Выбрать главу

– To musiało być straszne – wymamrotał Ig idiotyczny ogólnik, choć w tej chwili tylko to wydawało się na miejscu. – Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bym się czuł, gdyby Terry umarł. To mój najlepszy przyjaciel.

– Tak myślałam o Regan i o sobie. – Siedzieli w pokoju Merrin, ona odwróciła się plecami do Iga, pochyliła głowę. Czesała włosy i mówiła dalej, nie patrząc na niego: – Ale kiedy chorowałam, coś powiedziała. Coś wstrętnego. Nie podejrzewałam, że tak o mnie myślała. Poczułam, że właściwie jej nie znałam. W zasadzie mi się upiekło, biorąc pod uwagę, co powiedziała rodzicom. Chyba jej nie wybaczę tego, co powiedziała o tacie. – To ostatnie rzuciła tak lekko, jakby rozmawiali o całkiem nieważnej sprawie. Potem umilkła.

Musiało minąć kilka lat, żeby znowu porozmawiali o Regan. A gdy wtedy Merrin powiedziała mu, że zostanie lekarzem, Ig nie musiał pytać, jaką specjalizację wybierze.

Pewnego sierpniowego dnia Ig i Merrin pracowali przy zbiórce krwi w centrum naprzeciwko kościoła, rozdając papierowe kubki z gazowanym napojem i markizy. Parę wentylatorów leniwie miesiło ciepłe powietrze, a oni wypijali równie dużo soku, co roznosili. Ig właśnie zbierał odwagę, by w końcu zaprosić Merrin na basen, kiedy pojawił się Terry.

Stanął w głębi pomieszczenia, szukając wzrokiem Iga, który podniósł rękę, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Terry dał mu znak głową – „Chodź tutaj". Ten ruch był jakiś sztywny, miał w sobie napięcie i niepokój. Właściwie sama obecność brata budziła niepokój. Terry nie należał do tych, co się choćby zbliżą do kościelnej imprezy w piękne letnie popołudnie, jeśli mogą tego uniknąć. Idąc między leżankami z krwiodawcami, w których ramiona wkłuto rurki, Ig niemal nie zdawał sobie sprawy, że Merrin mu towarzyszy. Wszędzie pachniało środkiem dezynfekującym i krwią.

Kiedy Ig dotarł do brata, Terry chwycił go za ramię, ścisnął je boleśnie. Pociągnął go do holu, gdzie nie było nikogo. Za drzwiami płonął rozprażony, martwy dzień.

– Dałeś mu petardę?

Ig nie musiał pytać, o kogo chodzi. Poprzedniego dnia Lee pojechał do Gary'ego. Teraz Ig uświadomił sobie, że nie widział go dziś w kościele.

– Razem z innymi kretynami przykleił petardę do szyby wraku i uciekł – opowiadał Terry. – Ale nie wybuchła od razu i Lee myślał, że lont zgasł. Tak bywa. Wrócił, żeby sprawdzić, i w tej chwili szyba wybuchła, a szkło bryznęło na wszystkie strony. Ig! Wyciągnęli mu z lewego oka taki kawał! Podobno to cud, że nie przebił mu mózgu.

Ig chciał krzyknąć, ale coś mu się stało z piersią, jakby dostał dawkę nowokainy. Nie mógł się odezwać, nie potrafił wydusić z gardła żadnego dźwięku.

– Gdzie twój inhalator? – odezwała się Merrin. Głos miała spokojny i pewny. Już wiedziała o jego astmie.

Z trudem wysupłał inhalator z kieszeni, upuścił na podłogę. Merrin go podniosła. Włożył inhalator do ust i odetchnął przeciągle, wessał wilgotne powietrze.

– Słuchaj, Ig – powiedział Terry. – Nie chodzi tylko o oko. Lee ma poważne kłopoty. Słyszałem, że z karetką przyjechała policja. Pamiętasz tę jego deskę? Okazuje się, że jest kradziona. Odebrali jego dziewczynie skórzaną kurtkę za dwieście dolarów. Policjanci poprosili dziś rano jego ojca o pozwolenie na przeszukanie pokoju Lee i znaleźli mnóstwo kradzionych rzeczy. Lee pracował przez parę tygodni w supermarkecie i sklepie zoologicznym, miał klucz do korytarza służbowego, który biegnie za sklepami. Wyniósł sterty towaru. Miał gazety, które podkradał z kiosku i sprzedawał ludziom, udając, że zbiera pieniądze na jakiś zmyślony cel dobroczynny. Gnojek ma nasrane w głowie. Trafi do sądu dla nieletnich, jeśli któryś sklep go oskarży. Będzie lepiej dla niego, jeśli oślepnie na jedno oko. Może ludzie będą mu współczuć i nie…

– O Boże! – jęknął Ig, który usłyszał tylko „jeśli oślepnie na jedno oko" i „wyciągnęli mu taki kawał!". Wszystko inne zmieniło się w niezrozumiały hałas, jakby Terry grał na trąbce jakąś awangardową melodię. Ig płakał i ściskał dłoń Merrin. Kiedy go wzięła za rękę? Nie wiedział.

– Musisz z nim porozmawiać – oznajmił Terry. – Powiedz mu, żeby trzymał gębę na kłódkę. Musimy się zatroszczyć o własne tyłki. Jeśli ktoś się dowie, że dostał tę petardę od ciebie… a ty ode mnie… o Jezu! Wyrzucą mnie z orkiestry.

Ig nie mógł się odezwać, musiał jeszcze raz zaciągnąć się inhalatorem. Dygotał.

– Dasz mu sekundę? – warknęła Merrin. – Niech chociaż odzyska oddech.

Terry rzucił jej zaskoczone, przenikliwe spojrzenie. Rozchylił na chwilę usta. Potem je zamknął i już się nie odezwał.

– Chodź, Ig – dodała Merrin. – Wyjdźmy.

Ig poszedł za nią na dygoczących nogach. Terry został.

Powietrze stało nieruchomo, ciężkie od wilgoci i narastającego napięcia. Wcześniej niebo było czyste, teraz napłynęły ciężkie chmury, ciemne i ogromne jak flota lotniskowców. Podmuchy gorącego wiatru uderzały nie wiadomo skąd. Ten wiatr pachniał jak rozgrzane żelazo, jak szyny w słońcu, stare rury, a kiedy Ig zamknął oczy, zobaczył trasę Evela Knievela, te dwie rury wystające z ziemi jak szyny kolejki górskiej.

– To nie twoja wina – odezwała się Merrin. – On nie będzie miał ci tego za złe. Chodź. Zbiórka krwi prawie skończona. Zabierzmy nasze rzeczy i idźmy do niego. Natychmiast. Ty i ja.

Ig zadrżał na myśl, że mogłaby mu towarzyszyć. Dokonał wymiany – petarda w zamian za nią. Zabranie jej do Lee byłoby okropne. Jakby z niego kpił. Żyje dzięki Lee, a odpłacił mu, zabierając Merrin, i proszę, co się stało, Lee oślepł na jedno oko, stracił je, i to wszystko przez Iga. On dostał dziewczynę i życie, przyjaciel – kawał szkła w oku i kalectwo. Ig znowu głęboko zaciągnął się inhalatorem, oddychanie zaczęło sprawiać mu trudność.

Kiedy wreszcie zdołał zaczerpnąć dość powietrza, powiedział:

– Nie możesz ze mną pojechać.

Już teraz coś mu podpowiadało, że może odpokutować za to, tylko rozstając się z nią, ale jednocześnie coś innego – to samo coś, co kazało mu wymienić się na krzyżyk – wiedziało, że tego nie zrobi. Podjął decyzję wiele tygodni temu, zawarł układ nie tylko z Lee, ale z samym sobą, że zrobi wszystko, by móc być z Merrin Williams. Rezygnacja z niej nie zrobi z niego pozytywnego bohatera.

– Dlaczego? To także mój przyjaciel – zaprotestowała i Ig najpierw zdziwił się, że to powiedziała, a potem – że nie domyślił się tego wcześniej.

– Nie wiem, jak się zachowa. Może będzie na mnie wściekły. Może coś powie o tej wymianie. – Ledwie te słowa padły z jego ust, zrozumiał, że nie powinien ich mówić.

– Jakiej wymianie? – Pokręcił głową, ale spytała znowu:

– Co wymieniłeś?

– Nie będziesz się gniewać?

– Nie wiem. Powiedz i zobaczymy.

– Kiedy znalazłem twój krzyżyk, Lee wziął go ode mnie, żeby naprawić. A potem chciał ten krzyżyk zatrzymać i musiałem się z nim na coś wymienić. Na tę petardę.

Zmarszczyła brwi.

– No i…?

Zapatrzył się na nią bezsilnie, błagał ją w duchu, żeby zrozumiała, ale nie rozumiała, więc wyjaśnił:

– Chciał zatrzymać krzyżyk, żeby mieć pretekst do spotkania z tobą.

Jeszcze przez chwilę nie rozumiała. Potem oczy jej błysnęły. Nie uśmiechnęła się.

– Myślisz, że wymieniłeś… – zaczęła i urwała. Zaraz podjęła, patrząc na niego ze spokojem tak zimnym, że jaja się od niego kurczyły. – Myślisz, że wymieniłeś się na mnie? Sądzisz, że tak to działa? I myślisz, że gdyby to on, nie ty, oddał mi krzyżyk, teraz byłby… – Ale nie powiedziała tego, bo wtedy musiałaby przyznać, że ona i Ig są razem, o czym wiedzieli oboje, choć żadne nie chciało tego powiedzieć na głos. Zaczęła po raz trzeci: – Ig, zostawiłam go na ławce dla ciebie.