Выбрать главу

– Zostawiłaś…?

– Nudziłam się. Strasznie się nudziłam. Siedziałam tam i wyobrażałam sobie sto innych poranków, smażenie się w słońcu w tym kościele, umieranie po troszeczku co niedziela, kiedy ojciec Mould bredzi o moich grzechach. Musiałam mieć na co czekać. Mieć jakiś powód, żeby tu przyjść. Nie chcę już dłużej słuchać, jak jakiś facet mówi o grzechach. Sama chcę je popełniać. A potem zobaczyłam ciebie. Siedziałeś jak mały świętoszek, chłonąłeś każde słowo, jakby to było strasznie interesujące, i wiedziałam, po prostu wiedziałam, że narąbanie ci w głowie zapewni mi wiele godzin rozrywki.

*

W końcu Ig odwiedził Lee Tourneau sam. Gdy wrócił z Merrin do miejskiej świetlicy, żeby pozbierać pudełka po pizzy i puste butelki po soku, rozległ się grzmot trwający co najmniej dziesięć sekund – basowy, przeciągły pomruk, nie tyle słyszalny, ile odczuwalny. Kości Iga zadrżały jak kamertony. Pięć minut później w dach zabębnił deszcz tak głośno, że Ig musiał krzyczeć, by Merrin go usłyszała, choć stała tuż obok. Zrobiło się ciemno, a strugi wody spadały z taką siłą, że z otwartych drzwi nie było widać krawężnika. Myśleli, że pojadą do Lee rowerami, ale przyjechał ojciec Merrin, żeby odwieźć ją samochodem do domu, i musieli się rozstać.

Terry dostał prawo jazdy dwa dni wcześniej, zdał za pierwszym razem i następnego dnia zawiózł Iga do Lee Tourneau. Burza rozdarła wiele drzew, zwaliła słupy telefoniczne i Terry musiał lawirować jaguarem wśród połamanych gałęzi i przewróconych skrzynek pocztowych. Całkiem jakby jakaś wielka podziemna eksplozja zatrzęsła całym miastem i zostawiła je w stanie ruiny.

Osiedle Harmon Gates było plątaniną podmiejskich uliczek. Domy pomalowane na cytrusowe kolory, garaże na dwa samochody, od czasu do czasu basen na tyłach domu. Matka Lee, pielęgniarka, około pięćdziesiątki, stała przed domem w stylu królowej Anny. Zdejmowała gałęzie z zaparkowanego cadillaca, zaciskając usta z irytacją. Terry zaczekał, aż Ig wysiądzie, i powiedział, żeby zadzwonił do domu, kiedy będzie chciał wrócić.

Lee miał duży pokój w piwnicy. Pani Tourneau zaprowadziła Iga na dół i otworzyła drzwi mrocznego pomieszczenia, w którym jedyne źródło światła stanowił mżący błękitem telewizor.

– Masz gościa – rzuciła krótko.

Wpuściła Iga do środka i zamknęła drzwi, zostawiając ich razem.

Lee siedział na posłaniu bez koszuli, ściskając mocno ramę łóżka. Akurat leciała powtórka „Bensona", choć Lee wyłączył dźwięk, więc telewizor był tylko źródłem światła i ruchu sylwetek na ekranie. Lewe oko Lee zasłaniał bandaż spowijający mu prawie całą głowę. Rolety w oknach były opuszczone. Lee nie spojrzał na Iga, nie patrzył w telewizor, tylko w podłogę.

– Ciemno tu – odezwał się Ig.

– Od słońca boli mnie głowa.

– Jak twoje oko?

– Nie wiadomo.

– Czy jest szansa…

– Uważają, że nie stracę w nim wzroku zupełnie.

– To dobrze.

Lee milczał. Ig czekał.

– Wiesz wszystko?

– Nic mnie to nie obchodzi – oznajmił Ig. – Wyciągnąłeś mnie z rzeki. To wszystko, co muszę wiedzieć.

Nie uświadamiał sobie, że przyjaciel płacze, dopóki nie usłyszał stłumionego bolesnego jęku. Lee płakał jak ktoś znoszący pomniejszy akt sadyzmu – przypalanie papierosem wgniatanym w wierzch dłoni. Ig podszedł bliżej i potrącił stertę płyt.

– Chcesz je z powrotem? – spytał Lee.

– Nie.

– To czego chcesz? Pieniędzy? Nie mam.

– Jakich pieniędzy?

– Za te pisma, które ci sprzedałem. Za te, które ukradłem. – To ostatnie powiedział z soczystą goryczą.

– Nie.

– To po co przyszedłeś?

– Bo jesteśmy przyjaciółmi. – Ig zrobił kolejny krok i nagle krzyknął. Lee płakał krwią, która przemoczyła bandaż i ściekała z boku lewego policzka. – Co ci jest?

– Boli, kiedy płaczę. Muszę się nauczyć powstrzymywać smutek. – Lee oddychał gwałtownie, jego ramiona podnosiły się i opadały. – Powinienem ci powiedzieć. O wszystkim. Zachowałem się jak gówniarz, sprzedając ci te gazety. Kłamiąc, po co mi one. Kiedy poznałem cię lepiej, chciałem to odkręcić, ale było za późno. Nie tak się traktuje przyjaciela.

– Nie musimy od tego zaczynać. Strasznie żałuję, że dałem ci petardę.

– Zapomnij. Sam chciałem. Moja decyzja. Nie musisz się o to martwić. Tylko nie postanów mnie znienawidzić. Bardzo potrzebuję kogoś, kto nadal będzie mnie lubił.

Nie musiał prosić. Na widok krwi przesączającej się przez bandaż Igowi ugięły się kolana. Z największym wysiłkiem unikał myśli, jak kusił Lee, mówiąc o tym, co mogliby razem wysadzić w powietrze petardą. Jak się starał odebrać Merrin przyjacielowi, który wszedł do rzeki i go z niej wyciągnął – takiej zdrady, której nie można wybaczyć.

Usiadł obok Lee.

– Powiedziała ci, żebyś się ze mną nie zadawał – odezwał się jego przyjaciel.

– Mama? Nie, cieszy się, że do ciebie przyjechałem.

– Nie twoja mama, Merrin.

– No coś ty. Chciała ze mną przyjechać. Martwi się o ciebie.

– Tak? – Lee dziwnie zadrżał, jakby z zimna. – Wiem, dlaczego to się stało.

– To gówniany wypadek. Nic więcej.

Lee pokręcił głową.

– To przypomnienie.

Ig milczał. Czekał, ale Lee nie powiedział nic więcej.

– O czym? – spytał Ig.

Lee znowu walczył ze łzami. Wytarł wierzchem ręki krew z policzka, zostawiając na nim długą ciemną smugę.

– Przypomnienie o czym? – spytał znowu Ig, ale Lee dygotał z wysiłku, by się nie rozpłakać, i w końcu mu nie powiedział.

OGNISTE KAZANIE

ROZDZIAŁ 21

Ig zostawił za sobą dom rodziców, leżącą na trawie babcię i zdruzgotany fotel, Terry'ego i jego straszne wyznanie, nie mając pojęcia, dokąd jedzie. Wiedział tylko, dokąd nie jedzie: do mieszkania Glenny, do miasta. Nie zniósłby widoku kolejnej ludzkiej twarzy, dźwięku ludzkiego głosu.

Zamknął drzwi umysłu, oparł się o nie całym ciężarem, a dwie osoby napierały na nie od drugiej strony, usiłując wedrzeć się w jego myśli: jego brat i Lee Tourneau. Musiał przywołać całą siłę woli, żeby obronić przed nimi to ostatnie schronienie, wyrzucić ich z głowy. Nie wiedział, co by się stało, gdyby w końcu sforsowali drzwi, nie miał pewności, co by zrobił.

Jechał wąską szosą stanową, przez opromienione słońcem pastwiska, pod drzewami, których gałęzie zwisały nad drogą, korytarzami migotliwej ciemności. Na poboczu zauważył przewrócony wózek z supermarketu i zastanowił się, jak to jest, że te wózki trafiają na takie pustkowie. Jak widać na przykładzie, nie można przewidzieć, do jakich celów wykorzystają je inni. Ig porzucił Merrin Williams na jedną noc – w porywie szczeniackiego, świętoszkowatego gniewu zostawił swoją najlepszą na świecie przyjaciółkę – i proszę, co się wydarzyło.

Pomyślał o tym, jak dziesięć lat temu zjechał po trasie Evela Knievela wózkowym ekspresem, i odruchowo uniósł lewą rękę do nosa, nadal skrzywionego w miejscu złamania. Jego umysł nieproszony wyrzucił obraz babci zjeżdżającej na wózku długim zboczem przed domem, dużych kół turkoczących po wyboistym trawiastym gruncie. Ig zastanowił się, co sobie złamała, gdy wreszcie zderzyła się z płotem. Miał nadzieję, że kark. Powiedziała, że kiedy go widzi, ma ochotę umrzeć, a on żył po to, by spełniać marzenia. Lubił myśleć, że zawsze był wzorowym wnukiem. Jeśli ją zabił, uzna to za dobry początek, ale nadal czekało go mnóstwo pracy.