— Chcesz umrzeć? Czy na tym polega twój plan? Co ty opowiadasz, Jorge?
— Nie. Wcale nie mam takiego zamiaru — roześmiał się Klein.
— Nic nie rozumiem.
— Zakradnę się. Ucharakteryzuję się na zmarłego. Dostanę się do Zimnego Miasta tak, jak niewierny dostaje się do Mekki.
Klein chwycił Jijibhoia za rękę.
— Czy będziesz mógł mi pomóc? Czy nauczysz mnie ich zachowania, ich żargonu?
— Natychmiast cię rozszyfrują.
— Może nie. Może spotkam się z Sybille, zanim to nastąpi.
— To jest szaleństwo — powiedział Jijibhoi spokojnie.
— W każdym razie masz odpowiednią wiedzę. Pomożesz mi?
Delikatnie Jijibhoi wycofał rękę z uścisku Kleina, podszedł do półki i zaczai poprawiać ułożone tam książki. Wreszcie odezwał się:
— Nawet sobie nie mogę pomóc. Moja wiedza jest rozległa, ale nie dość głęboka. Jeżeli jednak będziesz nalegał, skontaktuję cię z kimś, kto może zdoła ci pomóc. To jeden f z moich informatorów, zmarły, człowiek, który wyzwolił się i spod autorytetu ojców-kierowników. Wywodzi się ze zmarłych, ale nie jest z nimi. Możliwe, że nauczy cię wszystkiego, czego będziesz potrzebował.
— Wezwij go — powiedział Klein.
— Muszę cię ostrzec, że nie można na nim polegać. Jest! nierówny, może nawet zdradziecki. W jego obecnym stanie! zwykłe wartości ludzkie nie mają dla niego najmniejszego znaczenia.
— Wezwij go.
— Gdybym tylko mógł ci wyperswadować…
— Wezwij go.
Rozdział 5
Kłótnie prowadzą do kłopotów. W tym okresie lwy dużo ryczą. Radość następuje po smutku. To niedobrze bić dzieci. Lepiej odejdź i idź do domu. Dziś nie można pracować. Powinieneś chodzić codziennie do szkoły. Nie należy iść tą ścieżką. Przegradza ją woda. Nie przejmuj się, dam sobie radę. Wracajmy szybko. Te lampy zużywają zbyt wiele nafty. W Nairobi nie ma komarów. Nie ma tu lwów. Tu są ludzie. Szukają jaj. Czy w studni jest woda? Nie, nie ma. Jeżeli jest tylko troje ludzi, nie będzie można dzisiaj pracować.
Gracchus daje gwałtowne sygnały tragarzom i wrzeszczy: — Shika njia hii hii! — Trzech zawraca, dwóch idzie dalej. — Ninyi nyote! — woła. — Fanga karna hivi! — Kręci głową, spluwa i ociera pot z czoła. Mówi ciszej, po angielsku, tak żeby tragarze go nie słyszeli:
— Róbcie, jak mówię, leniwe, czarne sukinsyny, albo przed wieczorem będziecie bardziej martwi niż ja!
— Czy zawsze odzywasz się do nich w ten sposób? — śmieje się nerwowo Sybille.
— Staram się postępować z nimi łagodnie, ale to nic nie daje. Chodź, dogonimy ich.
Niecała godzina minęła od wschodu słońca, ale jest już bardzo gorąco na równinie rozciągającej się pomiędzy Kilimandżaro a Serengeti. Gracchus prowadzi swą grupę ku północy, przez równinę pokrytą wysoką trawą, śladem kwagi. Torowanie drogi przez trawy to ciężka praca i tragarze próbują skierować się ku wąwozowi, gdzie kępy ostrokrzewów rzucają upragniony cień. Gracchus musi bez przerwy pokrzykiwać na nich, aby szli drogą, którą wybrał. Sybille zauważyła, że Gracchus traktuje ich jak zwierzęta pociągowe i wyraża się o nich z pogardą, ale odniosła wrażenie, że -wszystko to robił na pokaz, żeby nie wyjść z roli białego myśliwego. Zauważyła również, że w sytuacjach, których miała nie oglądać, Gracchus stawał się łagodny i otwarty, żartując z tragarzami w płynnym swahili i wymieniając z nimi wesołe kuksańce. Tragarze również grali swą rolę. Zachowywali się w sposób typowy dla ich zawodu, zarówno z szacunkiem, jak i z wyższością podchodząc do klientów, występując na przemian w roli wszechwiedzących znawców buszu lub prostych, nieoświeconych dzikusów nadających się wyłącznie do dźwigania ciężarów. Klienci, których obsługują, nie są jednak zupełnie takimi samymi sportowcami, jak myśliwi z czasów Hemingwaya, ponieważ to zmarli, i w skrytości tragarze są przerażeni tymi dziwnymi istotami, którym służą. Sybille widziała, jak szepczą modlitwy i dotykają amuletów, jeżeli przez przypadek dotkną któregokolwiek ze zmarłych. Czasami też udało się jej dostrzec przypadkowe spojrzenie wyrażające niekłamany strach, a może nawet odrazę. Gracchus nie jest ich przyjacielem, mimo że z nimi żartuje. Wydają się traktować go jak jakiegoś przerażającego czarownika, a klientów jak uosobienie demonów.
Spoceni myśliwi prawie bez słowa idą jeden za drugim. Przodem idą tragarze ze strzelbami i zapasami, za nimi Gracchus, Sybille i Zacharias. Nerita coś bez przerwy fotografuje. Na końcu idzie Mortimer. Białe chmurki płyną powoli po bezkresnym niebie. Trawa jest bujna i gęsta, ponieważ krótka, grudniowa pora deszczowa była niezwykle obfita. Niewielkie zwierzęta buszują w trawie i można dostrzec je przez ułamek sekundy — wiewiórki, szakale, perliczki. Od czasu do czasu można zobaczyć i większe zwierzęta. Trzy wyniosłe strusie, para hien, stadko gazeli Thompsona płynących jak brązowa rzeka przez równinę. Wczoraj Sybille wypatrzyła dwa guźce, kilka żyraf i kilka dzikich kotów z wielkimi uszami, poruszających się z gracją jak miniaturowe gepardy. Na żadne z tych zwierząt nie wolno polować. Są tu specjalne zwierzęta sprowadzone przez strażników rezerwatu na potrzeby klientów. Naturalna fauna afrykańska, to znaczy wszystkie zwierzęta, które tu żyły, zanim zmarli wydzierżawili te tereny od Masajów, chronione są dekretem rządowym. Masajom wolno polować na lwy, ponieważ jest to ich rezerwat, ale Masajów jest tak mało, że nie mogą wyrządzić poważniejszych szkód. Wczoraj, po spotkaniu z guźcarni, ale zanim jeszcze wypatrzyła żyrafy, Sybille zobaczyła po raz pierwszy Masajów. Pięciu szczupłych, wysokich mężczyzn skąpo odzianych w czerwone uzaty, a pod nimi zupełnie nagich. Szli w ciszy przez busz. Często zatrzymywali się, stając w zadumie na jednej nodze J podpierając się dzidą. Z bliska okazali się mniej przystojni. Byli bezzębni, mieli przepukliny. Wokół nich unosiły się roje much. Proponowali sprzedaż dzid i naszyjników z pariorków za kilka szylingów. Uczestnicy safari zaopatrzyli się już jednak w masajskie wyroby w sklepach pamiątkarskich Nairobi po zaskakująco wyższych cenach.
Przez cały ranek podchodzili kwagi. Gracchus wskazywał n to ślady kopyt, a to świeży nawóz. To Zacharias chciał polować na kwagi.
— Skąd wiesz czy nie idziemy po śladach zebry? — pyta zirytowany.
— Możesz mi zaufać — mówi Gracchus, mrugając do Sybille. — Spotkamy także zebry, ale znajdziesz swoją kwagę, gwarantuję.
Ngiri, przywódca tragarzy, odwraca się i uśmiecha.
— Piga ąuagga m’uzuri, bwana — mówi do Zachariasa i również mruga, ale zaraz, co Sybille wyraźnie widzi, jego jowialny, pewny siebie uśmiech znika, jak gdyby odwagi starczyło mu tylko na chwilę, a w oczach pojawia się strach.
— Co on powiedział? — pyta Zacharias.
— Że ustrzelisz piękną kwagę — odpowiada Gracchus. Kwaga. Ostatnie dzikie zwierzę zabito około 1870 roku.
Na świecie pozostały tylko trzy samice w europejskich ogrodach zoologicznych. Burowie wytępili to zwierzę prawie Całkowicie, polując na nie, żeby zdobyć mięso dla swoich hotentockich niewolników i pasiastą skórę do wyrobu worków na ziarno i do wyrobu butów nadających się do wędrówek po afrykańskich bezdrożach — veldschoen. Kwaga z londyńskiego ZOO zdechła w 1872 roku, z berlińskiego w 1875, a z amsterdamskiego w 1883 roku i od tej pory nikt nie widział żywej kwagi aż do roku 1990, kiedy to udało się odtworzyć gatunek poprzez dobór hodowlany i manipulacje genetyczne i otworzono rezerwat, gdzie mogła polować wybrana klientela.