Выбрать главу

— Pan już nie ma żony.

— Z Sybille — powiedział Klein tracąc nadzieję. — Chciałbym porozmawiać z Sybille, moją… moją byłą żoną.

— Dobrze, wprowadzą pana.

— Ile to będzie kosztować?

— Proszę o tym nie myśleć — powiedział Dolorosa. — Jestem wiele winien Jijibhoiowi. Bardzo wiele. Zorganizuję narkotyk…

— Narkotyk?

— Narkotyk, jakiego używają agenci skarbowi, infiltrując Zimne Miasta. Zwęża źrenice i naczynia włoskowate. Po zażyciu człowiek wygląda jak zmarły. Agentów zawsze łapią i wyrzucają. To samo zrobią z panem. Będzie pan jednak miał przynajmniej poczucie, że jest pan odpowiednio zamaskowany. Jedna kapsułka codziennie rano przed jedzeniem.

— Dlaczego agenci skarbowi infiltrują Zimne Miasta? — spytał Klein patrząc na Jijibhoia.

— Z tego samego powodu, dla którego infiltrują inne miejsca — wyjaśnił Jijibhoi. — Na przeszpiegi. Chcą skompletować dane na temat operacji finansowych prowadzonych przez zmarłych. Widzi pan, dopóki Kongres nie zatwierdzi nowego ustawodawstwa dotyczącego zdefiniowania pojęcia osoby żyjącej, nie ma możliwości, by zmusić osobę oficjalnie uznaną za zmarłą do wywiązywania się…

— A teraz sprawy podstawowe — wtrącił się Dolorosa. — Mogę uzyskać dla pana kartę stałego pobytu w Zimnym Mieście Albany w stanie Nowy Jork. Umarł pan w grudniu. Został pan ożywiony na wschodzie, ponieważ… zastanówmy się…

— Mogłem uczestniczyć w dorocznym spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego — zasugerował Klein. — To właśnie robię. Jestem profesorem historii najnowszej na uniwersytecie kalifornijskim w Los Angeles. Ze względu na okres świąteczny moje ciało nie mogło być przesłane do Kalifornii z braku miejsca. Dlatego skierowano mnie do Albany. Czy to brzmi prawdopodobnie?

— Lubi pan wymyślać kłamstwa, panie profesorze? — uśmiechnął się Dolorosa. — Wyczuwani tę umiejętność u pana. Dobrze. Zimne Miasto Albany. To jest pierwszy pański wyjazd. Na wysuszenie, tak jak motyl suszy się po wyjściu z poczwarki. Jest pan mięciutki i wilgotny, sam w nieznanym miejscu. Będzie się pan musiał dużo nauczyć o sposobie zachowania, zwyczajach, życiu w społeczeństwie i o innych bzdurach. Zajmiemy się tym jutro, we środę i w piątek. Trzy lekcje powinny wystarczyć. A teraz sprawy podstawowe. Będąc w Zimnym Mieście, trzeba pamiętać o trzech rzeczach. Po pierwsze, nigdy nie należy zadawać bezpośrednich pytań. Po drugie, nigdy nie należy nikogo dotykać. Po trzecie, należy pamiętać, że dla zmarłego cały wszechświat jest fantazją. Nie ma nic rzeczywistego, nic nie ma większego znaczenia. Wszystko jest żartem, tylko żartem, przyjacielu, tylko żartem.

* * *

W początkach kwietnia Klein poleciał do Salt Lakę City, wynajął samochód i wyruszył w kierunku płaskowyżu otoczonego czerwonawymi wzgórzami, gdzie zmarli zbudowali Zimne Miasto Zioń. Była to już jego druga wizyta w nekropolii. Poprzednim razem był tu późnym latem 1991 roku. Był to upalny, suchy okres, kiedy słońce wydawało się wypełniać pół nieboskłonu i nawet poskręcane jałowce wydawały się półprzytomne z pragnienia. Tym razem było mroźne popołudnie i słabe, blade światło przesączało się znad wzgórz. Porywy wiatru niosły ze sobą lekki śnieg przez stalowobłękitne powietrze. Instrukcje, jakich udzielił mu Jijibhoi, miał wypisane w elektronicznym notatniku na tablicy rozdzielczej. Czternaście mil za miastem wąska szosa odchodziła w bok od głównej drogi. Przy skrzyżowaniu niewielki znak oznajmiający: DROGA PRYWATNA. ZAKAZ WJAZDU. Tysiąc jardów dalej kolejny znak: ZIMNE MIASTO ZIOŃ. TYLKO DLA CZŁONKÓW. Dalej droga była zamknięta. Przecinał ją promień zielonego światła — skaner. Zapory wysunęły się jak dwie kosy z asfaltu. Głos z niewidocznego głośnika oznajmił:

— Jeżeli masz pozwolenie na wjazd do Zimnego Miasta Zien, umieść je z lewej strony pod wycieraczką.

Poprzednim razem nie miał pozwolenia. Dalej nie dotarł. Dowiedział się jednak z krótkiej rozmowy z niewidzialnym odźwiernym, że Sybille mieszkała właśnie tu, w Zimnym Mieście Zioń. Tym razem wsunął pod wycieraczkę sfałszowany dokument dostarczony przez Dolorosę i czekał w napięciu. Po trzydziestu sekundach zapory cofnęły się. Ruszył dalej drogą wijącą się przez gęsty las rozczochranych sosen i dotarł w końcu do ceglanego muru, który niknął wśród drzew po obu stronach, jak gdyby otaczał całe miasto. Prawdopodobnie tak rzeczywiście było. Klein odnosił wrażenie, że Zimne Miasto Zioń było hermetyczne, ogromne i zamknięte jak starożytny Egipt. W murze była metalowa brama. Zielone, elektroniczne oczy przyjrzały mu się dokładnie, zasygnalizowały aprobatę i brama otwarła się.

Prowadził samochód powoli w kierunku śródmieścia. Mijał dzielnicę, w której przeważały budynki gospodarcze — składy, podstacja energetyczna, wodociągi. Ponure, jednopiętrowe bloki z żużla, bez okien. Wjechał w dzielnicą mieszkaniową. Niewiele się różniła. Ulice wytyczono prosto, budynki były przysadziste, smętne, bezosobowe, jednolite. Praktycznie nie było ruchu samochodowego. Minął kilkanaście przecznic i spotkał zaledwie około dziesięciu przechodniów. Nie spojrzeli nawet na niego. Tak zatem wyglądało środowisko, w którym zmarli zamierzali spędzić swoje drugie życie. Dlaczego taka zamierzona brzydota? Nigdy nas nie zrozumiesz — ostrzegł Dolorosa. Miał rację. Jijibhoi powiedział mu, że Zimne Miasta nie były piękne. Na to jednak Klein nie był przygotowany. Miejsce to było zimne, jak gdyby skute lodem. Cisza, sterylność, spokój kostnicy. Zimne Miasto — to dobrze wybrana nazwa. Z punktu widzenia architektury miasto wyglądało jak najgorsze tanie i niechlujne osiedle, a nastrój w nim panujący wywoływał przygnębienie, podobnie jak osiedla dla emerytów, w których stały różne Krainy Odpoczynku czy Słoneczne Pałace, pozbawione dzieci i radości skupiska, gdzie ci jeszcze żyjący, ale już u progu śmierci oczekiwali na ostatni sygnał. Kleina przebiegł dreszcz.

* * *

Po kilku minutach jazdy w kierunku śródmieścia Klein dostrzegł pierwsze oznaki ożywienia. Dom towarowy, zespół budynków o płaskich dachach pokrytych brązowym tynkiem, zbudowanych w kształcie litery U. Po utworzonym w ten sposób dziedzińcu kręcili się kupujący. Dobrze. Jego pierwsza próba miała się rozpocząć. Zaparkował samochód u wylotu dziedzińca i ruszył niepewnie w kierunku wejścia. Czuł się tak, jak gdyby na jego czole widniały napisy z ognistych liter: OSZUST, INTRUZ, PODGLĄDACZ, SZPIEG.

No już — pomyślał. Złapcie mnie, złapcie oszusta i skończcie z tym. Wyrzućcie mnie stąd, powieście albo ukrzyżujcie. Zdawało się jednak, że nikt nie odbiera tych sygnałów. Całkowicie go ignorowano. Przez uprzejmość? A może nim pogardzano? Dyskretnie przyglądał się kupującym, mając nieśmiałą nadzieję, że może od razu spotka Sybille. Wszyscy wyglądali jak lunatycy poruszający się w ciszy, zaprzątnięci swoimi sprawami. Żadnych uśmiechów, żadnych rozmów. Zimna obojętność tych zapatrzonych w siebie ludzi nadawała zwyczajnej atmosferze podmiejskiego domu towarowego surrealistycznej intensywności. Norman Rockwell z domieszką Dalego lub De Chirico. Dom towarowy wyglądał jak wszystkie inne domy towarowe. Odzież, filia banku, stoisko muzyczne, bar, stoisko z kwiatami, sprzęt elektroniczny, mała sala kinowa. Była tylko jedna różnica, którą dostrzegał w miarę, jak przechodził od stoiska do stoiska. Wszystko było zautomatyzowane. Nigdzie nie było sprzedawców, wszędzie były natomiast ekrany informacyjne i niewątpliwie kamery dla odstraszenia złodziei (a może impuls skłaniający ludzi do kradzieży zanikał wraz z pierwszą śmiercią ciała?). Klienci sami wybierali towary, zgłaszali się przy ekranach informacyjnych i zostawiali odcisk kciuka na płytkach obciążających automatycznie ich rachunek. Oczywiście! Nikt przecież nie chciał zmarnować swego wznowionego życia stojąc za kontuarem i sprzedając tenisówki lub watę na patyku. Mieszkańcy Zimnych Miast nie chcieli również naruszać swojej izolacji wynajmując żywych jako siłę roboczą. Ktoś „jednak musiał tu pracować, bo skąd się wzięły towary w sklepie? Ogólnie biorąc jednak, czego nie można było zrobić przy pomocy maszyn, nie robiono wcale.