — Ale ja nie zrezygnuję ze swoich planów. Mam bardzo mało czasu. Jeżeli ktokolwiek ma szanę zobaczyć się z Harfowem, muszę to być ja.
— To wszystko brzmi wprost niewiarygodnie — powiedział Duch ze smutkiem w głosie. — Wygląda na to, że okoliczności sprzysięgły się przeciwko tobie i będziesz musiał głową rozbijać mur. Aż trudno uwierzyć, że przez zwykłą głupotę uniwersytet i cała Ziemia stracą szansę zdobycia wiedzy dwóch wszechświatów.
— To sprawka Kołowca. Jego oferta to bardzo silny argument, znacznie ogranicza moje pole manewru. Gdybym tylko miał więcej czasu… Mógłbym doprowadzić sprawę do końca. Porozmawiałbym z Harfowem i w końcu załatwił spotkanie z Arnoldem. W ostateczności, gdyby to nie wypaliło, namawiałbym Harfowa na tę transakcję. Wtedy Czas, a nie Uniwersytet kupiłby bibliotekę krystalicznej planety. Ale nie ma na to czasu. Powiedz mi, Duchu, co wiesz na temat Kołowców. Czy jest coś, o czym my wszyscy jeszcze nie wiemy?
— Wątpię. Tylko tyle, że to oni mogą być owym hipotetycznym wrogiem, którego spotkanie w przestrzeni kosmicznej zawsze przepowiadano. Wszystkie ich działania świadczą, że przynajmniej potencjalnie są wrogami. Motywy ich działań, zwyczaje, etyka, w końcu ogólny pogląd na życie muszą być krańcowo różne od naszych. Mamy z nimi prawdopodobnie jeszcze mniej wspólnego niż z pająkami czy osami. Tyle, że oni są sprytni i to jest najgorsze. Przejęli z naszych poglądów i manier wystarczająco dużo, żeby móc swobodnie kontaktować się z nami, przebywać wśród nas i robić interesy. W pełni zademonstrowali swe umiejętności w tych kombinacjach, mających doprowadzić do zdobycia przez nich Artefaktu. Właśnie ich sprytu, drogi przyjacielu, ich elastyczności obawiam się najbardziej. Wątpię, czy gdyby role się odwróciły, ludzie byliby w stanie zdziałać aż tak wiele.
— Myślę, że masz rację — odparł Maxwell. — Tym bardziej powinniśmy uczynić wszystko, żeby nie przejęli owego skarbu, jaki oferuje krystaliczna planeta. Bóg jeden wie, co zawiera ta biblioteka. Miałem okazję obejrzeć próbkę, ale to ledwie odrobina, jedynie maleńki wycinek całości. Mimo wszystko zetknąłem się z wiedzą, której nie byłbym w stanie zgłębić przez lata. Co nie znaczy, że ludzkość, dysponując czasem i umiejętnościami, których mnie brakowało, których nie potrafię sobie nawet wyobrazić, nie będzie w stanie tego zrozumieć. Na pewno jest to w zasięgu naszych możliwości. Ale tak samo w zasięgu możliwości Kołowców. Istnieją przecież rozległe obszary wiedzy, do jakiej nie mamy żadnych predyspozycji, a mogą one stanowić naturalną domenę Kołowców. Jeżeli kiedykolwiek miałoby dojść do konfliktu między ludźmi i Kołowcami, wówczas wiedza krystalicznej planety mogłaby być jedynym czynnikiem decydującym o zwycięstwie lub porażce. Co więcej, Kołowcy, mając świadomość, że jesteśmy w posiadaniu owej wiedzy, mogliby robić wszystko, żeby nigdy nie dopuścić do konfliktu. Ten skarb może decydować o przyszłym pokoju lub wojnie.
Zgarbił się, kiedy mimo ciepłego, jesiennego popołudnia poczuł ukłucia chłodu nadciągającego gdzieś z daleka, nie mającego nic wspólnego ani z przybranym jesiennymi barwami krajobrazem, ani z niebem przypominającym chiński jedwab, które zdawało się otulać całą Ziemię.
— Rozmawiałeś z banshee tuż przed jego śmiercią — odezwał się Duch. — Wspominał o Artefakcie. Czy zostawił ci chociażby jakąś wskazówkę, czym on właściwie jest? Gdybyśmy wiedzieli…
— Nie, Duchu. Na ten temat nie padło ani słowo. Zrodziło się we mnie podejrzenie… Nie, nazwijmy to raczej przeczuciem, zbyt mglistym, by formułować podejrzenia. Przyszło mi do głowy już po rozmowie z nim, nie dał mi jednak najmniejszych podstaw, żeby wyciągać podobne wnioski. Otóż skłonny jestem przypuszczać, że Artefakt pochodzi z innego, z poprzedniego wszechświata. Z tego, który stanowił kolebkę krystalicznej planety. Prawdopodobnie jest czymś niezwykle wartościowym, co przetrwało wszystkie eony od końca tamtego wszechświata. Co się z tym wiąże, banshee oraz te inne prehistoryczne stworzenia, zidentyfikowane przez Oopa, musiałyby także pochodzić z tamtego wszechświata i być w jakiś sposób związane z mieszkańcami krystalicznej planety. Stanowiłyby formy życia, powstałe i rozwijające się w poprzednim wszechświecie, które przybyły na Ziemię, a może również na inne planety, w roli osadników, realizując gigantyczny plan krystalicznej planety, zmierzający do utworzenia nowej cywilizacji. Ale coś się zdarzyło, z jakiegoś powodu ten wielki plan kolonizacji nie powiódł się. Tu, na Ziemi, przyczyną był rozwój człowieka, na innych planetach mogły to być zupełnie inne czynniki. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego zawiodły wszelkie próby skolonizowania nowego wszechświata. Nie wzięto pod uwagę faktu, że gatunki wymierają — wymierają w sposób naturalny z jednego tylko powodu: żeby zrobić miejsce dla rozwijających się nowych kultur. Niewykluczone, że działa tu jakieś naturalne prawo, którego jeszcze nie rozumiemy. Możliwe, że każda rasa może dominować tylko przez pewien określony czas i owe starożytne istoty przybyły na Ziemię z wydanym już na siebie wyrokiem śmierci. Istnienie podobnego prawa natury, które oczyszcza drogę dla ewolucji, które nakłada ograniczenia czasowe dla każdej rasy stającej na drodze ewolucji, nigdy nie przyszło nam do głowy, ponieważ stanowimy jeszcze bardzo młodą kulturę.
— To brzmi rozsądnie — przyznał Duch. — Twój wniosek o wymarciu wszystkich kolonii jest bardzo prawdopodobny. Gdyby gdziekolwiek we wszechświecie istniała rozwijająca się nadal kolonia, krystaliczna planeta jej przekazałaby swoje dziedzictwo, zamiast oferować je nam lub Kołowcom, czyli cywilizacjom, które są dla niej całkowicie obce.
— Jedno mnie dręczy — wyznał Maxwell. — Do czego mieszkańcom krystalicznej planety, znajdującym się już tak blisko śmierci, że nie są niczym więcej jak cieniami, może być potrzebny Artefakt? Cóż im teraz przyjdzie z niego? Do czego mogą go jeszcze wykorzystać?
— Może gdybyśmy wiedzieli, czym on jest… — podsunął Duch. — Na pewno nic ci nie przychodzi do głowy? Może po rozmowie z banshee…
— Nie — przyznał Maxwell. — Nie mam najmniejszego pojęcia.
19
Harlow Sharp sprawiał wrażenie człowieka, któremu cały świat zwalił się na głowę.
— Przepraszam, że musiałeś tak długo czekać — odezwał się do Maxwella. — Dzisiaj jest sądny dzień.
— Powinienem się cieszyć, że w ogóle udało mi się tu dostać — odparł Maxwell. — Ten pies wartowniczy przed wejściem ~do twego gabinetu wcale nie miał zamiaru mnie wpuścić.
— Spodziewałem się ciebie, byłem pewien, że wcześniej czy później się pojawisz. Dotarły do mnie przedziwne opowieści… — Pewnie większość z nich jest prawdziwa. Ale nie przyszedłem tu, by cię nimi zanudzać. To nie jest towarzyska wizyta. Mam pewien interes, ale nie zabiorę ci zbyt wiele czasu. — W porządku — rzekł Sharp. — Co mogę dla ciebie zrobić?