Z twarzy Allie Letterworth odpłynęły kolory; na jej białych policzkach zostało tylko parę rozpalonych, czerwonych plam. Chwyciła córkę za nadgarstek. Dziewczynka miała twarz w ohydnym odcieniu szkarłatu i usiłowała się wyrwać, wbijając paznokcie w dłoń matki.
– Co? – spytała Allie. – Co pani powiedziała?
– Głowa! – krzyknęła recepcjonistka, przestając się uśmiechać i wściekle stukając się w prawą skroń. – Głowa mi pęka, a pani dzieciak wyje i…
– Wal się! – wrzasnęła Allie Letterworth, wstając chwiejnie.
– …gdyby miała pani wzgląd na innych…
– W dupę se wsadź!
– …złapałaby pani tego wyjącego bachora i zaciągnęła go stąd do wszystkich diabłów…
– Ty wyschnięta pipo!
– …ale nie, pani tylko siedzi i się obcyndala…
– Marcy, idziemy – rzuciła Allie, szarpiąc córkę za przegub.
– Nie! – krzyknęła dziewczynka.
– Powiedziałam: idziemy! – powtórzyła matka, ciągnąc ją do wyjścia.
Na progu córka Allie Letterworth wyszarpnęła się z chwytu matki i popędziła przez poczekalnię, ale potknęła się o wóz strażacki i upadła. Znowu się rozryczała, jeszcze przeraźliwiej niż dotąd, ściskając zakrwawione kolano. Jej matka nie zwróciła na to uwagi. Rzuciła torebkę i zaczęła wrzeszczeć na recepcjonistkę, która odpyskowywała jak nakręcona. Rogi Iga pulsowały dziwnie przyjemnym uczuciem pełności i ciężaru.
Ig stał najbliżej dziewczynki, a matka nie zamierzała do niej podejść, więc chwycił małą za nadgarstki i podniósł. Kiedy jej dotknął, zrozumiał, że ona nazywa się Marcia Letterworth i że dziś rano specjalnie rzuciła swoje śniadanie na kolana matki, bo matka zmusiła ją do pójścia do lekarza na wypalenie kurzajek, a ona tego nie chciała, bo będzie boleć, a matka jest głupia i zła. Marcia zwróciła ku niemu twarz. Jej oczy – pełne łez – płonęły przejrzystym, intensywnym błękitem lutownicy.
– Nienawidzę mamusi – powiedziała. – Chcę podpalić jej łóżko. Chcę ją spalić na amen.
ROZDZIAŁ 4
Pielęgniarka, która zważyła Iga i zmierzyła mu ciśnienie, powiedziała, że jej były mąż chodzi z dziewczyną, która jeździ sportowym żółtym saabem. Wiedziała, gdzie ta dziewczyna zaparkowała, i miała ochotę pójść tam podczas przerwy obiadowej i zrobić kluczykami długą, wielką rysę na boku samochodu. Miała ochotę zostawić psie gówno na siedzeniu kierowcy. Ig siedział skamieniały na leżance, zaciskał pięści i milczał.
Zdejmując mu mankiet ciśnieniomierza, pielęgniarka musnęła palcami jego ramię, a on zrozumiał, że niszczyła już inne samochody, wiele razy: nauczyciela, który wyrzucił ją za ściąganie na egzaminie, przyjaciółki, która wypaplała jej tajemnicę, prawnika jej byłego męża za bycie prawnikiem jej byłego męża. Ig zobaczył ją w wyobraźni, dwunastoletnią, ryjącą gwoździem w karoserii czarnego oldsmobile'a ojca i zostawiającą brzydką białą szramę wzdłuż boku samochodu.
W gabinecie było za zimno, klimatyzator szalał. Kiedy pojawił się doktor Renald, Ig dygotał już z wyziębienia i zdenerwowania. Pochylił głowę, żeby pokazać rogi. Powiedział, że nie rozróżnia rzeczywistości od złudzeń. Wyznał, że chyba ma zwidy.
– Ludzie ciągle mówią mi o różnych sprawach – dodał. – Strasznych sprawach. Co mają ochotę zrobić, a nikomu by się do tego nie przyznali. Mała dziewczynka powiedziała mi przed chwilą, że ma ochotę spalić własną matkę. Pańska pielęgniarka – że chce zniszczyć samochód jakiejś biednej kobiety. Boję się. Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Lekarz przyjrzał się rogom. Jego czoło pobruździły zmarszczki zmartwienia.
– To rogi – zauważył.
– Wiem, że rogi.
Doktor Renald pokręcił głową.
– Wyglądają na zaognione na czubkach. Bolą?
– Jak diabli.
– Ha. – Lekarz przesunął dłonią po ustach. – Pan pozwoli, że je zmierzę.
Otoczył je taśmą mierniczą u podstawy, a potem zmierzył je od skroni do czubka i odległość między nimi. Nagryzmolił jakieś cyferki na recepcie. Przesunął po rogach stwardniałymi palcami, obmacał je z uwagą, ze skupioną miną, a Ig dowiedział się czegoś, czego nie chciał wiedzieć. Dowiedział się, że doktor Renald parę dni temu stał w swojej ciemnej sypialni, wyglądał zza zasłony i masturbował się, patrząc na pluskające się w basenie przyjaciółki swojej siedemnastoletniej córki.
Lekarz znowu się cofnął ze zmartwionym spojrzeniem starych szarych oczu. Wydawało się, że podjął jakąś decyzję.
– Wie pan, co chcę zrobić?
– Co?
– Chcę rozgnieść parę oxycontinów i wciągnąć. Obiecałem sobie, że nie będę wciągać w pracy, bo mnie to otępia, ale nie wiem, czy zdołam wytrzymać jeszcze sześć godzin.
Ig nie od razu zrozumiał, że lekarz czeka na jego opinię w tej kwestii.
– Moglibyśmy porozmawiać o tym czymś na mojej głowie?
Lekarz zgarbił się, odwrócił, westchnął przeciągle i świszcząco.
– Panie doktorze, proszę – powiedział Ig. – Potrzebuję pomocy. Ktoś musi mi pomóc.
Doktor Renald niechętnie spojrzał na niego.
– Nie wiem, czy to się dzieje naprawdę – ciągnął Ig. – Wydaje mi się, że wariuję. Jak to możliwe, że ludzie nie reagują na widok tych rogów? Gdybym zobaczył kogoś rogatego, obsikałbym sobie nogi. – I dokładnie to zrobił, gdy po raz pierwszy zobaczył się w lustrze.
– Trudno o nich pamiętać – wyjaśnił lekarz. – Kiedy tylko odwracam wzrok, zapominam, że pan je ma. Nie wiem dlaczego.
– Ale teraz je pan widzi.
Doktor Renald przytaknął.
– I nigdy nie spotkał się pan z czymś takim?
– A może jednak bym sobie wciągnął? – spytał lekarz. Nagle się uśmiechnął. – Podzielę się z panem. Razem się uwalimy.
Ig pokręcił głową.
– Dlaczego nie wzywa pan tu innych lekarzy? Dlaczego nie traktuje pan tego poważniej?
– Szczerze mówiąc, trudno mi się skupić na pańskim problemie. Ciągle myślę o pigułkach w mojej aktówce i tej dziewczynie, z którą przyjaźni się moja córka. Nancy Hughes. Boże, co za dupa. Chcę jej. Ale trochę mnie mdli, kiedy o tym myślę. Smarkula jeszcze nosi aparat na zębach.
– Proszę pana o diagnozę… o pomoc. Co mam robić?
– Zasrani pacjenci – powiedział lekarz. – Myślicie tylko o sobie.
ROZDZIAŁ 5
Jechał. Nie myślał dokąd i przez chwilę to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że się przemieszczał.
Jeśli zostało jakieś miejsce, które mógł nazwać swoim, to był nim ten samochód, ten AMC gremlin z 1972 roku. Mieszkanie należało do Glenny. Zajmowała je, zanim zaczęli ze sobą być, i będzie je zajmować, kiedy ze sobą skończą, co najwyraźniej właśnie się stało. Tuż po śmierci Merrin wprowadził się na jakiś czas do rodziców, ale nie czuł się jak w domu, już tam nie pasował. Został mu tylko samochód – pojazd, ale także przestrzeń, w której zaistniało wiele zdarzeń z jego życia, dobrych i złych.
Dobre: seks z Merrin Williams, głowa obijająca się o sufit, kolano o drążek zmiany biegów. Tylne resory były sztywne i skrzypiały przy każdym ruchu samochodu, a od tego dźwięku Merrin zagryzała wargę, żeby się nie śmiać, kiedy Ig poruszał się między jej nogami. Złe: w nocy, gdy zgwałcono i zamordowano Merrin koło starej odlewni, on odsypiał w tym samochodzie pijaństwo, nienawidząc Merrin przez sen.
Ten samochód był jego schronieniem, kiedy nie miał dokąd pójść, nie miał do roboty nic z wyjątkiem jeżdżenia po Gideon w nadziei, że coś się wydarzy. Nocami, gdy Merrin pracowała albo musiała się uczyć, Ig jeździł razem z najlepszym przyjacielem, wysokim, chudym, półślepym Lee Tourneau. Jechali nad rzekę, gdzie było ognisko i ich znajomi, parę furgonetek zaparkowanych na nabrzeżu, lodówka pełna coron. Siadali na masce samochodu i przyglądali się iskrom ulatującym z ogniska w niebyt, płomieniom odbitym w czarnej, burzliwej wodzie. Rozmawiali o złych sposobach umierania – w pobliżu rzeki Knowles ten temat sam się narzucał. Ig mówił, że najgorsze jest utonięcie, a mógł to poprzeć osobistym doświadczeniem. Raz rzeka go połknęła, wciągnęła i przytrzymała, wdarła mu się do gardła i Lee Tourneau rzucił się na pomoc, wyciągnął go. Lee oznajmił, że są rzeczy o wiele gorsze od utonięcia i że Ig nie ma wyobraźni. Że utonięcie nawet się nie umywa do spalenia żywcem, no ale musiał to powiedzieć, bo miał nieszczęśliwy wypadek z płonącym samochodem. Obaj wiedzieli swoje.