Выбрать главу

– Siadaj – powiedział Ig.

Lee przysiadł na brzegu łóżka; narzuta od razu zrobiła się mokra. Przechylił głowę, przyglądając się półkom.

– W życiu nie widziałem tyle muzyki. No, może w sklepie.

– Czego lubisz słuchać?

Lee wzruszył ramionami.

Zdumiewająca odpowiedź. Przecież wszyscy czegoś słuchają.

– Jakie masz albumy?

– Nie mam.

– Nic?

– Chyba nigdy mnie to aż tak nie interesowało – oznajmił Lee spokojnie. – Płyty są drogie, nie?

Myśl, że ktoś mógłby się nie interesować muzyką, zdumiała Iga. To tak jakby kogoś nie interesowało szczęście. Potem dotarło do niego drugie zdanie „Płyty są drogie, nie?". Po raz pierwszy zrozumiał, że Lee nie ma pieniędzy na muzykę ani nic innego. Przypomniała mu się jego nowiuteńka deska – ale to przecież nagroda za pracę dobroczynną. No i te krawaty i koszule z krótkimi rękawami – ale pewnie matka kazała mu się tak ubierać, kiedy sprzedawał gazety, żeby wyglądał schludnie. Biedni często się nadmiernie stroją. To bogaci noszą się jak szmaciarze, starannie kompletują strój robotnika: designerskie dżinsy za osiemdziesiąt dolarów, profesjonalnie wytarte i podarte, wyciągnięte koszulki od Abercrombie & Fitcha. No i znajomość Lee z Glenną i jej kumplami, towarzystwem zalatującym marginesem. Dzieci bogatych rodziców nie pałętają się koło odlewni, zabawiając się paleniem gówien.

Lee uniósł brew – zdecydowanie przypominał Spocka – jakby zauważył zaskoczenie Iga.

– A ty czego słuchasz? – spytał.

– Nie wiem. Wszystkiego. Ostatnio mam jazdę na Beatlesów. – Przez „ostatnio" Ig miał na myśli siedem ostatnich lat. – Lubisz ich?

– Właściwie ich nie znam. Jacy są?

Myśl, że na świecie istnieje ktoś, kto nie zna Beatlesów, wstrząsnęła Igiem.

– No wiesz… jak Beatlesi. John Lennon i Paul McCartney.

– A, ci – powiedział Lee, ale słychać było, że się zawstydził i tylko udaje, że wie, o co chodzi. Choć nie przykładał się do tego udawania.

Ig podszedł do półki z kolekcją Beatlesów, zastanawiając się, od czego zacząć. Najpierw wyjął płytę „Seargent Pepper". Zawahał się, czy instrumenty dęte, akordeony i sitary spodobają się Lee, czy też wydadzą mu się dezorientujące, czy go odrzuci ta wariacka mieszanka stylów, rockowego grania zmieniającego się w śpiewy z angielskiego pubu, które z kolei zmieniają się w jazz. Lepiej byłoby na początek coś łatwiejszego, zbiór klarownych, wpadających w ucho melodii, coś rozpoznawalnego jako rock and roli. A zatem Biały Album. Ale zacząć od Białego Albumu to jak wejść na seans na ostatnie dwadzieścia minut filmu. Łapiesz, o co chodzi, ale nie wiesz, kim są bohaterowie ani dlaczego miałbyś się nimi przejmować. Beatlesi są jak historia. Słuchanie ich przypomina czytanie książki. Trzeba zacząć od „Please Please Me". Ig zdjął całą kolekcję i położył ją na łóżku.

– Mnóstwo do słuchania. Kiedy mam ci je zwrócić?

Ig nie wiedział, że oddaje płyty, dopóki Lee nie zadał tego pytania. Lee wyciągnął go z ryczącej ciemności, wtłoczył w niego oddech i nic za to nie dostał. Płyty za sto dolarów to nic. Nic.

– Weź je – powiedział.

Lee spojrzał na niego z zaskoczeniem.

– Za gazety? Musisz zapłacić gotówką.

– Nie. Nie za gazety.

– To za co?

– Za to, że nie pozwoliłeś mi się utopić.

Lee spojrzał na stos płyt, położył na nich ostrożnie rękę.

– Dziękuję. Nie wiem, co powiedzieć. Poza tym, że zwariowałeś. I że nie musisz.

Ig otworzył usta, zamknął je, na chwilę obezwładniony emocjami, zbyt wielką wdzięcznością do Lee Tourneau, żeby wykrztusić prostą odpowiedź. Lee rzucił mu kolejne zaskoczone, zaciekawione spojrzenie i odwrócił wzrok.

– Grasz, tak jak twój ojciec? – spytał, wyjmując trąbkę Iga z futerału.

– Mój brat gra. Ja umiem, ale właściwie nie gram.

– Dlaczego?

– Nie mogę oddychać.

Lee zmarszczył brwi.

– Mam astmę – wytłumaczył Ig. – Brak mi tchu, kiedy próbuję grać.

– Pewnie nigdy nie będziesz sławny. – Lee nie powiedział tego złośliwie, po prostu stwierdził fakt.

– Mój tata nie jest sławny. Gra jazz. Jazzmani nie są sławni. – Już nie, dodał Ig w duchu.

– Nigdy nie słuchałem żadnej płyty twojego taty. Nie znam się na jazzie. To zwykle grają w tle w filmach o dawnych gangsterach?

– Przeważnie.

– Pewnie by mi się to spodobało. Muzyka w scenie z gangsterami i tymi dziewczynami w krótkich prostych spódniczkach. Podlotkami.

– Właśnie.

– A potem wchodzą zabójcy z karabinami maszynowymi – dodał Lee, ożywiając się po raz pierwszy, odkąd Ig go poznał. – Zabójcy w fedorach. I koszą wszystkich. Rozwalają kieliszki do szampana i bogaczy, i starych gangsterów. – Udał, że puszcza serię. – Podoba mi się taka muzyka. Muzyka do zabijania ludzi.

– Mam też coś takiego. Czekaj. – Ig wyjął płytę Glenna Millera i drugą, Louisa Armstronga. Położył je obok Beatlesów. A potem, ponieważ Armstrong stał pod AC/DC, spytał:

– Podobało ci się „Back in Black"?

– To album?

Ig wziął „Back in Black" i położył na rosnącej stercie.

– Jest tam taki kawałek, „Shoot to Thrill". Idealny do strzelania i niszczenia.

Ale Lee już pochylał się nad otwartym futerałem, przyglądając się innym skarbom Iga. Wziął wiszący na cienkim złotym łańcuszku krzyżyk rudej. Ig patrzył na to z przykrością, nagle naszła go ochota, żeby zamknąć futerał… przytrzasnąć palce Lee, jeśli nie cofnie ich w porę. Odtrącił tę myśl, jak strzepuje się pająka z wierzchu dłoni. Zawiódł się na sobie. Jak mógł poczuć coś takiego choćby przez moment? Lee wyglądał jak dziecko porwane przez powódź – zimna woda nadal skapywała mu z nosa – i Ig pożałował, że nie wstąpił do kuchni, by zrobić mu kakao. Chciał mu dać kubek gorącej zupy i tost z masłem. Chciał mu wiele dać. Tylko nie ten krzyżyk.

Cierpliwie obszedł łóżko i sięgnął do futerału po zwitek banknotów, obracając rękę tak, żeby Lee musiał się wyprostować i cofnąć dłoń. Odliczył piątkę i dziesięć jednodolarówek.

– Za pisma – powiedział.

Lee złożył banknoty i schował je do kieszeni.

– Lubisz zdjęcia piczy?

– Piczy?

– Cipy. – Powiedział to bez skrępowania, jakby rozmawiali o muzyce.

Ig nie miał pojęcia, jak doszło do tej zmiany tematu.

– Jasne. Kto nie lubi?

– Mój dystrybutor ma różne pisma. Widziałem w magazynie bardzo dziwne rzeczy. Byś się zdziwił. Na przykład cały numer o ciężarnych.

– Yyy! – krzyknął Ig z żartobliwym obrzydzeniem.

– Żyjemy w trudnych czasach – powiedział Lee bez zauważalnej dezaprobaty. – Jest pismo o starych kobietach. „W starym piecu diabeł pali", duża sprawa. Babki po sześćdziesiątce robią sobie palcówkę. Masz jakieś pornosy?

Odpowiedź odmalowała się wyraźnie na twarzy Iga.

– Zobaczmy – zarządził Lee.

Ig wyjął z szafy „Krainę słodyczy", jedną z dziesiątek upchniętych w niej gier.

– „Kraina słodyczy" – przeczytał Lee. – Niezłe.

W pierwszej chwili Ig nie zrozumiał. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, wetknął świerszczyki akurat tam, bo nikt nie grał już w „Krainę słodyczy", nie z powodu symbolicznego tytułu.

Położył pudełko na łóżku, zdjął pokrywkę i wyjął tablicę z plastikową tacką na pionki. Pod spodem znajdował się katalog Victoria's Secret i „Rolling Stone" z nagą Demi Moore na okładce.

– Słabe – ocenił Lee bez złośliwości. – Nawet nie musisz tego ukrywać.

Odsunął „Rolling Stone" i znalazł pod nim „X-Men", ten z Jean Grey ubraną w czarny gorset. Uśmiechnął się łagodnie.