— To jest nie do przyjęcia.
— Nie do przyjęcia, może. Ale można o tym pomyśleć. Nic nie jest nie do pomyślenia, jeżeli ktoś o tym pomyślał. Pomyśl o tym. Obiecujesz? Pomyśl, zanim wsiądziesz do samolotu lecącego na Zanzibar. Zostanę tu jeszcze dziś i jutro, później jadę do Arushy spotkać grupę zmarłych przyjeżdżających na polowanie. Przed wyjazdem, jeżeli powiesz tylko słowo, zrobię to dla ciebie. Pomyśl o tym. Pomyślisz? Obiecaj mi, że pomyślisz.
— Pomyślę — powiedział Klein.
— Dobrze! Dziękuję ci. A teraz zmieńmy temat j zajmijmy się obiadem. Lubisz tę restaurację.
— Jedna rzecz mnie zastanawia. Dlaczego nie przychodzą tu Afrykanie? Czy dyskryminuje się tu czarnych w afrykańskim kraju?
— To czarni wprowadzają dyskryminację, przyjacielu — zaśmiał się Gracchus. — Ten hotel uważany jest za hotel drugiej klasy. Wszyscy czarni odwiedzają Kilimandżaro albo Nyerere. Mimo to jest to nienajgorsza restauracja. Polecam ryby, jeżeli jeszcze nie próbowałeś. Jest też całkiem niezłe białe wino izraelskie…
Rozdział 8
— …izraelskie wino — mówił Mick Dongan. — Jestem gotów wszystkiego raz spróbować, szczególnie jeżeli jest w tym domieszka ironii. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy w Egipcie na tym sławnym przyjęciu wydanym w Luksorze. Naszym gospodarzem był saudyjski książę w szatach plemiennych i w ciemnych okularach. Kiedy podano pieczone jagnię, uśmiechnął się szatańsko i powiedział: Oczywiście moglibyśmy pić Mouton-Rotschild, ale mam w mojej piwniczce niewielki zapas najlepszych win izraelskich, a ponieważ uważam, że podobnie jak ja jest pan zwolennikiem drobnych wybryków, poleciłem memu lokajowi, żeby otworzył jedną czy dwie… Klein, czy widzisz tę dziewczynę, która właśnie weszła?
Było wczesne, styczniowe popołudnie 1981 roku. Wraz z sześcioma kolegami z wydziału historii Klein jadł obiad w Wiszących Ogrodach na najwyższym piętrze Westwood Plaża. Restauracja ta na dziewięćdziesiątym piętrze nowoczesnego hotelu udekorowana była w stylu babilońskim. Wszędzie pojawiały się skrzydlate byki i ziejące ogniem smoki w kolorach błękitnym i żółtym. Kelnerzy nosili długie, fryzowane brody i krzywe szable u boku. Nocą był to zbytkowny klub, zaś za dnia miejsce spotkań towarzystwa z uniwersytetu. Klein patrzy w lewo. Tak. Przystojna dziewczyna, po dwudziestce. Uroda chłodna, poważna. Siada sama. Odkłada stertę książek i kaset na stół. Klein nie podrywa nieznajomych dziewczyn. To jego polityka moralna, ale także wynik nieśmiałości.
— Podejdź do niej — żartuje Dongan. — Jest w twoim typie. Jej oczy są właściwego koloru, prawda?
Klein narzekał ostatnio, że w Południowej Kalifornii było zbyt wiele niebieskookich dziewczyn. Niebieskie oczy w jakiś sposób denerwują go, są nawet groźne. Oczy Kleina są czarne. Jej oczy są takie same — ciemne, lśniące, gorące. Wydaje mu się, że widywał ją od czasu do czasu w bibliotece. Może nawet już się sobie przyglądali.
— Idź, Jorge, idź — ponagla go Dongan.
Klein patrzy na niego gniewnie. Nie pójdzie. Jak można jej przeszkadzać? Zmuszanie jej do swego towarzystwa to prawie jak gwałt. Dongan uśmiecha się w ugrzeczniony sposób. Jego uśmiech stanowi bezlitosny bodziec. Klein opiera się, ale gdy tak trwa w niezdecydowaniu, dziewczyna uśmiecha się. Szybki, wstydliwy uśmiech, który zniknął tak szybko, że Klein nie był wcale pewien, że w ogóle zaistniał. Nabrał jednak wystarczającej pewności. Wstaje i rusza niepewnie po alabastrowej podłodze. Zatrzymuje się z wahaniem koło niej i szuka natchnienia, które pomoże mu nawiązać kontakt. Natchnienie nie przychodzi, ale kontakt zostaje nawiązany starym sposobem — wzrokiem. Jest zaszokowany intensywnością wymiany, jaka między nimi następuje w tym trudnym momencie.
— Czy czekasz na kogoś? — udaje mu się wreszcie wyjąkać.
— Nie. — Znowu ten uśmiech, tym razem bardziej pewny siebie. — Chciałbyś się przysiąść?
Po chwili odkrywa, że właśnie skończyła studia. Uzyskała stopień magistra i zaraz bierze się za doktorat, którego tematem jest handel niewolnikami w Afryce Wschodniej. Szczególną uwagę musi poświęcić Zanzibarowi.
— Jakie to romantyczne. Zanzibar! Czy byłaś tam kiedyś?
— Nigdy. Mam nadzieję, że kiedyś tam pojadę. A ty?
— Też nie. Ale ten kraj interesował mnie od czasu, kiedy byłem małym chłopcem zbierającym znaczki. Miałem go na ostatniej stronie w klaserze.
— Ja miałam Zulu na ostatniej stronie.
Okazuje się, że zna jego nazwisko. Myślała nawet o zapisaniu się na jego wykłady o nazizmie i pochodnych ruchach.
— Czy pochodzisz z Ameryki Południowej?
— Tam się urodziłem i wychowałem. Moi dziadkowie uciekli do Buenos Aires w 1937.
— Dlaczego do Argentyny? Myślałam, że tam roi się od nazistów.
— Tak było. Było również mnóstwo uchodźców z Niemiec. Mieliśmy tam dużo przyjaciół. Czasy jednak były niepewne. Rodzice wyjechali stamtąd w 1955 roku i osiedlili się w Kalifornii. A ty?
— Pochodzę z rodziny brytyjskiej. Urodziłam się w Seattle. Mój ojciec jest w służbie konsularnej. On…
Pojawia się kelner. Zamawiają kanapki! Lunch w tej chwili wydaje się zupełnie nieważny. Kontakt między nimi wciąż się utrzymuje. Wśród jej książek widzi Nostromo Conrada. Przeczytała już prawie połowę. On właśnie skończył czytać. Ten zbieg okoliczności rozbawił ich. Conrad jest jej ulubionym pisarzem. Jego też. A Faulkner? Tak. Virginia Woolf i Hermann Broch. Nie lubią Hessego. Dziwne. A opery? Wolny strzelec, Latający Holender, Fidelio.
— Mamy teutońskie gusty — zauważa ona.
— Bardzo podobne gusty — dodaje on i zdaje sobie sprawę, że trzymają się za ręce.
— Zaskakująco podobne — zgadza się ona.
Mick Dongan gapi się na nich z drugiego końca sali. Klein obrzuca go gniewnym spojrzeniem. Dongan mruga porozumiewawczo.
— Chodźmy stąd — mówi Klein właśnie w chwili, kiedy ona chciała powiedzieć to samo.
Przegadali pół nocy i kochali się aż do świtu.