Выбрать главу

– Szkoda, że jest w domu, a nie w Los Angeles – powiedziała babcia. – Paparazzi stracili piękne zdjęcie. Wielki gwiazdor telewizyjny wywnętrzający się w krzakach róż. Trafiłby do „People". Nawet nie miał na sobie tego samego ubrania, w którym wyszedł.

Lydia Perrish przestała się uśmiechać i zaczęła niespokojnie skubać cząstkę grejpfruta.

Ojciec Iga rozparł się w krześle i spojrzał na syna.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakby coś cię rozbierało.

– Rzekłabym, że nie tylko Terence dobrze się bawił – oznajmiła Vera.

– Możesz prowadzić? Ubiorę się i pojadę z tobą – powiedział Derrick.

– Zostań, zjedz śniadanie. Pojadę, bo już późno. Powiedz Terry'emu, że mam nadzieję, że nikt nie zginął i że zadzwonię do niego z Anglii.

Pocałował wszystkich, powiedział, że ich kocha, i wyszedł w chłodny poranek. Na trawie lśniła brylantowa rosa. Zrobił prawie sto kilometrów w czterdzieści pięć minut. Korki zaczęły się dopiero na ostatnim odcinku, kiedy minął tor wyścigowy Suffolk Downs i przejechał obok wysokiego wzgórza z dziesięciometrowym krzyżem. Stanął za szeregiem ciężarówek, w cieniu krzyża. Wszędzie indziej panowało lato, ale tu, w tym głębokim mroku, w gigantycznym rozkrzyżowanym mroku kładącym się na jezdni, panowała wczesna jesień. Ig poczuł przelotny dreszcz. Naszło go dziwne, mętne wrażenie, że to krzyż Don Orsilla, ale to przecież niemożliwe. Don Orsillo był komentatorem wszystkich rozgrywek Red Soksów.

Wreszcie dojechał na lotnisko. W terminalu British Airways panował tłok, a Ig miał bilet na klasę ekonomiczną. Długo czekał w kolejce. W pomieszczeniu rozlegało się echo głosów, ostre stukanie szpilek na marmurowej posadzce i niezrozumiałe komunikaty z głośników. Przeszedł odprawę bagażu i czekał w następnej kolejce do odprawy paszportowej, kiedy raczej poczuł, niż usłyszał zamieszanie za plecami. Obejrzał się i zobaczył ludzi ustępujących z drogi maszerującemu w jego stronę oddziałowi policjantów w kamizelkach kuloodpornych, kaskach i z M16. Jeden z nich gestykulował, wskazując kolejkę.

Policjanci nadchodzili też z przeciwnej strony. Zbliżali się zewsząd. Ig zaciekawił się, czy wyciągną kogoś z kolejki. Ktoś czekający na odprawę musiał się znajdować na czarnej liście Wielkiego Brata. Spojrzał przez ramię na policjantów z tyłu. Szli z lufami karabinów skierowanymi w dół i opuszczonymi na oczy osłonami kasków. Patrzyli zza nich na jego część kolejki. Straszne były te karabiny, ale nie tak straszne jak martwe, nieruchome spojrzenia.

Zauważył też coś jeszcze, coś najśmieszniejszego ze wszystkiego. Naszło go wariackie przekonanie, że dowódca – ten, co gestami rozkazywał swoim ludziom rozproszyć się i obstawić wyjścia – wskazuje na niego.

ROZDZIAŁ 22

Ig stał za progiem The Pit, czekając, aż wzrok mu się przyzwyczai do mroku przestronnego pomieszczenia, oświetlonego tylko blaskiem z panoramicznego telewizora i automatów do pokera. Przy barze siedziały dwie osoby, ledwie wyłaniające się z ciemności. Kulturysta krzątał się za barem, wieszając szklanki do piwa nad ladą w głębi. Ig zauważył, że to ten sam, który wyprosił go stąd tego wieczoru, gdy Merrin została zamordowana.

Poza tym w knajpie nie było nikogo. Ig się ucieszył. Wolał, żeby go nie widziano. Chciał zjeść obiad, nie składając zamówienia, nie odzywając się do nikogo. Właśnie usiłował obmyślić, jak tego dokonać, kiedy rozległo się ciche brzęczenie jego komórki.

Dzwonił brat. Ciemność zacisnęła się wokół Iga jak mięsień. Na myśl, że mógłby odebrać, porozmawiać z Terrym, w głowie zakręciło mu się z nienawiści i zgrozy. Nie wiedział, co miałby powiedzieć, co można powiedzieć. Trzymał komórkę, która brzęczała mu w dłoni, aż dzwonienie ustało.

Ledwie zapadła cisza, zaczął się zastanawiać, czy Terry wie, do czego się niedawno przyznał. Mógł się dowiedzieć jeszcze czegoś, gdyby odebrał telefon. Na przykład czy trzeba widzieć rogi, żeby poddać się ich wpływowi. Wydawało mu się, że nadal może z kimś normalnie porozmawiać przez telefon. Ciekawiło go także, czy Vera nie żyje, a on wreszcie stał się mordercą, za którego wszyscy i tak go uważają.

Nie. Nie był gotów się tego dowiedzieć, jeszcze nie. Musiał trochę pobyć sam, zanurzyć się w odosobnieniu i nieświadomości.

Jasne, rozległ się głos w jego głowie, jego głos, ale chytry i kpiący. Tak spędziłeś ostatni rok. Co znaczy jeden dzień więcej?

Kiedy zaczął widzieć w ciemności, zauważył pusty stolik w kącie, gdzie ktoś wcześniej jadł pizzę, może z dziećmi – dostrzegł plastikowe kubki ze zginanymi słomkami. Zostało parę kawałków pizzy. Co ważniejsze, dorosły, opiekujący się uczestnikami tej pizzowej uczty, wypił tylko pół szklanki jasnego piwa. Ig usiadł za stołem na ławie o winylowej tapicerce i zaczął jeść. Piwo było ciepławe. Najprawdopodobniej z tej szklanki piła osoba obsypana ropiejącymi wrzodami i z wyjątkowo agresywną opryszczką. Ale kiedy ze skroni wyrosną ci rogi, marudzenie z powodu ewentualnego kontaktu z bakteriami wydaje się odrobinę śmieszne.

Otwarły się wahadłowe drzwi do kuchni. Z pomieszczenia wyłożonego białymi kafelkami i zalanego jarzeniowym światłem wyszła kelnerka prosto w mrok. W jednej ręce niosła butelkę płynu do mycia, w drugiej szmatę. Ruszyła prosto na niego.

Ig oczywiście ją znał. To ona podawała drinki jemu i Merrin podczas tamtego wieczoru. Jej twarz obramowywały dwa skrzydła wiotkich czarnych włosów, podwijających się pod jej długim, spiczastym podbródkiem, tak że wyglądała jak żeńska wersja czarnoksiężnika, który zawsze bruździł Harry'emu Potterowi. Profesor Skate czy Snape, czy jakoś podobnie. Ig zamierzał przeczytać te książki z dziećmi, które planowali mieć z Merrin.

Kelnerka nie patrzyła na jego stolik, a on przesunął się ku ścianie po siedzeniu z czerwonego winylu. Było za późno, żeby dyskretnie się wymknąć. Chciał schować się pod stołem, lecz postanowił się nie wygłupiać. Po chwili kelnerka już zbierała talerze. Lampa wisiała dokładnie nad stołem, choć Ig wtulił się w ścianę, i tak światło rzuciło na blat cień jego głowy z rogami. To właśnie najpierw zobaczyła kelnerka i podniosła wzrok na Iga.

Źrenice się jej skurczyły. Pobladła. Upuściła talerze na stół ze wstrząsającym hałasem, dziwne, że żaden się nie zbił. Gwałtownie nabrała powietrza w płuca, chcąc krzyknąć, a potem zobaczyła rogi. Krzyk uwiązł jej w gardle. Znieruchomiała.

– Na szyldzie było, żeby usiąść – wyjaśnił Ig.

– Tak. W porządku. Posprzątam stolik i… i przyniosę kartę.

– Właściwie już zjadłem. – Wskazał stojące przed nim talerze.

Przeniosła wzrok z jego rogów na twarz i z powrotem. Kilka razy.

– To ty – powiedziała. – Ig Perrish.

Skinął głową.

– Rok temu obsługiwałaś mnie i moją dziewczynę podczas naszego ostatniego spotkania. Przepraszam cię za to, jak się wtedy zachowałem. Powiedziałbym, że zobaczyłaś mnie w najgorszym z moich wcieleń, ale w porównaniu z tym, kim się stałem, to pikuś.

– Wcale mi nie jest przykro.

– O… To dobrze. Myślałem, że zrobiłem na tobie okropne wrażenie.

– Nie. Chciałam powiedzieć, że wcale mi nie jest przykro, że skłamałam policji. Przykro mi tylko, że nie uwierzyli.

Igowi skręciły się wnętrzności. Znowu się zaczyna. Kelnerka mówiła na wpół do siebie, a może raczej rozmawiała ze swoim prywatnym diabłem, demonem. Ig pomyślał, że jeśli nie nauczy się jakoś tłumić działania rogów, wkrótce oszaleje. O ile już nie oszalał.

– Co im powiedziałaś?

– Że groziłeś, że ją udusisz. Powiedziałam, że sama to słyszałam.

– Dlaczego skłamałaś?

– Żebyś się nie wywinął. Żeby ci się nie upiekło. No i proszę. Ona nie żyje, a ty siedzisz tutaj. Jakoś ci się upiekło, tak jak mojemu ojcu upiekło się to, co zrobił mojej matce i mnie. Chciałam, żebyś poszedł do więzienia. – Potrząsnęła głową, odrzuciła włosy z twarzy. – No i chciałam, żeby o mnie napisali w gazecie. Chciałam być najważniejszym świadkiem. Gdybyś stanął przed sądem, pokazaliby mnie w telewizji.