Выбрать главу

– Nie.

Nie mógł sobie poradzić z zapięciem. Ręce mu za mocno drżały. Czekała cierpliwie.

– Za kogo zapaliłaś świeczkę? – spytał.

– Za moją siostrę.

– Masz siostrę?

– Już nie – powiedziała sucho, głosem wypranym z emocji.

Zrozumiał, że nie powinien pytać.

– Odczytałaś wiadomość? – palnął, posłuszny gwałtownej potrzebie, żeby zmienić temat.

– Jaką wiadomość?

– Tę, którą ci błyskałem. Alfabetem Morse'a. Znasz alfabet Morse'a, prawda?

Roześmiała się – niespodziewanie hałaśliwie, aż Ig prawie wypuścił krzyżyk. Zaraz potem jego palce zrozumiały, co robić, i zapiął łańcuszek. Odwróciła się. Była tak blisko. Gdyby trochę uniósł ręce, dotknąłby jej bioder.

– Nie. Parę razy poszłam na spotkania skautek, ale odeszłam, zanim doszłyśmy do czegoś interesującego. Biwakowania nie muszę się uczyć. Mój ojciec pracował w leśnictwie. Co mi sygnalizowałeś?

Zbiła go z tropu. Już sobie zaplanował całą tę rozmowę, z wielką starannością obmyślił każde jej pytanie i każdą swoją zręczną odpowiedź, a teraz wszystko na nic.

– Ale coś mi wtedy sygnalizowałaś? – spytał.

Znowu się roześmiała.

– Sprawdzałam tylko, jak długo mogę ci błyskać w oczy, zanim się zorientujesz, co robię. Myślałeś, że jaką wiadomość ci przesyłam?

Nie odpowiedział. Tchawica znowu mu się zacisnęła, na twarz buchnął straszliwy żar i po raz pierwszy dotarło do niego, jak idiotyczne było podejrzenie, że dziewczyna w ogóle cokolwiek mu sygnalizowała, a już tym bardziej to, co sobie wmówił – że wysłała mu słowo „my". Żadna dziewczyna na świecie nie wysłałaby takiej wiadomości chłopakowi, z którym nigdy wcześniej nie rozmawiała. Teraz, kiedy patrzył faktom w oczy, wydało mu się to zupełnie oczywiste.

– Sygnalizowałem „To twoje" – odpowiedział w końcu, uznając, że jedynym bezpiecznym wyjściem jest zignorować pytanie, które mu zadała. Poza tym skłamał, choć zabrzmiało to jak prawda. On także sygnalizował jej pojedyncze słowo. Tym słowem było „tak".

– Dzięki, Iggy.

– Skąd znasz moje imię? – spytał i zdziwił się, że nagle się zaróżowiła.

– Spytałam kogoś. Zapomniałam dlaczego.

– A ty jesteś Merrin.

Zapatrzyła się na niego pytającymi, zaskoczonymi oczami.

– Spytałem kogoś.

Obejrzała się na drzwi.

– Moi rodzice chyba czekają.

– W porządku.

W przedsionku kościoła dowiedział się, że są w tej samej klasie, że jej dom znajduje się na Clapham Street i że matka zapisała ją na listę dawców krwi w akcji organizowanej przez kościół. Ig też brał w niej udział.

– Nie widziałam cię na liście – powiedziała Merrin.

Ig zrobił jeszcze trzy kroki, zanim zrozumiał, że to musiało znaczyć, iż szukała jego nazwiska. Zerknął na nią. Uśmiechała się do siebie enigmatycznie.

Wyszli; słońce świeciło tak mocno, że jego rażące promienie oślepiły Iga. Zobaczył pędzącą na niego ciemną plamę, uniósł ręce i złapał piłkę. Kiedy odzyskał wzrok, dostrzegł brata, Lee Tourneau i innych chłopców – nawet Erica Hannity'ego – oraz ojca Moulda, stojących na trawie. Mould krzyknął:

– Ig, tutaj!

Derrick Perrish i ojciec Merrin rozmawiali wesoło, jakby przyjaźnili się od lat. Matka Merrin, chuda kobieta o zaciśniętych bezkrwistych ustach, osłaniała ręką oczy i uśmiechała się do córki w nieco zbolały sposób. Ten dzień pachniał rozgrzanym asfaltem, rozprażoną karoserią samochodów, świeżo skoszoną trawą. Ig, który nie miał sportowych zdolności, wziął zamach i rzucił piłkę idealnym łukiem. Śmignęła w powietrzu i spadła prosto w duże, stwardniałe ręce ojca Moulda, który uniósł ją nad głowę i pobiegł przez zielony trawnik, ubrany w czarną koszulę z krótkimi rękawami i koloratkę.

Mecz trwał prawie pół godziny. Ojcowie, synowie i duchowny ścigali się po trawie. Lee został wciągnięty jako rozgrywający. Też nie był specjalnie wysportowany, ale tak wyglądał, spokojny, niemal lodowato spokojny, z krawatem zarzuconym na ramię. Merrin zrzuciła buty i również włączyła się do gry, jedyna dziewczyna wśród nich. Jej matka zawołała:

– Merrin Williams, pobrudzisz spodnie trawą i nigdy ich nie odczyścimy!

Ale ojciec machnął ręką i powiedział:

– Niech się rozerwie.

Umawiali się, że nie będą się przewracać, ale Merrin rzucała się na Iga przy każdej okazji, zbijała go z nóg. Śmieszne, był kasowany przez cienką jak słomka szesnastolatkę. Nikt nie bawił się lepiej niż sam Ig, który wręcz szukał okazji, żeby się jej podłożyć.

– Weź ty się od razu wal na ziemię, jak tylko piłka znajdzie się w grze – powiedziała po piątym czy szóstym razie. – Ja mogę tak cały dzień, słyszysz? Co cię tak śmieszy?

Bo Ig się śmiał.

Klęczała nad nim, jej rude włosy łaskotały go w nos. Pachniała cytryną i miętą. Krzyżyk zwisał jej z szyi, znowu do niego błyskał, przekazywał mu wiadomość o niemal nieznośnym ładunku rozkoszy

– Nic – powiedział. – Słyszę cię głośno i wyraźnie.

ROZDZIAŁ 20

Przez resztę lata ciągle na siebie wpadali. Gdy Ig jechał z matką do supermarketu, Merrin była w nim ze swoją matką i jakoś się okazywało, że idą razem, parę kroków za dorosłymi. Merrin miała torbę wiśni, które jedli razem.

– Czy to kradzież? – spytał Ig.

– Nie, jeśli zjemy dowody zbrodni – powiedziała, wypluła pestkę i oddała mu. Oddawała mu pestki, spodziewając się, że się ich pozbędzie – co czynił, wkładając je do kieszeni. Wrócił do domu, niosąc w kieszeni dżinsów słodko pachnący mokry gruzeł pestek rozmiaru dziecięcej piąstki.

A kiedy jaguar musiał pojechać na przegląd, Ig zabrał się z ojcem, bo wiedział, że w firmowym warsztacie pracuje tata Merrin. Nic nie wskazywało na to, że zastanie tam Merrin – w słoneczne środowe popołudnie – ale tam była, siedziała na biurku, machając nogami, jakby na niego niecierpliwie czekała. Wzięli sobie oranżadę z automatu i rozmawiali w korytarzu na zapleczu, pod brzęczącymi świetlówkami. Ona powiedziała mu, że jutro wybiera się z ojcem na Queen's Face. Ig powiedział, że trasa biegnie tuż za jego domem, a ona spytała, czy poszedłby z nimi. Miała wargi zabarwione oranżadą. Nie musieli się starać, żeby być razem. Przychodziło im to najnaturalniej na świecie.

Całkiem naturalne było też zabieranie Lee. Dzięki niemu sytuacja nie stawała się zbyt poważna. Wprosił się na wyprawę na Queen's Face, powiedział, że chce sprawdzić, czy da się tam zjeżdżać na desce. Ale zapomniał ją zabrać.

Podczas wspinaczki Merrin chwyciła dekolt koszulki i powachlowała się nim, przesadnie dysząc.

– Skaczecie czasem? – spytała, wskazując wodę między drzewami. Rzeka wiła się wśród gęstwiny w dolinie, czarny wąż o roziskrzonych łuskach.

– Ig bez przerwy – odpowiedział Lee, a Ig parsknął śmiechem.

Merrin zaskoczona spojrzała pytająco, lecz Ig tylko pokręcił głową.

– Ale wiesz co? – ciągnął Lee. – Ig ma o wiele fajniejszy basen. Kiedy ją wreszcie zaprosisz?

Ig poczuł mrowiący żar na policzkach. Marzył o tym wiele razy – Merrin w bikini – ale kiedy nadarzała się okazja, żeby poprosić, brakowało mu tchu.

Przez te pierwsze tygodnie rozmawiali o jej siostrze Regan raz, tylko raz. Ig spytał, dlaczego przeprowadzili się z Rhode Island, a Merrin odpowiedziała, wzruszając ramionami:

– Rodzice załamali się po śmierci Regan, a matka tu dorastała, ma tu całą rodzinę. Zresztą w domu jest jakoś dziwnie, odkąd nie ma Regan.

Regan zmarła w wieku dwudziestu lat na rzadką, wyjątkowo złośliwą odmianę raka piersi. Umierała tylko cztery miesiące.