Выбрать главу

– Wysłał cię?

– Tylko do pilnowania mieszkania. Na wypadek gdybyś wpadł. – Eric zmarszczył brwi. – Dziwna rzecz. Te twoje rogi mi mącą w głowie. Aż do tej chwili nie pamiętałem, że je masz. Lee mówi, że rozmawialiśmy wczoraj, ale nic nie kojarzę. – Powoli zakołysał pałką. – Choć to nie ma znaczenia. Gadanie jest gówno warte. Lee lubi gadać. Ja tam wolę działać.

– Co tu masz do załatwienia?

– Ciebie.

Ig miał wrażenie, że nerki wypełnia mu zimna woda.

– Będę krzyczeć.

– Aha. Już się nie mogę doczekać.

Ig rzucił się do drzwi, ale znajdowały się w tej samej ścianie co wejście do łazienki i Eric skoczył w prawo, chcąc mu odciąć drogę. Ig gwałtownie przyspieszył, wymijając Erica i sięgając do klamki. W tej samej chwili przez głowę przemknęła mu przeraźliwa, straszna myśclass="underline" Nie zdążę. Eric już wznosił ten poplamiony na wiśniowo kij, jakby to była piłka, którą chciał komuś rzucić.

Stopy Iga zaplątały się w coś, kiedy spróbował zrobić krok naprzód. Zachwiał się i stracił równowagę. Eric podszedł z pałką; Ig usłyszał jej świst za głową, a potem głośne, suche chrupnięcie, gdy uderzyła we framugę drzwi, odłupując kawałek drewna wielkości dziecięcej piąstki.

Ig wyciągnął ręce na chwilę przed upadkiem, co prawdopodobnie uchroniło go przed powtórnym złamaniem nosa. Spojrzał w dół; jego stopy zaplątały się w porzucone majtki Glenny, te z czarnego jedwabiu z czerwonymi diabełkami. Wierzgnął, uwalniając się od nich. Czuł, że Eric staje za jego plecami, i wiedział, że jeśli spróbuje się wyprostować, oberwie pałką w potylicę. Dlatego nie próbował. Podparł się i popełzł przed siebie. Przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości kopnął go wielkim buciorem w tyłek. Ig upadł, tłukąc sobie brodę. Prześliznął się po podłodze, szorując twarzą po lakierowanych sosnowych klepkach. Ramieniem uderzył w oparte o ścianę wiosło, które upadło na niego.

Przetoczył się, chwycił na oślep wiosło, usiłując je odsunąć, żeby móc wstać. Eric Hannity stanął nad nim, znowu uniósł pałkę. Oczy miał niewidzące, twarz pustą, jak ludzie będący pod wpływem mocy diabelskich rogów. Te rogi potrafiły bez pudła zmuszać do robienia strasznych rzeczy, a Ig już rozumiał, że teraz kusiły Erica, by pokazał swoje najgorsze oblicze.

Zadziałał bez namysłu, obiema rękami uniósł wiosło, niemal jak ofiarę. W polu jego widzenia znalazł się napis na rączce: „Dla Iga od najlepszego kumpla Lee Tourneau – na wypadek gdybyś znowu wpadł do wody".

Eric walnął kijem. Złamał wiosło na pół, w najwęższym miejscu trzonka. Pióro wyleciało w powietrze, prosto mu w twarz. Ig rzucił trzonkiem. Trafił Erica nad prawym okiem i zyskał dość czasu, by się poderwać na nogi.

Nie spodziewał się, że Eric tak szybko się otrząśnie. Odskoczył – pałka świsnęła tak blisko, że musnęła jego koszulkę. Z rozpędu uderzyła w ekran telewizora. Szkło pokryła pajęczyna pęknięć, rozległ się głośny trzask i rozbłysło białe światło gdzieś w głębi monitora.

Ig wycofał się aż do niskiej ławy i omal się o nią nie przewrócił. Odzyskał równowagę w chwili, gdy Hannity wyrwał pałkę z wgniecionego ekranu. Ig odwrócił się, wszedł na ławę, a potem przeskoczył kanapę, ukrył się za nią. Jeszcze dwa kroki i znalazł się w kuchence.

Odwrócił się. Eric Hannity gapił się na niego przez okno. Ig przykucnął, zdyszany, czując ból w płucach. Z kuchni miał dwie drogi ucieczki – w lewo i prawo – ale w obu przypadkach znalazłby się znowu w salonie z Erikiem i musiałby go minąć, by dotrzeć na schody.

–  Nie przyszedłem cię zabić – odezwał się Eric Hannity. – Tak naprawdę chciałem ci tylko wbić do głowy trochę rozumu. Przekonać, żebyś się trzymał z daleka od Lee Tourneau. Ale co za diabelstwo! Nie mogę przestać myśleć, że powinienem ci rozwalić ten zboczony łeb za to, co zrobiłeś z Merrin Williams. Facet z rogami na głowie nie ma prawa żyć. Moim zdaniem ten, kto cię zabije, wyświadczy stanowi New Hampshire cholerną przysługę.

Rogi na niego działały.

– Zakazuję ci robić mi krzywdę – powiedział Ig, starając się podporządkować Erica Hannity'ego swojej woli. Rogi zapulsowały, ale boleśnie, bez zwykłego dreszczu podniecenia. Nie do tego służyły. Nie mogły odwodzić od grzechu, choćby od tego zależało życie Iga.

– Gówno mi możesz zakazać – oznajmił Hannity.

Ig czuł, że krew w nim buzuje, szumi mu w uszach jak gotująca się woda. Gotująca się woda? Obejrzał się przez ramię na garnek na kuchence. Jajka unosiły się w wodzie, białe bąble wypływały na powierzchnię.

– Chcę cię zabić i odciąć ci to świństwo – wyznał Eric. – A może odciąć ci to, a potem cię zabić. Na pewno masz tu jakiś odpowiedni nóż. Nikt się nie dowie, że to moja robota. Po tym, co zrobiłeś Merrin Williams, w tym mieście jest pewnie ze sto osób, które życzą ci śmierci. Byłbym bohaterem, nawet gdybym tylko ja o tym wiedział. Ojciec byłby ze mnie dumny.

– Tak – zgodził się Ig, znowu wytężając siłę woli. – Chodź i mnie złap. Nie czekaj, zrób to, już!

Te słowa były muzyką dla uszu Hannity'ego, który skoczył w okienko kuchni, obnażając zęby w grymasie furii albo okropnym uśmiechu. Wówczas Ig chwycił rondel za rączkę i wychlusnął z niego wodę.

Hannity miał refleks; uniósł rękę, żeby osłonić twarz. Dwa litry wrzątku oblały mu ramię i obryzgały wielką łysinę. Wrzasnął, rzucił się na podłogę. Ig już biegł do drzwi. Hannity zdążył jeszcze wstać i cisnąć w niego pałką, która strąciła lampę z niskiego stolika. Żarówka eksplodowała. Ale Ig był już na klatce schodowej, zbiegał w dół po pięć stopni naraz, jakby wyrosły mu nie rogi, lecz skrzydła.

ROZDZIAŁ 27

Gdzieś na południe od miasta zjechał na pobocze i wysiadł. Stanął przy krawężniku, z założonymi rękami na piersi czekał, aż przestanie się trząść.

Drżenie nadchodziło gwałtownymi atakami, szarpało nim, ale spazmy następowały coraz rzadziej. Po chwili całkiem przeminęły. Był osłabiony i oszołomiony. Czuł się lekki jak skrzydlate klonowe nasionko – i wydawało mu się, że tak jak ono uleci na pierwszym mocniejszym podmuchu wiatru. Brzęczenie cykad przypominało dźwięk z filmów sci-fi sygnalizujący promień śmierci z obcej planety.

A więc miał rację, dobrze odczytał sytuację. Lee był odporny na wpływ rogów. Nie zapomniał ich wczorajszego spotkania tak jak inni. Wiedział, że Ig mu zagraża. Będzie się starał do niego dobrać. Ig musiał obmyślić plan, co stanowiło sporą trudność. Na razie nie udało mu się nawet wprowadzić w życie planu zjedzenia śniadania. Z głodu kręciło mu się w głowie.

Znowu wsiadł do samochodu i znieruchomiał z rękami na kierownicy, usiłując zdecydować, dokąd pojechać. Przyszło mu do głowy – nie wiadomo dlaczego – że dziś Vera ma osiemdziesiąte urodziny; to cud, że ich doczekała. Następnie pomyślał, że już jest południe, a cała jego rodzina pewnie pojechała do szpitala, żeby zaśpiewać babci „Sto lat" i zjeść z nią tort, co znaczyło, że lodówka mamy została bez dozoru. Dom to jedyne miejsce, w którym zawsze możesz liczyć na żarcie, kiedy nie masz się gdzie podziać.

Oczywiście godziny odwiedzin w szpitalu mogą wypadać później, pomyślał, już skręcając na jezdnię. Nie ma gwarancji, że dom będzie pusty. Ale czy to ważne, jeśli kogoś zastanie? Przejdzie obok nich, a oni zapomną, że go widzieli, ledwie stracą go z oczu. Co nasuwało interesujące pytanie: czy Eric Hannity zapomni, co się wydarzyło w mieszkaniu Glenny? Pomimo oparzeń? Ig nie wiedział.

Nie wiedział też, czy naprawdę potrafi przejść obojętnie obok swoich bliskich. Obok Terry'ego na pewno nie. Byłoby błędem go odizolować, pozwolić mu wrócić do życia w Los Angeles. Myśl, że Terry odjeżdża, żeby grać te wrzaskliwe estradowe melodyjki w „Hothouse" i puszczać oko do gwiazd filmu, przeraziła Iga i obudziła w nim twórczy gniew. Ten skurwysyn Terry musiał odpowiedzieć za parę spraw. O, jak Ig by chciał zastać go w domu samego! Ale to by było za wiele szczęścia. To by było piekielne szczęście.