– W czym mogę pomóc? – spytała. Już sięgnęła po tekturkę z przypiętymi do niej formularzami.
– Chciałbym, żeby lekarz na coś spojrzał – powiedział Ig i opuścił rękę, pokazując rogi.
Kobieta zmrużyła oczy i wydęła wargi ze współczuciem.
– O, niedobrze to wygląda – powiedziała i odwróciła się do komputera.
Ig tego się nie spodziewał. Recepcjonistka zareagowała na widok rogów, jakby zobaczyła złamany palec czy wysypkę – ale jednak zareagowała. Wydawało się, że je widziała. Choć gdyby je naprawdę zobaczyła, nie wyobrażał sobie, żeby ograniczyła się do wydęcia ust i odwrócenia wzroku.
– Będę musiała zadać panu parę pytań. Nazwisko?
– Ignatius Perrish.
– Wiek?
– Dwadzieścia sześć lat.
– U kogo pan się leczy?
– Nie byłem u lekarza od bardzo dawna.
Podniosła głowę i przyjrzała mu się z namysłem, znowu marszcząc brwi. Sądził, że zaraz go zgani za zaniedbanie regularnych wizyt. Dziewczynka wrzasnęła jeszcze głośniej. Ig odwrócił się w chwili, gdy walnęła matkę w kolano czerwonym wozem strażackim, jedną z zabawek położonych w kącie dla dzieci w poczekalni. Matka wyszarpnęła jej samochodzik z ręki. Dziewczynka znowu upadła na plecy i zaczęła wierzgać nogami – jak przewrócony karaluch – z nową furią zanosząc się wyciem.
– Mam ochotę jej powiedzieć, żeby zamknęła twarz temu wstrętnemu bachorowi – odezwała się recepcjonistka konwersacyjnym tonem. – Co pan na to?
– Może mi pani pożyczyć długopis? – spytał Ig; w ustach mu zaschło. Wziął formularz. – Nie mam czym tego wypełnić.
Recepcjonistka zgarbiła się, a jej uśmiech zgasł.
– Jasne – powiedziała i pchnęła długopis w jego stronę.
Odwrócił się do niej plecami i spojrzał na formularze przypięte klipsem do tekturki, ale nie mógł wyostrzyć spojrzenia.
Recepcjonistka zobaczyła jego rogi, lecz nie uznała ich za coś niezwykłego. A potem powiedziała o płaczącej dziewczynce i bezradnej matce: „Mam ochotę jej powiedzieć, żeby zamknęła twarz temu wstrętnemu bachorowi". I spytała, co o tym sądzi. Tak jak Glenna, która zastanawiała się, czy może pochylić się nad pudełkiem i wyżerać pączki jak świnia z koryta.
Rozejrzał się za wolnym miejscem. W poczekalni znajdowały się dokładnie dwa puste krzesła, po obu stronach matki. Gdy ruszył w ich stronę, dziewczynka zrobiła wielki wdech i wydała przeraźliwy wrzask, od którego zatrzęsły się szyby, a niektórzy w poczekalni się wzdrygnęli. Ten dźwięk szarpał człowieka jak porywisty wicher.
Ig usiadł obok skulonej matki, która uderzała się w nogę zwiniętą gazetą – choć Ig miał wrażenie, że tak naprawdę miała ochotę uderzyć co innego. Dziewczynka jakby opadła z sił po ostatnim wrzasku i leżała na plecach, a łzy spływały jej po czerwonej, brzydkiej buzi. Jej matka także była czerwona. Zerknęła na Iga żałośnie i przewróciła oczami. Wydawało mu się, że przelotnie zatrzymała spojrzenie na jego rogach – tylko przelotnie.
– Przepraszam za ten idiotyczny hałas – powiedziała i dotknęła ręki Iga.
Ledwie to zrobiła, ledwie go musnęła, Ig już wiedział, że ta kobieta nazywa się Allie Letterworth i od czterech miesięcy sypia ze swoim instruktorem golfa, z którym spotyka się w motelu nieopodal pola golfowego. Tydzień temu zasnęli po sesji wyczerpującego bzykania, a Allie miała wyłączony telefon, więc nie odebrała coraz bardziej rozpaczliwych telefonów od córki wracającej z letniego obozu. Mała denerwowała się coraz bardziej, gdzie jest mama. Gdy Allie w końcu przyjechała, spóźniona o dwie godziny, jej córka była w histerii – czerwona na twarzy, zasmarkana, z dzikim spojrzeniem przekrwionych oczu. Allie musiała jej kupić pluszaka za sześćdziesiąt dolarów i bananowo-lodowy deser, żeby małą uspokoić i kupić jej milczenie. Tylko w ten sposób mogła trzymać męża w nieświadomości. Gdyby wiedziała, co to będzie za uprzykrzony bachor, nigdy by go nie urodziła.
Ig cofnął rękę.
Dziewczynka zaczęła tupać i stękać. Allie Letterworth westchnęła, pochyliła się do Iga i powiedziała:
– Tak między nami, chętnie bym ją kopnęła prosto w ten rozpieszczony tyłek, ale boję się, co ludzie powiedzą. Myślisz…
– Nie – uciął Ig.
Po prostu nie mógł wiedzieć tego, co o niej wiedział, ale wiedział, tak jak znał jej numer komórki i adres. Wiedział też z całkowitą pewnością, że Allie Letterworth nie mówiłaby z obcym o kopaniu córki w tyłek. Powiedziała to, jakby rozmawiała z samą sobą.
– Nie – powtórzyła, otwierając gazetę i wypuszczając ją z rąk. – Chyba nie mogę. Ciekawe, czy powinnam wstać i wyjść. Zostawić ją tutaj i odjechać. Mogłabym zamieszkać u Michaela, ukryć się przed światem, pić gin i pieprzyć się na okrągło. Mąż by się ze mną rozwiódł z powodu zaniedbania obowiązków, ale co mi tam. Kto chciałby mieć prawo do opieki nad tą gówniarą?
– Michael to twój instruktor? – spytał Ig.
Skinęła głową jak przez sen, uśmiechnęła się i powiedziała:
– Najśmieszniejsze jest to, że nigdy nie zapisałabym się do niego, gdybym wiedziała, że to czarnuch. Przed Tigerem Woodsem w golfie nie było żadnych bambusów, chyba że do noszenia kijów – to jedyne miejsce, gdzie można było przed nimi uciec. Wiesz, jacy są ci czarni, zawsze wiszą na komórce i tylko rzucają kurwami, a jak patrzą na białe kobiety! Ale Michael jest po szkołach. Mówi całkiem jak biały. I to prawda, co się słyszy o czarnych fiutach. Pieprzyłam się z tłumami białych i ani jeden nie był wyposażony jak Michael. – Zmarszczyła nos i dodała: – To także nazywamy kijem.
Ig zerwał się z krzesła, szybko podszedł do okienka recepcjonistki. Pospiesznie nagryzmolił parę odpowiedzi na pytania i oddał formularz.
Za jego plecami rozległ się wrzask dziewczynki:
– Nie! Nie wstanę!
– Czuję, że muszę coś powiedzieć matce tej dziewczynki – powiedziała recepcjonistka, spoglądając ponad ramieniem Iga. Nie zwróciła uwagi na formularz. – Wiem, to nie jej wina, że ma taką wredną córkę, ale bardzo chcę jej coś powiedzieć.
Ig spojrzał na dziewczynkę i jej matkę. Allie znowu się pochyliła nad małą, trąciła ją zwiniętą gazetą, sycząc coś do niej. Ig wrócił spojrzeniem do recepcjonistki.
– Jasne – powiedział eksperymentalnie.
Otworzyła usta, zawahała się i spojrzała na niego niespokojnie.
– Ale nie chcę sprowokować brzydkiej sceny.
Czubki jego rogów zapulsowały nagłym, nieprzyjemnym żarem. Trochę się zdziwił – znowu, a miał rogi ledwie od godziny – że natychmiast się ugięła, gdy tylko dał jej pozwolenie.
– Jak to „sprowokować"? – spytał, niespokojnie szarpiąc za małą bródkę, którą hodował od jakiegoś czasu. Zaciekawił się, czy uda mu się recepcjonistkę do tego skłonić. – Dziwne, jak się teraz traktuje dzieci, prawda? Właściwie trudno winić dziecko, skoro rodzic nie potrafi go dobrze wychować.
Recepcjonistka uśmiechnęła się z rozdrażnieniem i wdzięcznością. Widząc to, poczuł kolejne wrażenie przeszywające mu rogi – lodowaty dreszcz.
Wstała i spojrzała ponad nim na kobietę z dziewczynką.
– Proszę pani! – zawołała. – Proszę pani!
– Tak? – odezwała się Allie Letterworth, podnosząc głowę z nadzieją. Może się spodziewała, że jej córka została wezwana na wizytę.
– Wiem, że pani córka jest bardzo zdenerwowana, ale jeśli nie potrafi jej pani uspokoić, może by pani łaskawie pomyślała, kurwa, o nas i zabrała swój szeroki zad razem z tym bachorem na dwór, żebyśmy nie musieli wysłuchiwać wrzasków? – spytała recepcjonistka, uśmiechając się plastikowym, przyszpilonym uśmiechem.