Выбрать главу

Wtedy odezwała się Nerita, porzucając wszelkie słowne zabawy:

— Wciąż bardzo za nią tęsknisz, prawda?

— Tak. Pewne rzeczy nigdy się nie kończą.

— Wszystko się kończy — powiedział Mortimer. — Dodo, tury, święte Cesarstwo Rzymskie, dynastia Tang, mury Bizancjum, język Mihendżo-Daro.

— Ale trwają piramida Cheopsa, Jangcy, czaszka pitekantropa — sprzeciwił się Klein. — Niektóre rzeczy trwają, niektóre można odtworzyć. Odcyfrowano zapomniane języki. Obecnie poluje się na dodo i tura w jednym z rezerwatów afrykańskich.

— To są repliki — powiedział Mortimer.

— Przekonywające repliki, nie gorsze od oryginału.

— Czy tego właśnie chcesz? — spytała Nerita.

— Chcę tego, co mieć można.

— Przekonywającą replikę utraconej miłości?

— Wystarczy mi pięć minut rozmowy.

— To ci się uda, jednak nie dzisiaj. Widzisz? Jest tam. Teraz jej nie przeszkadzaj.

Nerita skinieniem głowy wskazała środek sali restauracyjnej. Po przeciwległej stronie, trzy poziomy wyżej pojawili się Sybille i Kent Zacharias. Stali przez chwilę u wejścia do odgrodzonego pomieszczenia, patrząc spokojnie i bez wyrazu na środek restauracji. Klein poczuł, jak mięsień w policzku zaczyna mu drgać nerwowo. Nie mógł tego drżenia opanować. Był to oskarżycielski dowód braku spokoju, tak typowego dla zmarłych. Zasłonił policzek ręką. Dłonią wyczuwał jego drżenie i pulsowanie. Stała tam w górze, jak bogini manifestująca swą boskość przed tłumem wiernych. Blada, opalizująca sylwetka, piękniejsza nawet niż obraz wytworzony przez jego pamięć. Wydawało się wprost niemożliwe, że ta istota była kiedykolwiek jego żoną, że znał ją, kiedy jej oczy były zapuchnięte i zaczerwienione po całonocnym ślęczeniu nad książkami, że patrzył na jej twarz, gdy kochali się, i widział jej wargi rozchylające się w spazmach ekstazy tworzące grymas tak podobny do grymasu bólu, że znał ją oschłą i niesympatyczną w okresach choroby, nerwową i niecierpliwą, gdy była zdrowa, że znał ją po prostu jako człowieka, ze wszystkimi przywarami i wadami, tę boginię, tę nierealną, ożywioną istotę, ten cel jego poszukiwań, Sybille. Odwróciła się spokojnie i zniknęła w wejściu.

— Wie, że tu jesteś — powiedziała Nerita. — Zobaczysz się z nią może już jutro.

Mortimer powiedział coś zupełnie nie na temat i Nerita odpowiedziała mu w podobny sposób. Klein znów pogrążał się w ich ulotną grę słowną coraz głębiej i głębiej, walcząc, by w niej nie utonąć, by zrozumieć ich wymianę myśli i już ani razu nie spojrzał w kierunku, gdzie siedziała Sybille, i gratulował sobie, że w tej maskaradzie udało mu się aż tyle osiągnąć.

* * *

Tej nocy leżąc samotnie w swoim pokoju w domu dla obcych, Klein zastanawia się, co on powie Sybille, kiedy wreszcie się spotkają, i co ona jemu powie. Czy odważy się zapytać wprost o jakość jej nowej egzystencji? Właściwie, przede wszystkim, tego chce się od niej dowiedzieć, chce uzyskać wgląd w jej przemienioną istotę. Tyle chce przynajmniej zdobyć, bo wie, że prawie nie ma szans, by ją odzyskać. Czy się jednak odważy? Czy chociaż na to się zdobędzie? Te pytania odkryją oczywiście przed nią, że wciąż jeszcze żyje, że jego sposób pojmowania jest taki, iż nigdy nie zrozumie życia zmarłych. Jorge jest pewien, że ona natychmiast to odkryje. Co on jej powie? W teatrze swego umysłu odgrywa dialog, jaki poprowadzą.

— Powiedz mi, Sybille, jak to wszystko teraz wygląda?

— Jak pływanie pod szklaną szybą.

— Nie rozumiem.

— Tu, gdzie jestem, wszystko jest takie spokojne. Panuje tu spokój, który przekracza możliwości zrozumienia. Czasami miewałam wrażenie, że znajduję się w centrum huraganu, że jestem szarpana podmuchami wiatru, że spalam się w podnieceniu i niecierpliwości. Ale teraz jestem w oku cyklonu, w miejscu, gdzie panuje cisza. Raczej obserwuję, niż działam.

— Czy nie odczuwasz jednak w tej sytuacji utraty czucia? Czy nie czujesz się odizolowana? Mówisz… jak pływanie pod szklaną szybą. To oznacza odizolowanie, oderwanie, drętwotę.

— Może ci się tak wydawać. W ten sposób jesteśmy zabezpieczeni przed oddziaływaniem spraw nieistotnych.

— Wygląda mi to na niepełną egzystencję.

— Pełniejszą niż grób, Jorge.

— Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego chciałaś być ożywiona. Byłaś zawsze taka spragniona świata, Sybille. Żyłaś z taką intensywnością, z taką pasją. Żeby pogodzić się z taką egzystencją, jaką teraz prowadzisz, żeby być tylko myjącą w połowie…

— Nie bądź głuptasem, Jorge. Żyć w połowie, to lepiej niż gnić pod ziemią. Byłam taka młoda. Było jeszcze tyle do zobaczenia i do zrobienia…

— Ale patrzeć i robić żyjąc tylko w połowie?

— To jest twoja opinia, nie moja. Ja przecież nie żyję. Nie jestem ani w mniejszym, ani w większym stopniu istotą, którą kiedyś znałeś. Jestem inną, różną istotą.

— Czy wszystkie twoje formy odczuwania są inne?

— Zupełnie inne. Moje pojmowanie jest szersze. Rzeczy drobne stają się zupełnie nieważne.

— Podaj mi przykład.

— Wolałabym nie. Jak mogę ci cokolwiek wyjaśnić? Umrzyj i przyłącz się do nas. Wtedy zrozumiesz.

— To wiesz, że nie jestem zmarłym?

— Och, Jorge. Nie bądź zabawny!

— To dobrze, że mogę cię jeszcze rozbawić.

— Wyglądasz na urażonego. Jesteś tragiczny. Prawie mi ciebie żal. Pytaj, o co chcesz.

— Czy mogłabyś zostawić swoich towarzyszy i wrócić do świata?

— Nigdy o tym nie myślałam.

— Mogłabyś?

— Myślę, że mogłabym. Ale dlaczego miałabym to zrobić? To jest teraz mój świat.

— To jest getto.

— Czy tak to widzisz?

— Stanowicie zamknięte społeczeństwo, ścisłą subkulturę, posiadacie własny żargon, własną etykietę i idiosynkrazje. Myślę, że zostało to wypracowane dla odstręczenia outsiderów, dla utrzymania ich poczucia, że są outsiderami. To jest postawa obronna. Hippisi, Murzyni, homoseksualiści, zmarli. To wszystko ten sam mechanizm, ten sam proces.

— I Żydzi. Nie zapominaj o Żydach.

— Dobrze, Sybille… i Żydzi. Macie swoje własne dowcipy, własne święta, własny, tajemny język… Tak, słusznie zauważyłaś.

— Przystałam zatem do innego plemienia. Cóż w tym złego?

— Czy musiałaś?

— A do czego należałam wcześniej? Do plemienia Kalifornijczyków? Do plemienia naukowców?

— Do plemienia Jorge i Sybille Klein.

— To za mało. Z tego plemienia zostałam i tak wypędzona. Musiałam przyłączyć się do innego plemienia.

— Wypędzona?

— Przez śmierć. Po tym nie ma powrotu.

— Możesz wrócić w każdej chwili.

— Och, nie, Jorge. Nie mogę. Nie mogę. Nie jestem już Sybille Klein. Nigdy nią nie będę. Jak mam ci to wytłumaczyć? Nie ma sposobu. Śmierć powoduje zmiany. Umrzyj. Sam się przekonasz, Jorge. Umrzyj, a zrozumiesz.

* * *